Rozmowa o najnowszej powieści, „Liście nieobecności", która przenosi nas w realia schyłkowego PRL-u i pierwszych lat budowania demokracji.         
„Listę” można traktować jako kontynuację „Pozłacanego rogu”?

Tak, można. Ci, którzy czytali „Róg”, odnajdą tam kilka znajomych postaci. Tomek jest synem Liliany, córki doktora Weintrauba i Gabrieli Szapiro. Lilianę, wyprowadzoną z getta, ukrywała w czasie wojny Róża Kamieńska, główna postać dwóch ostatnich tomów „Rogu’. Ale „Listę” można też czytać jako odrębną książkę. Podobnie zresztą pomyślany był „Pozłacany róg” - dwa pierwsze tomy to zamknięta opowieść, dwa ostatnie także tworzą osobną całość.

Bohaterowie i tło zdarzeń to czasy przed stanem wojennym, internowania, budowanie nowej politycznej tożsamości. Czy o historii najnowszej  pisze się trudniej ?

Zdecydowanie łatwiej, przynajmniej mnie, bo lata 70., 80. i 90. przeżyłam świadomie, jako osoba dorosła. Spotkałam ludzi, którzy stanowili wzorce moich postaci. Nieporównanie trudniej pisać o czasach, które poznać można jedynie z archiwów, pamiętników, czasem mgliście zapamiętanych z dzieciństwa opowiadań rodziców, dziadków. Tę trudność dobrze charakteryzuje anegdota o nastolatce, która oglądając stary aparat telefoniczny, spytała, jak się z niego wysyłało SMS-y. To podstawowa sprawa: wyobrazić sobie życie bez gazu i elektryki, chusteczek higienicznych, pralki, lodówki, nawet spłukiwanego WC. A przy tym trzeba dostosować język do ówczesnej składni, czerpiąc z literatury i pamiętników. Ale mimo trudności to pasjonujące zajęcie.

Jakie były pani lata 80. i 90.?

80. trudne, jak dla większości tych, którzy je przeżyli jako dorośli. Niepewność, strach, pogoń za pożywieniem dla rodziny, nocne słuchanie radia. Z rozgłośni z Londynu i Waszyngtonu dowiadywaliśmy się, co naprawdę dzieje się na naszym podwórku. Nie byłam nikim ważnym w Solidarności, jedynie zwykłym członkiem, choć w moim kręgu znajomych znajdowały się osoby zaangażowane w działalność polityczną. To dzięki nim mogłam stworzyć postacie Tomka i jego towarzyszy z interny. A lata 90. - chaotyczne, ale pełne nadziei.

W historię o miłości, bo „Lista” jest o niej, wplotła pani ważne, z politycznego punktu widzenia, szczegóły. Na przykład dotyczące szmuglowania nielegalnych towarów, w tym książek, ukrywanie się w mazurskiej głuszy, katowanie więźniów politycznych.

Ja bym to odwróciła - w treść książki wplotłam historię o miłości. „Lista’ nie jest romansem, nawet kilka wydawnictw odrzuciło ją, uzasadniając odmowę tym, że wątek romansowy jest za słaby, czyli, tłumacząc na nasze, nie ma tam „momentów”, dosłowności, jakich poszukują czytelniczki tego gatunku. Istotnie, nie ma. Jest natomiast uczucie, które trwa mimo rozłąki. Bez tego książka byłaby niepełna, jak życie bez miłości jest niepełne. Pyta pani o szczegóły bytowania w tamtym czasie. Tak się złożyło, że w przededniu wprowadzenia stanu wojennego płynęłam Batorym. Szczegóły podróży Tomka są prawdziwe - areszt założony przez radziecki lotniskowiec, pierwsze ucieczki w Rotterdamie, ładowane w Tilbury beczki, podejmowanie kontrabandy na morzu - to wszystko widziałam na własne oczy i w mojej książce nie ma przekłamań. Jeśli chodzi o mazurską głuszę, też znam ją nie tylko z urlopu. We wsi, którą ochrzciłam fikcyjną nazwą, od lat mieszkają moi bliscy. Adam, Ignaś, ledwie zarysowane postaci komendanta milicji, księdza  mają swoje pierwowzory w realu. Internowanie - tu polegałam na relacjach osób, które przez nie przeszły. Kilka z nich występuje pod własnymi nazwiskami - za ich zgodą. Wiem, że gliwickich opozycjonistów internowanych w stanie wojennym było więcej, ale ja miałam możliwość rozmowy tylko z tymi, których wymieniłam w książce. Siłą rzeczy w tej części więcej jest domysłu niż w pozostałych, mam jednak nadzieję, że udało mi się utrzymać fantazję w ryzach. Jeśli nie, przyzywam zasadę licentia poetica, w końcu moja książka to powieść, nie dokument.

Włoska robota - rzecz o emigracji. Ważna część książki. Opisała ją pani na podstawie  osobistych doświadczeń? Lektur? Opowieści znajomych?

Cała część „Badante” to nieoceniona zasługa mojej przyjaciółki, italianistki Ewy Viggi, która przemieszkała kawał życia we Włoszech. Bez jej znajomości włoskich realiów, jej doświadczeń, pomocy, nie odważyłabym się zawędrować na włoską prowincję. To dzięki niej mogłam stworzyć postać Valerii, staruszki - hazardzistki. Wcześniej nie miałam pojęcia, jak charakterystyczne dla Włochów jest ukochanie piłki nożnej i fascynacja hazardem. Ewa godzinami tłumaczyła mi zasady włoskiego totolotka i zastosowanie „Smorfii” do tej gry. Chwilami nawet wydawało mi się, że rozumiem...

„Pałace, pani redaktor, pałace!” - czyli o małości polityków, także z kart „Listy nieobecności”.

Moja postać profesora Śladkowskiego ma swój prototyp w realu: w PRL pezetpeerowska kariera, teraz gęba pełna frazesów o wolności i demokracji, wrzaski „precz z komuną”. Czy trzeba o tym mówić? Wystarczy spojrzeć w telewizor... Mistyfikacja jako racja politycznego bytu, bezwstydne napełnianie kieszeni „swoim”, podsłuchy, inwektywy, szczucie, okładanie oponentów różańcem - to mamy na co dzień i chyba powoli przestaje nas ruszać ten styl uprawiania polityki. Jak powiedział niegdyś Stefan Kisielewski, „to fakt, że znaleźliśmy się w dupie; gorzej, że zaczynamy się w niej urządzać”. Cytat z pamięci, być może nie do końca wierny, ale myśl aktualna jak nigdy. Przykre.

Doda Około-Kułak debiutowała opowiadaniem „Mgła” w tygodniku „Przekrój”. Jest autorką powieści „Księga motyli” i „Ptaszyna”, sztuki "Siostrzyczki biorą wszystko" (w repertuarze krakowskiego teatru Bagatela), scenariusza "Chwila wahania", wyróżnionego w międzynarodowym konkursie "Interscenario Wrocław 2008". W latach 2013-2016, nakładem wydawnictwa NovaeRes, ukazał się czterotomowy cykl powieściowy "Pozłacany róg". Jest laureatką nagrody prezydenta miasta  za osiągnięcia w dziedzinie kultury oraz  plebiscytu "Nowin Gliwickich" i stowarzyszenia Forum Kobiet Ziemi Gliwickiej.    

Rozmawiała Małgorzata Lichecka 



wstecz

Komentarze (0) Skomentuj