O życiu, działalności i twórczości ks. Johannesa Chrząszcza rozmawiamy z ks. dr. Piotrem Góreckim.
Ks. Johannes Chrząszcz. Imię niemieckie, nazwisko polskie... Jakiej zatem narodowości był ten wielki kapłan?
Przełom XIX i XX wieku to niełatwe czasy. Po Wiośnie Ludów 1848 roku nastąpiło ożywienie ducha narodowościowego, również wśród mieszkańców Górnego Śląska. W sercach wielu zrodziła się tęsknota za wskrzeszeniem niepodległego państwa polskiego. Z drugiej zaś strony były na Śląsku rodziny, które od pokoleń utożsamiały się z niemieckością. Nie brakowało też tych będących świadkami historycznych wydarzeń – pragnęli oni ratować ducha wielokulturowości tej ziemi, obecnego od wieków. Do takich postaci należał z pewnością ks. Johannes Chrząszcz. Nie pozostawił po sobie pamiętników, więc nie wiemy, kim tak naprawdę czuł się w głębi serca. Świetnie mówił po niemiecku i po polsku, a w kościele modlił się w łacinie.
Czyli trzecia droga?
Patrząc z dzisiejszej perspektywy, to tak. Ale nie wolno nam popełnić błędu ahistoryzmu, czyli oceniać czasów minionych dzisiejszymi kategoriami i stanem naszej wiedzy. Wtedy nie było niczego „pośrodku”. Ludzie musieli wybierać: Niemiec czy Polak? A przy okazji pozwolę sobie na drobną dygresję. Ci księża, którzy opowiedzieli się za Polską, nieraz w swoich parafiach klepali biedę. Ich niemieccy koledzy złośliwie im dogryzali, mówiąc: „odrzuciliście Niemcy, to teraz jecie suchy chleb”. Pięknie na tę kpinę odpowiedział ks. Emil Szramek, budowniczy katowickiej katedry, który w jednej z książek napisał: „lepiej jeść suchy chleb u matki, niż chleb z masłem u macochy”.
Polskie nazwisko Chrząszcz musiało doprowadzać niemieckich urzędników do rozpaczy. Od razu przypomina się filmowy Grzegorz Brzęczyszczykiewicz.
(śmiech) Nasz bohater urzędowo nigdy nie podpisywał się imieniem Jan, tylko zawsze niemiecką odmianą łacińskiej formy: Johannes. Za to w pisowni nazwiska wierny był jego oryginalnemu brzmieniu: Chrząszcz. To o tyle znaczące, że pod koniec XIX wieku powszechnie zniemczano pisownię polskich nazwisk. Nie tylko imię i nazwisko, ale i pozostawione przez niego dzieła świadczą o kultywowaniu wielokulturowości Śląska. Ksiądz Chrząszcz urodził się we wsi Mionów na Opolszczyźnie. W niemieckim spisie ta miejscowość występowała jako Polnisch Müllmen. Mieszkająca tam ludność w większości mówiła po polsku. A kończąc rozważania nad narodowością naszego bohatera, to, moim zdaniem, gdyby ks. Chrząszcza postawiono pod ścianą i kazano koniecznie wybierać, wskazałby na Niemcy… Nie dlatego, że czuł się Niemcem z krwi i kości, ale dlatego, że państwo niemieckie było dla niego symbolem starego, dobrego świata. Bo świat po I wojnie światowej nie był bliski „historykowi w sutannie”. Pyskowicki proboszcz był przeciwnikiem wybuchających rewolucji, powstań i rodzącego się socjalizmu.
Bezsprzecznie. W „Historii miast Pyskowice i Toszek” da się wyczuć niechęć autora do polskich powstańców śląskich...
W niemieckim oryginale nie znajdziemy słowa „powstańcy”. Ksiądz Chrząszcz pisze złowrogo o „polskich bojówkarzach”. Bo dla niego to nie jest polski zryw niepodległościowy, ale rewolucja burząca dotychczasowy ład i porządek. Proszę pamiętać, że pyskowicki proboszcz przeżył tragedię wielkiej wojny 1914-1918. Z frontu nie wróciło wielu jego parafian, a ci, co zostali w domach, cierpieli wielki głód. Doszło nawet do tego, że zabijano dzikie ptactwo, psy i koty, by cokolwiek wziąć do ust. Ale warto też wiedzieć, że ksiądz Chrząszcz pisał także do polskojęzycznych gazet, chociażby jawnie propolskiego „Katolika”, podpisując się pseudonimem Jan Wiejski.
Co wiemy o dzieciństwie ks. Chrząszcza?
Pochodził z chłopskiej rodziny. Jego rodzicami byli Josef i Marianna z domu Hupka. W domu panowała wielka miłość, ale i bieda. Miał rodzeństwo i pewnie nawet nie marzył, aby się kształcić, bo to kosztowało. Ale miał szczęście do dobrych ludzi. Sąsiadem Chrząszczów był Ignacy Dziadek: człowiek wykształcony, poseł do Reichstagu, autor bajek dla dzieci. Wiemy, że posiadał sporą bibliotekę. I to on stał się pierwszym mentorem młodego Johannesa. Przyszły historyk lubił słuchać opowieści Dziadka, godzinami przesiadywał wśród jego książek. Tak rodziła się miłość Chrząszcza do historii. Ale dobrych ludzi wokół niego było więcej. Kiedy jako młody chłopak uczęszczał do szkoły podstawowej w Wierzchu, gdzie był prymusem, zwrócił na siebie uwagę inspektora szkolnego Kadlubtza. To on i ksiądz proboszcz Wawrzyniec Massorz poradzili matce, aby wysłała syna do gimnazjum, a potem na studia. Podejrzewam, że ufundowano mu coś w rodzaju stypendium, chociaż pewnie największy wkład finansowy wnieśli w wykształcenie rodzice. Tutaj następna drobna dygresja. Wszyscy znamy postać św. o. Pio z Pietrelciny. Ale mało kto słyszał o jego rodzicach: Grazim i Marii Forgione. A to oni stali za teologiczną edukacją przyszłego świętego. Najpierw sprzedali łąkę, potem ojciec wyjechał za chlebem do Argentyny, gdzie panował gospodarczy boom. Co miesiąc przesyłał pieniądze na naukę syna. Jakże piękne poświęcenie rodziców! Podobnie było z ks. Chrząszczem. Zresztą jego matka mieszkała z nim potem na parafii w Pyskowicach: prowadziła gospodarstwo domowe i tam zmarła. Pochowana jest razem z synem w jednym grobie.
Dlaczego ks. Chrząszcz święcenia kapłańskie przyjął w Pradze, w ówczesnym Cesarstwie Austro-Węgierskim, a nie w ojczyźnie?
Lata edukacji ks. Chrząszcza przypadły na okres brutalnej walki państwa niemieckiego i kanclerza Bismarcka z Kościołem katolickim (tzw. Kulturkampf). Możemy powiedzieć, że młody kleryk miał szczególnego pecha. Najpierw musiał zmieniać gimnazjum, bo jego pierwsze, św. Macieja, zamknięto. Potem nie dane było mu ukończyć wrocławskiego Wyższego Seminarium Duchownego. Dlatego wyjechał do Pragi i tam 15 lipca 1881 roku przyjął święcenia kapłańskie z rąk biskupa Karela Prucha.
I właśnie z powodu faktu, że osobą duchowną został poza granicami ojczyzny, nie mógł początkowo otrzymać „rządowego przydziału” do parafii.
Dlatego przebywał u hrabiego Strachwitza w Chróścinie Opolskiej. Tam pełnił funkcję kapelana zamkowego i guwernera syna hrabiego. Dodatkowo - w miejscowej osieroconej parafii - sprawował nabożeństwa i udzielał sakramentów. Po załagodzeniu przez władze państwowe antykościelnego kursu do Chróściny wrócił stary proboszcz, a ks. Chrząszcz udał się do Rudy, gdzie przy kościele Matki Boskiej Różańcowej wspierał w duszpasterstwie tamtejszego kuratusa - ks. Teophila Schöneicha (kuratus to dawniej w kościele katolickim duchowny, który sprawował opiekę nad kościołem nienależącym do parafii i do żadnej innej wspólnoty - przyp. red.). Ówczesna Ruda, razem z pobliskimi Kuźnicą, Zaborzem i Porembą, należała do rozległej parafii w Biskupicach. Ks. Johannes Chrząszcz pomagał przy kościele w Rudzie oraz przy kaplicach w rudzkich koloniach robotniczych. Przez rok doświadczał klimatu i potrzeb wielkoprzemysłowych wspólnot.
A kiedy trafił do Pyskowic?
Dekret na proboszcza pyskowickiej parafii pw. św. Mikołaja otrzymał w 1890 roku. Był wówczas katechetą i nauczycielem języka polskiego w Królewskim Gimnazjum w Gliwicach. Przez krótki moment łączył pracę w szkole z posługą proboszcza, ale było tego za dużo i wybrał posługę w parafii.
W Pyskowicach spędził 37 lat swojego życia.
Dał się poznać jako człowiek łagodnego usposobienia. Jako proboszcz miał ojcowski stosunek do swoich parafian. Dla niego nie było pustych dni. Każdy dzień przeżył owocnie. Patronował gruntownemu remontowi budynku kościoła: m.in. zainstalowano w nim elektryczność i po I wojnie światowej zawieszono nowe dzwony. Angażował się w szereg akcji charytatywnych na rzecz ubogich, rolników i środowiska rzemieślniczego. Czynnie wspierał królewskie Seminarium Nauczycielskie, które od 1849 roku działało w Pyskowicach. Zdając sobie sprawę z siły słowa pisanego, angażował się w działania lokalnej gazety „Peiskretschamer Stadtblatt”.
I politykował.
Ale takie były wówczas czasy! Księża byli posłami, senatorami, ministrami. W 1907 r. ks. Chrząszcz, z ramienia partii Centrum, kandydował do Reichstagu. Przegrał nieznacznie w drugiej turze z ks. Theodorem Jankowskim, proboszczem z Kotorza, z opcji propolskiej. Przez wiele lat pełnił funkcję członka Rady Miasta Pyskowice. Włodarze docenili jego wieloletnią działalność duszpasterską i społeczno-kulturalną, nadając mu godność honorowego obywatela miasta.
Cały czas też pisał, przesiadywał w archiwach.
Historycy ustalili, że jego dorobek naukowy liczy aż 160 publikacji. Do pracy naukowej przygotowywał się bardzo profesjonalnie. W pyskowickim archiwum parafialnym przeglądałem osobiste notatki ks. Chrząszcza - coś w rodzaju fiszek, w których drobnym maczkiem zapisywał co istotne informacje związane z tematyką, jaką akurat się zajmował. Pisał ręcznie, nie korzystał z maszyny, chociaż jej modele produkowano już wtedy seryjnie. Jego publikacje cieszyły się dużą popularnością. Dowodem może być chociażby drugie wydanie „Historii miast Pyskowic i Toszka”.
Wiele miast zawdzięcza mu swoje monografie.
Ks. Chrząszcz uwiecznił na kartach swoich dzieł historie Głubczyc, Prudnika, Białej Prudnickiej, Krapkowic, Pyskowic, Toszka, Gliwic i Wierzchu. Był autorem opracowań historycznych o wielu kościołach i klasztorach. Pisał też o kulcie NMP z Lourdes, o św. Jacku, bł. Czesławie i bł. Bronisławie, opisał historię kościoła na Śląsku.
Jego największe dzieło to?
Ja wskażę na „Kirchengeschichte Schlesiens für Schule und Haus”. Była to krótka historia kościoła na Śląsku, z której korzystali uczniowie gimnazjów, chętnie czytano ją też w śląskich domach.
Ale czy do dzieł wybitnego księdza możemy podchodzić krytycznie?
Oczywiście, nawet trzeba to czynić! Bo o ile lokalne archiwa spenetrował dokładnie, to z archiwów centralnych nie korzystał - nie miał na to czasu. Kolejnym problemem jest niemożność potwierdzenia wielu informacji zawartych w monografiach kapłana, bo archiwa Pyskowic czy Toszka spłonęły podczas ostatniej wojny. Tylko dlatego monografię dotyczącą wspomnianych miast, opartą na dawnych archiwaliach, traktujemy dzisiaj jako pozycję źródłową. Chcę także podkreślić, że wspominane już dzieło: „Historia miast Pyskowice i Toszek”, szczególnie po 1900 r., należy traktować jako kronikarski zapis, subiektywny i nie wolny od komentarzy oraz uwag autora. Pyskowicki proboszcz miał także swoich antagonistów. Po ukazaniu się wspomnianej „Historii Kościoła na Śląsku” prof. Lambert Schulte z Wrocławia napisał krytyczną, liczącą 18 stron, recenzję. Wytknął autorowi wiele błędów. Chrząszcz mocno przeżył tę krytykę.
Na co zmarł ks. Johannes Chrząszcz?
W ostatnich miesiącach życia cierpiał na niewydolność nerek, przeszedł zawał serca. Czuł, że zbliża się jego koniec. Umierał pobożnie, jak przystało kapłanowi i ojcu rodziny parafialnej. Ze słowami: „O, mein Jesus, Barmherzigkeit” umarł 26 lutego 1928 r. o godz. 13.30. Nam, kolejnemu pokoleniu mieszkającemu na Górnym Śląsku, pozostały po nim książki i artykuły, dzisiejsze Muzeum Miejskie w Gliwicach (dawne Muzeum Górnośląskie), którego był współzałożycielem oraz wdzięczna pamięć za ocalenie od zapomnienia historii minionych pokoleń.
Rozmawiał: Błażej Kupski
Przełom XIX i XX wieku to niełatwe czasy. Po Wiośnie Ludów 1848 roku nastąpiło ożywienie ducha narodowościowego, również wśród mieszkańców Górnego Śląska. W sercach wielu zrodziła się tęsknota za wskrzeszeniem niepodległego państwa polskiego. Z drugiej zaś strony były na Śląsku rodziny, które od pokoleń utożsamiały się z niemieckością. Nie brakowało też tych będących świadkami historycznych wydarzeń – pragnęli oni ratować ducha wielokulturowości tej ziemi, obecnego od wieków. Do takich postaci należał z pewnością ks. Johannes Chrząszcz. Nie pozostawił po sobie pamiętników, więc nie wiemy, kim tak naprawdę czuł się w głębi serca. Świetnie mówił po niemiecku i po polsku, a w kościele modlił się w łacinie.
Czyli trzecia droga?
Patrząc z dzisiejszej perspektywy, to tak. Ale nie wolno nam popełnić błędu ahistoryzmu, czyli oceniać czasów minionych dzisiejszymi kategoriami i stanem naszej wiedzy. Wtedy nie było niczego „pośrodku”. Ludzie musieli wybierać: Niemiec czy Polak? A przy okazji pozwolę sobie na drobną dygresję. Ci księża, którzy opowiedzieli się za Polską, nieraz w swoich parafiach klepali biedę. Ich niemieccy koledzy złośliwie im dogryzali, mówiąc: „odrzuciliście Niemcy, to teraz jecie suchy chleb”. Pięknie na tę kpinę odpowiedział ks. Emil Szramek, budowniczy katowickiej katedry, który w jednej z książek napisał: „lepiej jeść suchy chleb u matki, niż chleb z masłem u macochy”.
Polskie nazwisko Chrząszcz musiało doprowadzać niemieckich urzędników do rozpaczy. Od razu przypomina się filmowy Grzegorz Brzęczyszczykiewicz.
(śmiech) Nasz bohater urzędowo nigdy nie podpisywał się imieniem Jan, tylko zawsze niemiecką odmianą łacińskiej formy: Johannes. Za to w pisowni nazwiska wierny był jego oryginalnemu brzmieniu: Chrząszcz. To o tyle znaczące, że pod koniec XIX wieku powszechnie zniemczano pisownię polskich nazwisk. Nie tylko imię i nazwisko, ale i pozostawione przez niego dzieła świadczą o kultywowaniu wielokulturowości Śląska. Ksiądz Chrząszcz urodził się we wsi Mionów na Opolszczyźnie. W niemieckim spisie ta miejscowość występowała jako Polnisch Müllmen. Mieszkająca tam ludność w większości mówiła po polsku. A kończąc rozważania nad narodowością naszego bohatera, to, moim zdaniem, gdyby ks. Chrząszcza postawiono pod ścianą i kazano koniecznie wybierać, wskazałby na Niemcy… Nie dlatego, że czuł się Niemcem z krwi i kości, ale dlatego, że państwo niemieckie było dla niego symbolem starego, dobrego świata. Bo świat po I wojnie światowej nie był bliski „historykowi w sutannie”. Pyskowicki proboszcz był przeciwnikiem wybuchających rewolucji, powstań i rodzącego się socjalizmu.
Bezsprzecznie. W „Historii miast Pyskowice i Toszek” da się wyczuć niechęć autora do polskich powstańców śląskich...
W niemieckim oryginale nie znajdziemy słowa „powstańcy”. Ksiądz Chrząszcz pisze złowrogo o „polskich bojówkarzach”. Bo dla niego to nie jest polski zryw niepodległościowy, ale rewolucja burząca dotychczasowy ład i porządek. Proszę pamiętać, że pyskowicki proboszcz przeżył tragedię wielkiej wojny 1914-1918. Z frontu nie wróciło wielu jego parafian, a ci, co zostali w domach, cierpieli wielki głód. Doszło nawet do tego, że zabijano dzikie ptactwo, psy i koty, by cokolwiek wziąć do ust. Ale warto też wiedzieć, że ksiądz Chrząszcz pisał także do polskojęzycznych gazet, chociażby jawnie propolskiego „Katolika”, podpisując się pseudonimem Jan Wiejski.
Co wiemy o dzieciństwie ks. Chrząszcza?
Pochodził z chłopskiej rodziny. Jego rodzicami byli Josef i Marianna z domu Hupka. W domu panowała wielka miłość, ale i bieda. Miał rodzeństwo i pewnie nawet nie marzył, aby się kształcić, bo to kosztowało. Ale miał szczęście do dobrych ludzi. Sąsiadem Chrząszczów był Ignacy Dziadek: człowiek wykształcony, poseł do Reichstagu, autor bajek dla dzieci. Wiemy, że posiadał sporą bibliotekę. I to on stał się pierwszym mentorem młodego Johannesa. Przyszły historyk lubił słuchać opowieści Dziadka, godzinami przesiadywał wśród jego książek. Tak rodziła się miłość Chrząszcza do historii. Ale dobrych ludzi wokół niego było więcej. Kiedy jako młody chłopak uczęszczał do szkoły podstawowej w Wierzchu, gdzie był prymusem, zwrócił na siebie uwagę inspektora szkolnego Kadlubtza. To on i ksiądz proboszcz Wawrzyniec Massorz poradzili matce, aby wysłała syna do gimnazjum, a potem na studia. Podejrzewam, że ufundowano mu coś w rodzaju stypendium, chociaż pewnie największy wkład finansowy wnieśli w wykształcenie rodzice. Tutaj następna drobna dygresja. Wszyscy znamy postać św. o. Pio z Pietrelciny. Ale mało kto słyszał o jego rodzicach: Grazim i Marii Forgione. A to oni stali za teologiczną edukacją przyszłego świętego. Najpierw sprzedali łąkę, potem ojciec wyjechał za chlebem do Argentyny, gdzie panował gospodarczy boom. Co miesiąc przesyłał pieniądze na naukę syna. Jakże piękne poświęcenie rodziców! Podobnie było z ks. Chrząszczem. Zresztą jego matka mieszkała z nim potem na parafii w Pyskowicach: prowadziła gospodarstwo domowe i tam zmarła. Pochowana jest razem z synem w jednym grobie.
Dlaczego ks. Chrząszcz święcenia kapłańskie przyjął w Pradze, w ówczesnym Cesarstwie Austro-Węgierskim, a nie w ojczyźnie?
Lata edukacji ks. Chrząszcza przypadły na okres brutalnej walki państwa niemieckiego i kanclerza Bismarcka z Kościołem katolickim (tzw. Kulturkampf). Możemy powiedzieć, że młody kleryk miał szczególnego pecha. Najpierw musiał zmieniać gimnazjum, bo jego pierwsze, św. Macieja, zamknięto. Potem nie dane było mu ukończyć wrocławskiego Wyższego Seminarium Duchownego. Dlatego wyjechał do Pragi i tam 15 lipca 1881 roku przyjął święcenia kapłańskie z rąk biskupa Karela Prucha.
I właśnie z powodu faktu, że osobą duchowną został poza granicami ojczyzny, nie mógł początkowo otrzymać „rządowego przydziału” do parafii.
Dlatego przebywał u hrabiego Strachwitza w Chróścinie Opolskiej. Tam pełnił funkcję kapelana zamkowego i guwernera syna hrabiego. Dodatkowo - w miejscowej osieroconej parafii - sprawował nabożeństwa i udzielał sakramentów. Po załagodzeniu przez władze państwowe antykościelnego kursu do Chróściny wrócił stary proboszcz, a ks. Chrząszcz udał się do Rudy, gdzie przy kościele Matki Boskiej Różańcowej wspierał w duszpasterstwie tamtejszego kuratusa - ks. Teophila Schöneicha (kuratus to dawniej w kościele katolickim duchowny, który sprawował opiekę nad kościołem nienależącym do parafii i do żadnej innej wspólnoty - przyp. red.). Ówczesna Ruda, razem z pobliskimi Kuźnicą, Zaborzem i Porembą, należała do rozległej parafii w Biskupicach. Ks. Johannes Chrząszcz pomagał przy kościele w Rudzie oraz przy kaplicach w rudzkich koloniach robotniczych. Przez rok doświadczał klimatu i potrzeb wielkoprzemysłowych wspólnot.
A kiedy trafił do Pyskowic?
Dekret na proboszcza pyskowickiej parafii pw. św. Mikołaja otrzymał w 1890 roku. Był wówczas katechetą i nauczycielem języka polskiego w Królewskim Gimnazjum w Gliwicach. Przez krótki moment łączył pracę w szkole z posługą proboszcza, ale było tego za dużo i wybrał posługę w parafii.
W Pyskowicach spędził 37 lat swojego życia.
Dał się poznać jako człowiek łagodnego usposobienia. Jako proboszcz miał ojcowski stosunek do swoich parafian. Dla niego nie było pustych dni. Każdy dzień przeżył owocnie. Patronował gruntownemu remontowi budynku kościoła: m.in. zainstalowano w nim elektryczność i po I wojnie światowej zawieszono nowe dzwony. Angażował się w szereg akcji charytatywnych na rzecz ubogich, rolników i środowiska rzemieślniczego. Czynnie wspierał królewskie Seminarium Nauczycielskie, które od 1849 roku działało w Pyskowicach. Zdając sobie sprawę z siły słowa pisanego, angażował się w działania lokalnej gazety „Peiskretschamer Stadtblatt”.
I politykował.
Ale takie były wówczas czasy! Księża byli posłami, senatorami, ministrami. W 1907 r. ks. Chrząszcz, z ramienia partii Centrum, kandydował do Reichstagu. Przegrał nieznacznie w drugiej turze z ks. Theodorem Jankowskim, proboszczem z Kotorza, z opcji propolskiej. Przez wiele lat pełnił funkcję członka Rady Miasta Pyskowice. Włodarze docenili jego wieloletnią działalność duszpasterską i społeczno-kulturalną, nadając mu godność honorowego obywatela miasta.
Cały czas też pisał, przesiadywał w archiwach.
Historycy ustalili, że jego dorobek naukowy liczy aż 160 publikacji. Do pracy naukowej przygotowywał się bardzo profesjonalnie. W pyskowickim archiwum parafialnym przeglądałem osobiste notatki ks. Chrząszcza - coś w rodzaju fiszek, w których drobnym maczkiem zapisywał co istotne informacje związane z tematyką, jaką akurat się zajmował. Pisał ręcznie, nie korzystał z maszyny, chociaż jej modele produkowano już wtedy seryjnie. Jego publikacje cieszyły się dużą popularnością. Dowodem może być chociażby drugie wydanie „Historii miast Pyskowic i Toszka”.
Wiele miast zawdzięcza mu swoje monografie.
Ks. Chrząszcz uwiecznił na kartach swoich dzieł historie Głubczyc, Prudnika, Białej Prudnickiej, Krapkowic, Pyskowic, Toszka, Gliwic i Wierzchu. Był autorem opracowań historycznych o wielu kościołach i klasztorach. Pisał też o kulcie NMP z Lourdes, o św. Jacku, bł. Czesławie i bł. Bronisławie, opisał historię kościoła na Śląsku.
Jego największe dzieło to?
Ja wskażę na „Kirchengeschichte Schlesiens für Schule und Haus”. Była to krótka historia kościoła na Śląsku, z której korzystali uczniowie gimnazjów, chętnie czytano ją też w śląskich domach.
Ale czy do dzieł wybitnego księdza możemy podchodzić krytycznie?
Oczywiście, nawet trzeba to czynić! Bo o ile lokalne archiwa spenetrował dokładnie, to z archiwów centralnych nie korzystał - nie miał na to czasu. Kolejnym problemem jest niemożność potwierdzenia wielu informacji zawartych w monografiach kapłana, bo archiwa Pyskowic czy Toszka spłonęły podczas ostatniej wojny. Tylko dlatego monografię dotyczącą wspomnianych miast, opartą na dawnych archiwaliach, traktujemy dzisiaj jako pozycję źródłową. Chcę także podkreślić, że wspominane już dzieło: „Historia miast Pyskowice i Toszek”, szczególnie po 1900 r., należy traktować jako kronikarski zapis, subiektywny i nie wolny od komentarzy oraz uwag autora. Pyskowicki proboszcz miał także swoich antagonistów. Po ukazaniu się wspomnianej „Historii Kościoła na Śląsku” prof. Lambert Schulte z Wrocławia napisał krytyczną, liczącą 18 stron, recenzję. Wytknął autorowi wiele błędów. Chrząszcz mocno przeżył tę krytykę.
Na co zmarł ks. Johannes Chrząszcz?
W ostatnich miesiącach życia cierpiał na niewydolność nerek, przeszedł zawał serca. Czuł, że zbliża się jego koniec. Umierał pobożnie, jak przystało kapłanowi i ojcu rodziny parafialnej. Ze słowami: „O, mein Jesus, Barmherzigkeit” umarł 26 lutego 1928 r. o godz. 13.30. Nam, kolejnemu pokoleniu mieszkającemu na Górnym Śląsku, pozostały po nim książki i artykuły, dzisiejsze Muzeum Miejskie w Gliwicach (dawne Muzeum Górnośląskie), którego był współzałożycielem oraz wdzięczna pamięć za ocalenie od zapomnienia historii minionych pokoleń.
Rozmawiał: Błażej Kupski
Komentarze (0) Skomentuj