Historia, która zaczęła się od zepsutego samochodu, a zmieniła życie dziesiątek rodzin.
Opowieść o domach na Oriona, które zbudowane zostały przez przyszłych właścicieli ręka w rękę z wolontariuszami z całego świata, mogłaby stanowić scenariusz bardzo ciekawego serialu. Bo jak w popularnej serii z Podlasia, wszystko zaczęło się od pewnej Amerykanki, która zamieszkała w Polsce i chciała zmienić świat wokół na lepszy. Wprawdzie ma na imię Rhonda, nie Lucy, ale jej wpływ na lokalną społeczność był co najmniej tak samo duży, jak bohaterki kultowego już serialu. To Rhonda wraz z mężem, Adamem Królem założyła stowarzyszenie (później fundację) Habitat for Humanity w Polsce.
Najważniejsze rzeczy w życiu często zaczynają się przypadkiem. U nas zaczęły się od nielegalnego przewozu Biblii, awarii auta i... jednej szuflady pełnej gazet – śmieje się Adam Król, gliwiczanin, założyciel stowarzyszenia Habitat for Humanity w Polsce.
Na początku lat 80. amerykańska nauczycielka przewoziła Biblie do krajów za żelazną kurtyną. W Polsce samochód odmówił posłuszeństwa. Pomógł mechanik, brat pana Adama, który jej kampera naprawił w warsztacie. Amerykanka zaznała polskiej gościnności i zaradności. A Adam Król znalazł miłość swojego życia.
- Dla mojej żony Polska była szokiem. Kartki na wszystko, kolejki, brak mieszkań – to, co dla nas było normalne, dla niej było absurdalne – wspomina dziś pan Adam.
Zostali solą w małosolnym społeczeństwie
Po ślubie w 1983 roku przyszła codzienność. Trudna – wynajmowane mieszkanie, skromne zarobki, pojawienie się dziecka. Pewnego dnia w 1990 roku Daniel, syn Rhondy i Adama wyciągnął z komody szufladę z anglojęzycznymi gazetami. Sprzątając je, Rhonda natknęła się na artykuł o Millardzie Fullerze – amerykańskim milionerze, który porzucił karierę, by budować domy dla ludzi w potrzebie.
- Artykuł nosił tytuł „Bądź solą w małosolnym społeczeństwie”. Coś nas poruszyło. Wtedy już mieliśmy swój dom, który dostałem po rodzicach, i świadomość, że inni tego nie mają. Chcieliśmy coś zrobić – mówi pan Adam.
Bez wahania napisali list, a nie znając adresu, na kopercie zamieścili po prostu: „Millard Fuller, Americus, Georgia”. Doszedł bez problemu.
W odpowiedzi dowiedzieli się, że Habitat for Humanity działa na wszystkich kontynentach z wyjątkiem… Europy. Ale mogli spróbować – na własną rękę.
To chyba dla nas
Ideą, która legła u podstaw działania Fullera, było stworzenie warunków, w których ludzie mogliby wspólnie budować swoje domy — w duchu współpracy, z obniżonymi kosztami, dzięki wsparciu fundacji udzielającej nieoprocentowanego kredytu spłacanego w ratach. To była przemyślana, głęboka wizja – prawnik Millard Fuller zamiast rozdawać pomoc, oferował możliwość – z godnością, w duchu miłości chrześcijańskiej, nazywając beneficjentów nie ubogimi, lecz partnerami. Choć w USA uznany za marzyciela, ideę tę wdrożył najpierw w Afryce – w ówczesnym Zairze, dziś Demokratycznej Republice Konga – gdzie w rok zbudowano dwa tysiące domów w systemie wspólnotowym. Mimo niskich standardów technicznych, domy te powstały dzięki funduszowi zwrotnemu spłacanemu przez 20 lat – liczbie nieprzypadkowej, dającej poczucie bezpieczeństwa. Nawet w trudnych warunkach gospodarczych system działał, bo opierał się na rozliczeniu według ceny cementu.
- Ta historia poruszyła moją żonę do głębi – gdy wróciłem z pracy, wręczyła mi gazetę i powiedziała: „Musisz to przeczytać, to chyba dla nas”. I rzeczywiście – opisane tam wartości, prawdziwość idei, przekonanie, że nie chodzi o wizję, a realnie działającą inicjatywę obecną wówczas już w 46 krajach – były poruszające. Wtedy pokochaliśmy Fullera. I zaczęliśmy się zastanawiać – a może Polska? – opowiada Król.
Na solidnych fundamentach
I tak w 1992 roku w Gliwicach powstało z inicjatywy państwa Królów oraz dwóch innych małżeństw – państwa M. i P. Paszkiewiczów i L. I R. Maćkowskich – stowarzyszenie „Domy Nadziei – Habitat for Humanity”. Początki były trudne – nikt nie wiedział, czy idea się przyjmie. Na początku trzeba było nazbierać wkład własny - 10 tysięcy dolarów, znaleźć działkę i przekonać ludzi.
Ówczesna rada miasta bardzo zapaliła się do pomysłu społecznej budowy domów. Niemal natychmiast wybrała działkę, która miała zostać przeznaczona na jego realizację. Niestety, przeszkodziły przepisy. Stowarzyszenie przystąpiło więc do przetargu i zakupiło teren sąsiadujący z osiedlem Kopernika.
W 1994 ruszyła budowa pierwszego domu.
Według jakiego klucza wybierano mieszkańców? Adam Król śmieje się, że to pytanie zadawał mu każdy dziennikarz. I każdy próbował znaleźć słaby punkt, wytknąć nieprawidłowość i interesowność. To nie mogło się udać. Bo Habitat opierał się na kilku mocnych zasadach. Przede wszystkim, pomoc przeznaczona była tylko dla tych, którzy naprawdę jej potrzebują, ale mają też siłę i chęć do działania. Beneficjent miał przed sobą maksymalnie 20 lat na spłatę kredytu (bez odsetek a jedynie z wyrównaniem według stopy inflacji). Był zobowiązany jednak do przeznaczenia minimum 500 godzin na pracę w ramach własnego wkładu – przy domu swoim i domach innych rodzin. Samo stowarzyszenie nie osiągało zysku – wszystko przeznaczane było na budowę kolejnych domów.
- To nie było rozdawnictwo. To była wspólna praca. I wspólna radość z efektów – podsumowuje Adam Król.
70 domów i setki rąk do pracy
To był ewenement na skalę światową! Od 1996 do 2010 roku w Gliwicach powstało blisko 70 domów – jako domy szeregowe i budynki wielorodzinne. Ludzie włożyli w nie nie tylko fizyczną pracę, ale i serce. A razem z nimi – wolontariusze z całego świata.
- Grupy z USA, Niemiec, Szwajcarii, Francji, Norwegii, Japonii, Anglii – sami płacili za podróż i pobyt, a dodatkowo wpłacali pieniądze na budowę. Pracowali z nami. A w niedzielę – byli gośćmi przy rodzinnych stolach naszych przyszłych właścicieli. Niektórzy nawiązywali więzi, które przetrwały lata – opowiada Król.
Wśród honorowych wolontariuszy znalazł się nawet ówczesny premier Jerzy Buzek, który własnoręcznie wstawił okno w jednym z budynków. Dzięki wspólnej pracy powstała nie tylko zabudowa, ale żywa, wspierająca się społeczność. Ludzie się znali, ufali sobie, pomagali. Co ciekawe, spotykają się do dziś.
- Zdarzały się kryzysy – ktoś stracił pracę, nie mógł spłacać kredytu. Ale nie chodziło o to, żeby go wyrzucić. Zawsze szukaliśmy rozwiązania. Bo to nie była inwestycja – to był dom, wspólny wysiłek i wspólna odpowiedzialność – podkreśla nasz rozmówca.
Niektóre rodziny z czasem sprzedały mieszkania i poszły dalej. Inni zostali na stałe. Wszyscy jednak mieli szansę – prawdziwy start, którego nikt wcześniej im nie dawał.
Tu mieszka się dobrze
Arkadiusz Gabryś dołączył do projektu Habitat w Gliwicach w latach 2000–2001, dzięki… Nowinom Gliwickim. To w nich zobaczył ogłoszenie o domach budowanych przez fundację. Wtedy powstawały już pierwsze budynki – najpierw cztery szeregowce, a później większe budynki z jedenastoma i dwunastoma mieszkaniami.
- Poszedłem na spotkanie na Politechnikę. Nie mieliśmy jeszcze dziecka, byliśmy młodym małżeństwem. Projekt skierowany był do rodzin, a my dopiero rodzinę chcieliśmy założyć. Mieliśmy małe mieszkanie w Zabrzu, trzydzieści parę metrów i szukaliśmy lepszych warunków. Poszliśmy więc na budowę, zobaczyliśmy co i jak, złożyliśmy wniosek, ale nie zakwalifikowaliśmy się. Po jakimś czasie odezwali się, że ruszają projekty – i wtedy udało nam się do nich dołączyć – opowiada Arkadiusz Gabryś.
Jak wyjaśnia, w jego bloku są mieszkania o powierzchni 70, niecałe 60 i 50 m2. On i żona otrzymali najmniejsze.
- Mieszka się rewelacyjnie. Nie powiem, że tak całkiem jak w raju, ale i tak super – mówi ze śmiechem. Jak dodaje, niezbędną infrastrukturę – sklepy, szkołę i przychodnię – zapewnia im sąsiadujące z Oriona osiedle Kopernik. Obejścia mieszkań są bardzo zadbane. Mnóstwo w nich osobistych akcentów – figurek, kwiatów i kwitnących krzewów.
Mieszkanie w tym miejscu bardzo chwali sobie także inna lokatorka, Władysława Gorzawska, która wcześniej mieszkała z rodzicami na osiedlu Kopernika i z okien obserwowała, jak budowane są pierwsze domy. Gdy wyszła za mąż, zwróciła się do Urzędu Miasta z wnioskiem o mieszkanie, a tam polecili jej kontakt z Fundacją. Dziś mówi, że nie zamieniłaby się z nikim. To jej mieszkanie na teraz i na starość.
- To, że wspólnie musieliśmy przepracować kilkaset godzin, było całkiem fajne. Zrodziła się wspólnota. Do dziś jeden sąsiad na drugiego może liczyć – podsumowuje Władysława.
Habitat dzisiaj
Dziś Habitat for Humanity Poland to fundacja o zasięgu ogólnopolskim. Działa w wielu miastach, ale obecnie przede wszystkim remontuje lokale, wspierając w ten sposób osoby z trudną sytuacją mieszkaniową.
- Nie pomagamy tym, którzy nic nie mają – bo oni potrzebują innego wsparcia. My pomagamy tym, którzy chcą się podnieść, mają siłę, ale brakuje im możliwości. Chcemy, żeby ich życie zaczęło się naprawdę – ocenia Adam Król. Dziś już nie jest członkiem fundacji. Wraz z żoną szczęśliwie odpoczywa na zasłużonej emeryturze. Ale czasem wraca – nie tylko myślami – na osiedle przy Oriona, zapraszany m.in. na spotkania opłatkowe.
Adriana Urgacz-Kuźniak
Komentarze (0) Skomentuj