Czasami zabraknie prądu, czasem wolty pojawią się w niespodziewanym miejscu. Brakuje ogrzewania. Jest woda, ale w łazience niedostępna. Są piece, zepsute i okna, nieszczelne. Pani Barbara ma mieszkanie wielkości domu, sterane zdrowie i gigantyczny dług. Nie ma nadziei na zmianę, pieniędzy i wiary w dobrą wolę urzędników. 
W czasie, gdy wszyscy szykowali się do świąt, Barbara Barańska przygotowywała się na przyjęcie kolejnej dawki chemii. Od kilku lat toczy walkę z rakiem, który zaatakował układ chłonny. Leczenie wymusza częste pobyty w szpitalu. 

- Tym razem mogłam przyjmować lek w domu i spędzić Wigilię z rodziną. Teoretycznie powinnam się cieszyć. Ale w szpitalu miałabym lepsze warunki. Mieszkanie przytłacza mnie pustką, marznę, nie mogę wziąć prysznica. Za co więc dziękować, jak być radosnym? -  pyta pani Barbara. 

Uwaga! Wanna kopie
- Proszę wejść, ale niech pan uważa na kable – ostrzega pani Barbara, gdy pukam do drzwi w kamienicy przy ul. św. Katarzyny. Początkowo nie wiem, czy mówi o splątanych w pajęczynę przewodach pod sufitem, czy o tym, co mam pod nogami. Po chwili jestem w temacie. To nade mną to naprawiona już instalacja wewnętrzna. Jasna staje się również obecność robotników na klatce i świeżo wykuty kanał przez całą wysokość. Usterka w mieszkaniu ujawniła bowiem brak uziemienia sieci zasilającej, które właśnie jest zakładane. Natomiast, wracając do przedpokoju, przedłużacz biegnący od kuchni to tymczasowe zasilanie łazienki. 

Pomieszczenie jest wyłączone, teoretycznie, od sierpnia. Wtedy Tauron odciął prąd w całej kamienicy. 

- Przebicia zdarzały się już wcześniej. Czasem kopnął kran, innym razem pralka. W dniu awarii przygotowałam sobie kąpiel. Dobrze, że chciałam jeszcze sprawdzić temperaturę wody. Włożyłam palec i jakby mnie poraziło.  W środku wanny, jak zmierzył elektryk z administracji, było 90 wolt napięcia. Przebicie na rurach sięgało 120 wolt. Gdybym weszła do wody, pewnie już byśmy nie rozmawiali – opowiada pani Barbara.

Prąd do budynku wrócił po uporządkowaniu instalacji w mieszkaniu. Poważniejsza okazała się usterka sieci na klatce. Remont rozpoczął się dopiero na początku grudnia. Wspólnocie mieszkaniowej potrzebny był czas na zebranie pieniędzy i wybranie wykonawcy. Jak poinformował nas administrator budynku, instalacja powinna być gotowa do końca miesiąca. Do tego czasu lokatorka, dla swojego bezpieczeństwa, nie powinna korzystać z łazienki. Pani Barbara obchodzi jednak zakaz.  

- Muszę. Inaczej zarosłabym w brudzie. Do przedłużacza z kuchni podłączyłam małą pralkę i lampkę. Nie dotykam kurków i żadnych rur. Do wanny nalewam wody zagrzanej na kuchence.

Każde przygotowanie kąpieli to wysiłek. Pani Barbara nie ma jeszcze siedemdziesiątki, ale jest nad wiek schorowana. Nieudanie przeprowadzony zabieg usunięcia wola tarczycy spowodował u niej tężyczkę (niedobór wapnia we krwi).  Musi też na siebie uważać z powodu niedoczynności serca, która już raz skończyła się zawałem.

W pułapce pustych pokoi
Mieszkanie ma 130 metrów kwadratowych i potrzebuje do swojej obsługi sił młodego mężczyzny. Pani Barbara na pięciu pokojach mieszka sama. 

- Mąż odszedł wiele lat temu, dzieci założyły własne rodziny. Córki wpadają, żeby coś ugotować, zrobić przepierkę, syn wymieni żarówkę, narąbie drzewa, przyniesie węgiel. Ale na to, by niańczyć mnie non stop, oni nie mają czasu, ja ochoty – mówi pani Barbara.

Prowizorka wychodzi z każdego kąta. Gdyby nie szmaty i ręczniki we framugach okien, po mieszkaniu hulałby wiatr. W jednym z pokoi piętrzą się po sufit graty, węgiel, suche konary. Składzik wymyślił syn pani Barbary, żeby mama miała opał pod rękę.

- Byłoby co dźwigać z piwnicy na trzecie pięto. Mieszkanie nie ma gazu i gotuję na kuchence węglowej. Węgiel przydaje się czasem, żeby dorzucić do kominka. Z trzech „kafloków” działa jeden, ale i z tego boję się korzystać – buzujący w środku ogień już niemal wychodzi dziurami w spoinach. Drewno trafia do wykonanego domowym sposobem kominka. Palę w nim z duszą na ramieniu, bo straszy pękniętą tylną płytą. 

Gospodyni zaprasza do salonu. Można ściągnąć kurtkę. W pomieszczeniu jest ciepło od piecyka na butlę gazową. „Koza” to jedyne sprawne źródło ogrzewania. Dlatego pani Barbara mogłaby stąd w ogóle nie wychodzić. Gra telewizor, jest ciepło, można na chwilę zapomnieć o problemach. Wielkich, jak wielkie jest mieszkanie, z którego pochodzą. 

- Czemu więc nadal tu tkwię, zamiast pozbyć się za jednym zamachem i mieszkania, i kłopotów? Dobre pytanie. Niech pan posłucha.  

Nie chcemy tutaj pani  
Mieszkanie nie należy do pani Barbary. Nie ma też na nie umowy najmu. Nie może go  sprzedać, podnająć, zamienić. Może tylko czekać, co się wydarzy. Lokal stanowi prywatną własność. Właściciel za każdy miesiąc bezumownego korzystania nalicza jej 1,9 tys. zł czynszu. 

- W świetle prawa jestem dziką lokatorką. Ja, która przeżyłam tutaj dzieciństwo, wychowałam dzieci – mówi pani Barbara. 

W poniemieckiej kamienicy przy ul. św. Katarzyny nie ma już innych mieszkań niż sprywatyzowane. Nieruchomość przeszła w ręce przedwojennych spadkobierców 10 lat temu. Potem rozpoczął się właścicielski kołowrót. Budynek odkupiła spółka z Warszawy. Wolnorynkowy czynsz, średnio 15 zł za metr kwadratowy, zadziałał jak miotła. Kamienica opustoszała. Większość zwolnionych mieszkań znalazło już nabywców. Poprzedni lokatorzy znaleźli  mieszkania na własną rękę lub z pomocą gminy. Dla pani Barbary miasto nie miało oferty. Jeszcze przed zmianami właścicielskimi straciła prawo do lokalu. 

- Nie ze swojej winy – podkreśla kobieta. – Mieszkanie było na moją mamę, która narobiła długu. Ratując skórę, zdała lokal, rozwiązała umowę i wyprowadziła się do mojej siostry. O wszystkim dowiedziałam się po fakcie, gdy w oczy zajrzała mi eksmisja. Dałam z siebie zrobić kozła ofiarnego. Nie miałam wyboru. 

Miasto złożyło propozycję nie do odrzucenia – eksmisja albo umowa najmu w zamian za spłatę zaległości. Gliwiczanka nie dała jednak rady długowi. - Nie było tego dużo, nieco ponad 3 tys. zł. Ale moje 400 zł ówczesnej renty nie wystarczało nawet do pierwszego. Płaciłam, ile mogłam, ale wciąż za mało. 

Miasto mogło pomóc, darować dług. Urzędnicy nie ustąpili, choć było już wiadomo, że kamienica przejdzie w prywatne ręce. Umowa najmu zmieniłaby zupełnie sytuację. Wtedy pani Barbara mogłaby próbować zamienić mieszkanie lub starać się o inne u gminy. Bez umowy została na lodzie, pozbawiona ochrony, wydana na łaskę nowych właścicieli budynku.

Prywatni posiadacze kamienicy z miejsca przystąpili do usuwania balastu, jakim było zadłużone mieszkanie i lokatorka nierokująca zysków. W 2010 r. uzyskali nakaz eksmisji, ale sąd, nakazując pani Barbarze opuszczenie lokalu, wziął ją jednocześnie w obronę. Wstrzymał wykonanie wyroku do czasu przyznania jej przez miasto lokalu socjalnego.

Sprawa leży w zakładzie gospodarki mieszkaniowej. I jeszcze poleży. Na wykonanie oczekuje ponad 1,3 tys. podobnych wyroków, a kolejka do lokali socjalnych przesuwa się o około 20 spraw rocznie. Ta pani Barbary po siedmiu latach doszła do 229. miejsca.

Nic się pani nie należy   
Za sprawą kumulacji zaległości wobec kolejnych właścicieli pechowa lokatorka ma już 80 tys. zł długu. 

- 900 zł renty nie wystarcza mamie na zaspokojenie nawet podstawowych potrzeb. Fortunę kosztują leki. Rodzeństwo i ja staramy się pomagać, ale i nam się nie przelewa. Mama, dla podreperowania budżetu, najmowała się do opieki nad starszymi ludźmi w Niemczech. Długów się nie pozbyła, za to harówkę przypłaciła zdrowiem. Nie wytrzymało serce. Dwa lata temu przeszła zawał. Skończyły się wyjazdy, zaczęła walka o każdy kolejny dzień – mówi córka Julia.   

Mieszkanie ciągnie panią Barbarę na dno. Wpędza w długi, sprawia problemy w utrzymaniu, nie zapewnia komfortu. Z braku umowy najmu kobieta nie może korzystać z dodatku mieszkaniowego opieki społecznej. Kwaterunek od miasta jej się nie należy, bo posiada już prawo do lokalu socjalnego. Na otrzymanie mieszkania do remontu jest z kolei za biedna.

- Trudno tak żyć. Czuję się jak w klatce. Czasem myślę, że mój los już nikogo nie interesuje – mówi przez łzy pani Barbara. 

Nie jestem kamienicznikiem 
Pojawiła się jednak iskierka nadziei. Z nieoczekiwanej strony – od nowego, jest nim od października, właściciela mieszkania pani Barbary. Gdy do niego dzwoniłem, spodziewałem się bezwzględnego kamienicznika. Spotkałem osobę gotową do pomocy. 

- Na obecnej sytuacji tracą wszyscy. Zamiast zarabiać, dokładam do utrzymania mieszkania. Dla pani Barbary, przesympatycznej starszej osoby, te ponad 130 metrów kwadratowych powierzchni jest kamieniem u szyi. Znalezienie nowego lokum leży we wspólnym interesie. Ze swojej strony gwarantuję, że jeżeli miasto przyzna pani Barańskiej lokal, to pomogę finansowo dostosować go do jej potrzeb – mówi Tomasz T. (właściciel mieszkania nie chce występować pod nazwiskiem).   

Dla powodzenia planów oprócz inwestora potrzeba jeszcze dobrej woli urzędników. - Jest czas świąteczny, to dobra okazja, by okazać ludzkie zrozumienie. Jeżeli właścicielowi uda się porozumieć z miastem w sprawie mieszkania dla mnie, byłby to najwspanialszy prezent pod choinkę – mówi pani Barbara. 

Ale dużej nadziei sobie nie robi.

Adam Pikul 
   

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj