Około godziny 4.00 nad ranem do dyżurnego komendy miejskiej w Gliwicach zadzwonił mężczyzna. Przedstawił się słabym głosem i opisał swoją nieciekawą sytuację. Powiedział, że jest prawie niewidomy, ma problemy z chodzeniem, wybrał się na spacer, przewrócił, uderzył głową o krawężnik i prawdopodobnie złamał palec, nie może się podnieść, nie wie też, gdzie jest. Tłumaczył, że lubi nocne spacery, które są mu potrzebne do utrzymania sprawności fizycznej.
Dyżurny spróbował ustalić miejsce, z którego poszkodowany wyszedł, w jakim kierunku zmierzał i jak długo szedł. Niestety, ustalono jedynie, że gliwiczanin wyszedł z mieszkania w centrum miasta i być może przeszedł około kilometra.
Lokalizacja dzwoniącego telefonu niewiele pomogła – wskazywała rejon o promieniu prawie kilometra, co w terenie zabudowanym daje ogromny obszar poszukiwań. Dyżurny próbował wydobywać od gliwiczanina inne istotne informacje. Wynikało z nich na przykład, że mężczyzna znajduje się niedaleko ulicy, gdyż dostrzega krawężnik i „zebrę”.
Policjant wpadł na pomysł, jak problem rozwiązać. Powiedział dzwoniącemu, by się nie rozłączał, zaś załodze radiowozu kazał włączyć sygnały dźwiękowe, po czym nasłuchiwał, czy syrena jest słyszana w połączeniu. W ten sposób obserwował trasę przejazdu radiowozu i wzmacniający się w słuchawce sygnał, informował też funkcjonariuszy, gdzie jechać. Udało się.
60-latek leżał na poboczu w rejonie skrzyżowania ulic Toruńskiej i Bojkowskiej. Asystująca policji karetka pogotowia zabrała chorego mężczyznę do szpitala.
Nie wiadomo, o której dokładnie mężczyzna wyszedł na spacer i jak długo leżał - w wyniku upadku i uderzenia nic z ostatnich zdarzeń nie potrafił sobie przypomnieć. Ponieważ noc z 7 na 8 była chłodna, 60-latek zmarzł.
Jak wynika z nagrania, obok leżącego gliwiczanina przejeżdżało sporo samochodów (słychać je było w połączeniu). Mimo że mężczyzna machał do kierowców, nikt się nie zatrzymał, co szokowało nawet dyżurnego policjanta.
Komentarze (0) Skomentuj