Zależało mi na autentyczności tekstów, żeby każdy miał swoją charakterystyczną rysę, by były bliskie, językowo i w sposobie myślenia czy pamięci, danej osoby.
Z Anną Cieplak, pisarką prowadzącą cykl warsztatów w ramach projektu „Mozaika pamięci”, przygotowanego przez Fundację Brama Cukermana i Dom Pamięci Żydów Górnośląskich, rozmawia Małgorzata Lichecka.
Prowadzisz dziennik, notujesz sobie rzeczy warte pamiętania?
Tak, od nastoletnich czasów prowadzę dziennik, choć są momenty kiedy piszę go bardziej lub mniej intensywnie. Dlaczego to robię? Bo pozwala mi lepiej zrozumieć siebie. Potrzeba pisania, czy może raczej spisywania, bierze się też stąd, że w doświadczaniu codzienności trudniej mi wyłapać przeróżne emocje, sytuacje, więc pisanie je utrwala, zapamiętuje dla mnie i staje się potrzebą codzienną. Jednak nie jest ono powiązane z tym, co robię jako pisarka. Dziennik prowadzę bardziej dla siebie, nie udostępniam go i jest to chyba najbardziej forma przepracowania rzeczy, które dostrzegam, widzę, czuję.
I to ci pomaga?
Bardzo, ale wiesz to moje spisywanie nie zaczęło się wczoraj. Już jako nastolatka tak miałam: najczęściej pojawiało się w chwili niepokoju, kiedy coś usłyszałam, zobaczyłam, czułam się niepewnie, z wątpliwościami, lękami. Wiem, brzmi terapeutycznie i nawet jestem zaskoczona, że o tym rozmawiamy, ale zawsze miałam wrażenie, że osobiste notatki były ćwiczeniem, złapaniem kontaktu ze sobą, głębszym zrozumieniem sensów i tego, w jaki sposób żyjemy. Bo w codzienności najłatwiej się zatracić, a nieuważność bywa niebezpieczna.
Czy to, co piszesz dla siebie i to, co robisz zawodowo, czy te strefy spotykają się? Czerpiesz z osobistego diariusza na przykład do swoich powieści?
Zdarza się, że moje spostrzeżenia, fragmenty przeżyć, moich doświadczeń, jakoś się przedostają, ale nigdy dosłownie. Szczerze mówiąc, jak teraz o tym rozmawiamy, przyszło mi do głowy, że dzieje się to nawet w nie do końca uświadomiony przeze mnie sposób. Ale nigdy wprost, to znaczy nie siadam i nie przepisuję intymnych zapisków do powieści. Zwłaszcza, że notatki osobiste robię ręcznie, a książki piszę na komputerze.
Pytam cię o to dlatego, że w „Mozaice pamięci”, w którym byłaś mentorką, uczestnicy i uczestniczki wzięli udział w czymś, co nazywam pamiętnikarskim eksperymentem. Przeprowadzali na sobie doświadczenie z pamięcią. Takie ćwiczenia z pamięci w imieniu swoich przodków, czyli babć, dziadków, pradziadków, prababć albo rodziców. Myślisz, że taka praca z pamięcią dla uczestników i uczestniczek oraz prowadzących warsztaty była trudna, a może wręcz przeciwnie?
To ciekawe pytanie, bo akurat w przypadku grupy, z którą pracowałam, już na pierwszym spotkaniu zaczęliśmy się zastanawiać nad tym, czym jest pamięć, jak działa. Wskazałam nawet konkretną typologię, na poziomie wiedzy neuronaukowej, czyli tego w jaki sposób zapamiętujemy i dlaczego pewne rzeczy, które pamiętamy, tak naprawdę mogą być fikcją i nigdy się nie wydarzyć. Dyskutowaliśmy też o typach pamięci charakteryzujących osoby biorące udział w projekcie. I to było ciekawe, bo okazało się, że są na przykład osoby bardzo dobrze pamiętające rzeczy z przeszłości, ale w ogóle nie pamiętające tych, dziejących się w tu i teraz. Są i takie, które pamiętają tylko szczegóły, ale ogółu na przykład już nie. Więc dyskutując o tym, zastanawialiśmy się jak wpłynie to na powstające w ramach „Mozaiki pamięci” teksty. Część przyszła na warsztaty z już wstępnie przemyślanymi historiami o jakich chcą opowiedzieć, ale były też osoby, które jeszcze nie do końca wiedziały o czym chcą napisać, i w trakcie spotkań miały się zastanowić nad doświadczaniem historią, która w jakiś sposób ich uruchamia i chcieliby ją przepracować. Jako prowadząca miałam też niecodzienną sytuację, bo poza świetnymi uczestniczkami i uczestnikami, poznanymi dopiero w trakcie projektu, zaprosiłam do „Mozaiki pamięci” moich rodziców.
O tym jeszcze porozmawiamy.
W przypadku każdej z osób okazało się, że pamięć to jedno, lecz istotny był również język używany do konstruowania opowiadania o przeszłości oraz to, w jaki sposób lokalizujemy siebie w historii. W mojej grupie znalazło się chyba najwięcej osób odnoszących się do własnych doświadczeń, mocno opierających swoje historie na odczuciach i emocjach. Myślę tutaj o tekście Ewy Śliwoń, z jednej strony opowiadający o adopcji jej mamy, z drugiej, było w nim bardzo dużo Ewy. To w zasadzie reportaż i esej, w którym Ewa szuka tej historii próbując zrozumieć perspektywę różnych osób. Albo Monika Głowacka, która bardzo mocno weszła w swoje doświadczenie i znalazła na to taką formę, w której pozwoliła wyrazić je z jakimś organicznym rozpoznaniem, więc poszła w bardziej poetycką formę, by nie wszystko nazywać wprost. Zależało mi na autentyczności tekstów, żeby każdy miał swoją charakterystyczną rysę, by były bliskie, językowo i w sposobie myślenia czy pamięci, danej osoby.
A dlaczego zaprosiłaś do „Mozaiki pamięci” swoich rodziców?
Bo zawsze chciałam usłyszeć dwie historie. Niestety, udało się tylko z jedną. Tata nie chciał opisać swojej, ale dzięki temu, że wziął udział w projekcie, wsparł moją mamę w stworzeniu jej tekstu i równocześnie wygrzebał z archiwum ciekawą książkę z jeszcze inną historią, a ja jestem bogatsza o dodatkowe materiały – listy babci i dziadka od strony taty, które też mają świetną wartość społeczną i historyczną. Nie znalazły się w projektowej publikacji, dopiero teraz je przeglądam i już wiem, że bardzo rozszerzyły moją rodzinną historię. Co do rodziców, zależało mi żeby poprzez ich opowieść pokazać znaczenie codziennych doświadczeń, zwykłego życia, bo ono też może być fascynujące, a my tego nie zauważamy. Moi rodzice, Jerzy i Wiesława, mają ciekawą historię miłości, bo w 1981 roku zakochali się w sobie z dnia na dzień. Taki romans właściwie, choć powiem ci, że nie do końca wiem jak można nazwać ich historię, która praktycznie jednego dnia zmieniła ich życie. No i ważnym tłem tej opowieści jest Zagłębie. Moja mama rzuciła się na głęboką wodę: pochodzi z małej podkarpackiej miejscowości, miała jako tako poukładane życie i w wieku 21 jeden lat dzięki miłości wszystko się zmieniło. W domu często słyszałam tę historię, rodzice mówili też o tym, jak istotnym to było dla nich doświadczeniem, więc pomyślałam, że spisanie love story Cieplaków może być ważne dla nich i dla mnie. Liczyło się także grzebanie w dokumentach, różnych papierach, zwłaszcza, że w projekt włączyli się znajomi rodziców - Anna i Marian Bockowie - którzy przygotowywali dla moich rodziców Gazetę Weselną. A to jest w ogóle ciekawa historia: pierwsza Gazeta Weselna powstała w 1934 roku, napisał ją w Chorzowie przodek Mariana Bocka. Tych gazet było bardzo dużo, bo powstawały nieprzerwanie aż do 2014 roku, a Marian jest ostatnim żyjącym autorem (gromadzi to wszystko w domu). Prześledzenie wszystkich gazet z tak wielu lat było kapitalnym doświadczeniem - tam jest mnóstwo ciekawostek, smaczków, takich szczegółów, z których mogą powstać inne opowiadania, no niesamowita rzecz po prostu. Te Gazety Weselne krążyły po całym regionie. Marian przeniósł się z Chorzowa do Zagłębia, wtedy gdy zaczął pracę w Hucie Katowice, razem z Anną z którą się ożenił i tu powstała już inna Mozaikowa historia – autorem tekstu o niej był właśnie Marian Bock. Jego żona, podobnie jak mój tata, była taką osobą wspierającą.
Czy długo namawiałaś rodziców do udziału w projekcie? Zgodzili się ochoczo czy raczej byli zdystansowani i długo się namyślali czy chcą podzielić się swoją historią?
Niedługo. Ucieszyli się i zaprosili nas, czyli grupę projektową, na działkę w Antoniowie koło Dąbrowy Górniczej. Siedzieliśmy przy stole, na którym stały wazony z pięknym z kwiatami, słuchaliśmy siebie nawzajem, wspierali, bo niektóre teksty i doświadczenia były trudne i zdarzały się tak silne emocje, że nie dało się uniknąć łez, więc ta struktura kręgu pomagała nam w odczuwaniu tekstów oraz w tym, w jaki sposób wpłynęły na nasze życie. Dla mnie to było najważniejsze, natomiast efekt tekstu był wtórny wobec procesu jego tworzenia. Mam tak samo, kiedy pracuję nad swoimi książkami, dlatego warsztaty Mozaiki pamięci były bardzo ciekawym doświadczeniem. W ogóle wśród osób, którym pomagałam później w redakcji, powstały aż trzy teksty o adopcji, bardzo ciekawe i nieoczywiste. Joanny Stępień, której babcia, Brygida, Agata, Urszula, kiedy miała kilkanaście lat zamieściła anons w gazecie, by ją adoptowano. Tak się stało i dzięki temu mogła spełnić mnóstwo fascynujących marzeń, jak na przykład kurs samolotowo - szybowcowy w 1938 r. Z kolei Izabella Kühnel przybliżyła historię Nadii Bretsznajder i jej żydowskiej rodziny, która przyjechała do Bytomia z Ukrainy a losy jej przodków są bardzo złożone i rozległe. Dużo jest w tych historiach troski o kogoś, niekoniecznie z rodziny, dlatego z Karoliną Jakoweńko, współpomysłodawczynią „Mozaiki pamięci” nazwałyśmy w publikacji ten rozdział „Troszczę się o Ciebie”, bo te teksty, choć wszystkie napisano z innych perspektyw i w innych formach, miały wspólny mianownik: głębokie zainteresowanie.
„Mozaika pamięci” pchnęła wiele osób do poszukiwań: trochę przeszłości, trochę samego siebie, trochę też przyszłości, bo otworzyła wiele drzwi. No i wyzwoliła chęć dowiedzenia się więcej. Myślisz, że tak to właśnie jest, czy masz jeszcze inne odczucia?
Na pewno to, o czym mówisz, takie grzebanie w przeszłości, pozwala na nowo przemyśleć różne kwestie, dokonać wiwisekcji, wrócić do pewnych spraw, żeby zobaczyć je inaczej. Ale mam wrażenie, i dotyczy to także kilku osób, z którymi pracowałam warsztatowo, że najistotniejsze okazało się przełamanie ciszy na temat pewnych spaw. Szczególnie widać to w tekście Ewy Śliwoń – to z jednej strony tekst o jej mamie żyjącej aż do czasu pandemii z przeczuciem, że była adoptowana, ale i opowieść o odkrywaniu nowych nitek rodzinnych, pierwsza okazja żeby dowiedzieć się jaka była jej babcia (mama jej mamy). Mnie jej tekst bardzo wzruszył. Czy w przypadku Moniki Głowackiej opowiadającej swoją historię życia w rodzinie kryzysowej i mierzeniu się ze sprawami, które bolą. Na pewno istotna jest potrzeba dalszych poszukiwań, już po zakończeniu Mozaiki pamięci. Osoby, które brały udział w projekcie, wciąż podsyłają mi kolejne zdjęcia, bo nagle coś znajdują, jak w przypadku naszej rodziny i paczki listów, o których wcześniej nie wiedzieliśmy, a przynajmniej ja nie wiedziałam. „Mozaika pamięci” fajnie połączyła Śląsk i Zagłębie, pozwalając osobom z różnych części województwa śląskiego pogrzebać w pamięci i zobaczyć, jak ciekawie się różnimy, jak różnorodne jest też miejsce, w którym żyjemy. To takie wspólnotowe działanie. Zresztą nazwa projektu jest idealna - Karolina chyba przeczuwała, że nasza praca będzie wyglądać właśnie jak mozaika, składająca się z różnych kontekstów, troszkę zapełniająca rodzinne białe plamy, ale też bogata w historie bardzo osobiste, które dzięki projektowi stają się, a właściwie już są, częścią społecznej historii regionu.
Jako uczestnicy i uczestniczki Mozaiki na początku nie bardzo wiedzieliśmy, przynajmniej ja, na ile w tej historii mam być ja, a na ile mój dziadek Andrzej Prokopowicz. Czy to ma być zapis faktograficzny, czy fantazja jest mile widziana, a może wręcz przeciwnie, zaszkodzi tekstowi. To były moje dylematy. Jak myślisz, czy fabularyzowanie pomaga, przeszkadza, czy jest ważne w opowieści?
To dylemat, z którym mierzy się właściwie każdy, kto zaczyna pracować nad tekstem. Myślę, że na starcie ważne aby szczerze określić przed sobą, czego potrzebujemy i czego szukamy w tej opowieści. Nasza grupa na przykład dużo na początku rozmawiała o różnych sposobach narracji i wyborach form nie-fikcyjnych przyglądając się książkom Marcina Wichy, Miry Marcinow, Annie Ernoux, listom między Szymborską a Filipowiczem czy…autobiografii dyrektora Huty Katowice, Zbigniewa Szałajdy. Przecież nawet książki z zakresu antropologii czasem zawierają elementy fabularyzujące czy wprowadzające w konfuzję czy coś jest prawdą czy zmyśleniem. Jak chociażby książka Vinciane Despret „Wszystko dla naszych zmarłych. O tych którzy zostają”, która opowiada o tym jak zmarli komunikują się z żywymi. Nie jest to oczywiście opowieść o wywoływaniu duchów tylko o tym, w jaki sposób sny, przeczucia, przewidzenia, zbiegi okoliczności czy przedmioty, które zostają po ludziach, określają naszą pamięć o nich. O formie tekstu musimy zdecydować sami. Jeśli ma to być autobiografia, trzeba wiedzieć, jak uniknąć pokusy konfabulacji i manii wielkości, jeśli bardziej historia społeczna, to czy ma dotyczyć rzeczy, które doświadczyliśmy, a może forma korespondencji i listów, choć to, co ludzie w nich piszą też nie musi być prawdą.
Więc sami musimy wypracować metodę?
Tak, w pisaniu to od autora czy autorki zależy jak opowie i co z historii wybierze, to duża odpowiedzialność, ale i fascynujący proces. Trzeba się zastanowić jaka jest nasza emocjonalność czy styl poznawczy, żeby pisanie stało się aktem pozwalającym zajrzeć jeszcze głębiej w historię. Wierzę, że różnią nas typy widzenia świata i warto sobie dać szansę na to, żeby odkryć, jaki rodzaj tego widzenia jest mi najbliższy, żeby móc opowiedzieć historię i zrobić to najlepiej dla tej historii.
Pisarka, animatorka kultury, scenarzystka, działaczka społeczna. Autorka powieści, opowiadań, esejów m.in. Ma być czysto (2016), Rozpływaj się (2021) i Ciało huty (2023). Na motywach jej książki powstał film Ostatni komers (2021).mLaureatka Nagrody Conrada, Nagrody im. Witolda Gombrowicza, Nagrody-Stypendium im. Albrechta Lemppa. Nominowana m.in. do Nagrody Literackiej Nike (dwukrotnie), Nagrody Literackiej Gdynia, EU Prize for Literature.Prezeska i współzałożycielka Fundacji Pracownia Współtwórcza, nauczycielka twórczego pisania na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Członkini ruchu „Każda Jest Ważna”.
Komentarze (0) Skomentuj