W Stanicy w gminie Pilchowice przetrwał niespotykany nigdzie indziej w Polsce obrzęd pierwszego dnia triduum paschalnego. W Wielki Czwartek ludzie praktykowali i praktykują nadal oryginalny ludowy rytuał tzw. fakli. Fakle to inaczej płonące pochodnie. Zaopatrzeni w nie mieszkańcy Stanicy ruszali w pola szukać Jezusa. Modlili się przy tym i śpiewali.
W Stanicy krąży wiele wersji i różne interpretacje symboliki tego
zwyczaju.
- Każdy może sobie wybrać tę, która mu pasuje – mówi 80-letnia
Zofia Piechula, która przed wielu laty „odkurzyła” ten zwyczaj. - Dla
jednych fakle odganiają choroby, dla innych złe moce.
Piechula urodziła się w Stanicy i tutaj mieszka. - Wiadomo, jak to kiedyś było – wspomina. - Podglądaliśmy starszych, ich zwyczaje. Jednym z nich były fakle. Wieczorem w Wielki Czwartek, po mszy, mieszkańcy naszej wsi spotykali się obok kilkusetletniej lipy i zaopatrzeni w pochodnie szli przez pola oraz łąki szukać Jezusa. Modlili się przy tym i śpiewali religijne pieśni. Potem wracali pod lipę i się rozchodzili. Te pochodnie to tak po prawdzie były zwykłe miotły z brzozowych witek, pomieszane ze smolną szczapką. Dzisiaj mało kto korzysta z takich naturalnych pochodni, ludzie kupują w sklepach. Ja jednak zawsze proszę męża, żeby moja fakla w Wielki Czwartek była taka jak kiedyś.
Obrzęd palenia fakli po wojnie zaniknął i pewnie nigdy więcej byśmy o nim nie usłyszeli, gdyby nie spotkanie Zofii Piechuli i Teresy Kulik z przedszkola w Stanicy.
Piechula urodziła się w Stanicy i tutaj mieszka. - Wiadomo, jak to kiedyś było – wspomina. - Podglądaliśmy starszych, ich zwyczaje. Jednym z nich były fakle. Wieczorem w Wielki Czwartek, po mszy, mieszkańcy naszej wsi spotykali się obok kilkusetletniej lipy i zaopatrzeni w pochodnie szli przez pola oraz łąki szukać Jezusa. Modlili się przy tym i śpiewali religijne pieśni. Potem wracali pod lipę i się rozchodzili. Te pochodnie to tak po prawdzie były zwykłe miotły z brzozowych witek, pomieszane ze smolną szczapką. Dzisiaj mało kto korzysta z takich naturalnych pochodni, ludzie kupują w sklepach. Ja jednak zawsze proszę męża, żeby moja fakla w Wielki Czwartek była taka jak kiedyś.
Obrzęd palenia fakli po wojnie zaniknął i pewnie nigdy więcej byśmy o nim nie usłyszeli, gdyby nie spotkanie Zofii Piechuli i Teresy Kulik z przedszkola w Stanicy.
- Kiedyś zgadałyśmy się o tym obrzędzie i pani
Teresa zaprosiła mnie, żeby poopowiadać o nim dzieciom. No i poszłam. To
było 15 lat temu. Potem, od słowa do słowa, i zgadałyśmy się z panią
Teresą i Jolantą Kowol z koła gospodyń wiejskich, że zrobimy ponownie
fakle w Stanicy. Trochę je zmodyfikowałyśmy, bo dzisiaj nie chodzimy po
polach, tylko przychodzimy z pochodniami w jedno miejsce i rozpalamy
wielkie ognisko. Modlimy się, śpiewamy. Szukanie Jezusa należy do
dzieci. One wcześniej przygotowują małe krzyżyki z drewna. Potem
bierzemy je od nich i chowamy w trawie. Dzieci znajdują krzyżyki i
dostają cukierki. Nasz obrzęd jest słynny w okolicy. Żeby go zobaczyć,
przyjeżdżają ludzie z Gliwic i Knurowa.
Pani Zofia, mimo ósmego krzyżyka, ma niespożyte pokłady energii. W mniejszości niemieckiej jest przewodniczącą, aktywnie działa w kole gospodyń wiejskich. Organizuje okolicznościowe spotkania, wycieczki, występuje na dożynkach. - Najwyższa jednak pora ustąpić młodym – mówi z uśmiechem. Ale trudno uwierzyć, by tak się stało.
Pani Zofia, mimo ósmego krzyżyka, ma niespożyte pokłady energii. W mniejszości niemieckiej jest przewodniczącą, aktywnie działa w kole gospodyń wiejskich. Organizuje okolicznościowe spotkania, wycieczki, występuje na dożynkach. - Najwyższa jednak pora ustąpić młodym – mówi z uśmiechem. Ale trudno uwierzyć, by tak się stało.
(san)
Komentarze (0) Skomentuj