Malarka, poetka, pisarka, rękodzielniczka i... indianistka. Z koleżankami założyła grupę, w której tańczy i śpiewa, kultywując tradycje indiańskiego plemienia Lakota. Intensywnie wypełnia czas swoimi pasjami, ale ciągle poszukuje nowych. Ma ksywkę „Kolorowa”, nie tylko z uwagi na wielobarwne kosmyki włosów.
45-letnia Katarzyna Bączkowska dorastała w Łabędach, a z Pyskowicami, w których dzisiaj mieszka i prowadzi galerię sztuki, związana jest od czasów szkoły średniej. - Już jako dziewczynka pisałam pierwsze opowiadania, bajki – wspomina. - Takie baśniowe historyjki, fantastykę usytuowaną gdzieś w kosmosie, na innej planecie.
Z ciekawostek: pradziadek pani Kasi był burmistrzem Pyskowic, a ojciec niezwykle aktywnym człowiekiem. - Taty zawsze było wszędzie pełno – opowiada. - Był działaczem PTTK, didżejkę robił. Nie potrafił usiedzieć w miejscu i po nim chyba to odziedziczyłam. Mama też maluje, od kilkunastu lat.
Po maturze pani Kasia skończyła studium medycyny naturalnej i rozpoczęła pracę w jednej z korporacji. - Pracowałam tam ponad 10 lat, ale zaczęłam się dusić – mówi. - Ciągły stres, napięcie, pogoń za pieniądzem. Nie miałam na nic czasu. W pewnym momencie powiedziałam: dość. Urodziły się dzieciaki i to był dobry moment na refleksję i robienie w życiu czegoś innego.
Zainteresowała się ezoteryką, rozwojem duchowym. Była więc medytacja, zagłębianie w siebie, indianistyka, Chiny, Tybet. Czytała i podróżowała. - W pewnym momencie pojawiło się malarstwo. Kreski, kropki, ciapki. Abstrakcja. Jestem samoukiem, który sztukę kreuje duszą i podglądaniem świata.
Dzisiaj Bączkowska to artystka ceniona nie tylko w Polsce. Namalowała już ponad 800 obrazów. Jej dzieła zdobią ściany kolekcjonerów w Polsce, na Litwie, w Niemczech, Szwajcarii, Stanach Zjednoczonych i Anglii. Ma za sobą kilkadziesiąt wystaw w kraju i zagranicą. Tworzy wiele fresków i artystycznych malowideł na ścianach instytucji państwowych oraz prywatnych w całym kraju.
- Malowanie to moja ogromna pasja. Zarówno nowoczesne, abstrakcyjne obrazy, jak i klasyczne propozycje pejzaży, kwiatów. Każdy obraz jest inny. Żyje swoim własnym życiem. Potrzeba malowania wypływa z mojego wnętrza, a prace powstają z emocji, pragnień i różnych przeżyć, doświadczeń.
W ostatnich latach bez reszty pochłonęła ją indianistyka. Wszystko, co dotyczy Indian, ich życia, religii, kultury.
- Znajomi mojego taty się tym interesowali. Tańczyli, śpiewali, zapraszali nas do tipi (indiański namiot – red.), który mają w swoim ogrodzie. Zarazili mnie tą pasją. Od kilku lat wzbogacam swoją wiedzę na temat Indian. Dzielę się tym, organizując warsztaty, pokazy, tworzę wzorowane na oryginałach indiańskie rękodzieło: łapacze snów, biżuterię. Chętnie poznaję innych pasjonatów kultury czerwonoskórych. Uczestniczę w spotkaniach z prawdziwymi Indianami.
Założyła grupę Wahpe To „Błękitne Liście”, zespół białych kobiet grających muzykę indiańską plemienia Lakota. - Niestety, ta muzyka obumiera i kuriozalnie to my, Europejki, podtrzymujemy indiańską tradycję. Młodzi nie chcą już tego robić.
W czerwcu tego roku zespół Wahpe To po raz pierwszy zaprezentował się publicznie, w Łabędach, podczas zorganizowanego w hali Łabędź wieczoru indiańskiego. - Były tańce, śpiewy, muzyka – mówi Bączkowska. - Sala pękała w szwach.
Plany na najbliższą przyszłość? - Chcemy otworzyć w Karchowicach plenerową wioskę indiańską. Postawimy kilka tipi, mamy trochę rekwizytów i będziemy przybliżać ludziom kulturę Indian. Nie ma nic piękniejszego w życiu, niż spełniać się w swojej pasji i nic przyjemniejszego, niż móc dzielić się nią z innymi.
Oprócz indianistyki, malarstwa, poezji, która pozwala oddawać przeżycia dnia codziennego, Katarzyna Bączkowska udziela się w gliwickim Uniwersytecie Trzeciego Wieku, gdzie prowadzi warsztaty zdrowia i pozytywnego myślenia. Jest autorką kilku książek z tej dziedziny.
(san)
Komentarze (0) Skomentuj