Miniaturowy aston martina - samochód agenta 007 Jamesa Bonda, obok dodge charger z filmu „Szybcy i wściekli”, na dole czerwony ford gran torino - takim jeździli serialowi detektywi Starsky i Hutch, a nieopodal białe dwudrzwiowe coupe volvo 1800, w którym gustował Simon Templar zwany Świętym. Jest też peugeot 403 kabriolet porucznika Columbo, buick ventura regal 455 Kojaka, a nawet statek kosmiczny z odysei filmowej „Kosmos 1999”.
Nie sposób wymienić wszystkich niewielkich samochodzików zgromadzonych
przez 53-letniego Henryka Szombarę z Trachów (gmina Sośnicowice). W
warsztacie samochodowym, który prowadzi z dwoma braćmi, ma ich ponad
trzy tysiące!
Większość dzisiejszych 50-, 60-latków w dzieciństwie bawiła się metalowymi samochodzikami, które w Polsce nazywano „resorakami” lub „żelaźniakami”, a w Czechach „angliczikami”. Wyposażone w specjalną blaszkę na ośce, efektownie sprężynowały po podniesieniu i upuszczeniu na podłoże. W latach 70. i 80. największe pożądanie chłopców budziły modele takich firm, jak Matchbox, Majorette, Siku czy Corgi Toy s, wiernie odzwierciedlające szczegóły techniczne prawdziwych samochodów.
Pan Henryk już od dzieciństwa pasjonował się motoryzacją. Nie mogło być inaczej, skoro jako „bajtel” spędzał całe dnie w warsztacie samochodowym ojca. Kiedy ten zmarł, razem z bratem przejęli interes i prowadzą go do dziś.
- Kolekcjonowanie miniaturowych autek zacząłem od polskich produkcji, które można było kupić w kioskach – wspomina. - Wtedy zdobycie angielskich matchboxów było jeszcze niemożliwe. Ale i one w końcu pojawiły się na rynku. Pamiętam, jak dostaliśmy paczkę, a w niej trzy „resoraki”: lamborghini miura, roll-royce oraz jakiś dźwig. Ale się cieszyłem. Niestety, te modele nie przetrwały.
Trachowski kolekcjoner zbiera miniaturowe auta pół wieku. Te najstarsze mają 50, 60 lat. Odkupował je początkowo od kolegów, potem, kiedy zaczęły się pojawiać w sklepach zabawkarskich, terroryzował rodziców, by kupili mu „resoraka”. Dzisiaj uzupełnia swój zbiór, odwiedzając targi staroci, śledząc internetowe aukcje.
- To nie jest jakieś nadzwyczaj drogie hobby, ale za białego kruka trzeba czasem wysupłać kilkaset złotych – uśmiecha się. - Mam na przykład model fiata 124 abarth, którym jeździł na rajdach syn komunistycznego prominenta Andrzej Jaroszewicz.
Szombara kolekcjonując „resoraki”, nie specjalizuje się w określonych markach czy firmach produkującej modele.
Siedzimy w warsztatowym biurze Szombarów. Na ścianach szklane gabloty, a w nich setki kolorowych pojazdów. Jedne zupełnie malutkie, inne dużo większe. Mnóstwo też opisanych pudełek. Ciężarówki, francuzy, italiańce, mercedesy, porsche, kampery…
Zawartość niektórych pudełek pan Henryk wysypuje na stół. Prawdziwe cacka.
- Ustawiając auta na półce, staram się, aby miały tę samą skalę. Są różne. Mam takie w rozmiarze 1:64 (klasyczne „resoraki”), trochę większe, 1:43 i 1:24, i największe 1:18. Czasem producenci wypuszczą jakieś międzyskale. Wkurzam się, bo na półce okazuje się, że fiat 500 jest większy od fiata 600. Staram się też segregować auta według marek. Oczywiście najwięcej mam osobówek. Niech mnie pan nie pyta, jakie, bo musiałbym z pół dnia je wymieniać. Mam też trochę ciężarowych miniatur, przyczep do osobówek (lawety, koniowozy, campingi).
Pan Henryk do swojej pasji stara się podchodzić rozsądnie, ale przyznaje, że nie raz mocnej mu bije serce, kiedy zobaczy jakiegoś „resoraka”.
- I przyznam się panu, że gdy idę gdzieś na zakupy, najpierw wchodzę do sklepu z zabawkami. To jest silniejsze ode mnie – śmieje się.
Większość dzisiejszych 50-, 60-latków w dzieciństwie bawiła się metalowymi samochodzikami, które w Polsce nazywano „resorakami” lub „żelaźniakami”, a w Czechach „angliczikami”. Wyposażone w specjalną blaszkę na ośce, efektownie sprężynowały po podniesieniu i upuszczeniu na podłoże. W latach 70. i 80. największe pożądanie chłopców budziły modele takich firm, jak Matchbox, Majorette, Siku czy Corgi Toy s, wiernie odzwierciedlające szczegóły techniczne prawdziwych samochodów.
Pan Henryk już od dzieciństwa pasjonował się motoryzacją. Nie mogło być inaczej, skoro jako „bajtel” spędzał całe dnie w warsztacie samochodowym ojca. Kiedy ten zmarł, razem z bratem przejęli interes i prowadzą go do dziś.
- Kolekcjonowanie miniaturowych autek zacząłem od polskich produkcji, które można było kupić w kioskach – wspomina. - Wtedy zdobycie angielskich matchboxów było jeszcze niemożliwe. Ale i one w końcu pojawiły się na rynku. Pamiętam, jak dostaliśmy paczkę, a w niej trzy „resoraki”: lamborghini miura, roll-royce oraz jakiś dźwig. Ale się cieszyłem. Niestety, te modele nie przetrwały.
Trachowski kolekcjoner zbiera miniaturowe auta pół wieku. Te najstarsze mają 50, 60 lat. Odkupował je początkowo od kolegów, potem, kiedy zaczęły się pojawiać w sklepach zabawkarskich, terroryzował rodziców, by kupili mu „resoraka”. Dzisiaj uzupełnia swój zbiór, odwiedzając targi staroci, śledząc internetowe aukcje.
- To nie jest jakieś nadzwyczaj drogie hobby, ale za białego kruka trzeba czasem wysupłać kilkaset złotych – uśmiecha się. - Mam na przykład model fiata 124 abarth, którym jeździł na rajdach syn komunistycznego prominenta Andrzej Jaroszewicz.
Szombara kolekcjonując „resoraki”, nie specjalizuje się w określonych markach czy firmach produkującej modele.
Siedzimy w warsztatowym biurze Szombarów. Na ścianach szklane gabloty, a w nich setki kolorowych pojazdów. Jedne zupełnie malutkie, inne dużo większe. Mnóstwo też opisanych pudełek. Ciężarówki, francuzy, italiańce, mercedesy, porsche, kampery…
Zawartość niektórych pudełek pan Henryk wysypuje na stół. Prawdziwe cacka.
- Ustawiając auta na półce, staram się, aby miały tę samą skalę. Są różne. Mam takie w rozmiarze 1:64 (klasyczne „resoraki”), trochę większe, 1:43 i 1:24, i największe 1:18. Czasem producenci wypuszczą jakieś międzyskale. Wkurzam się, bo na półce okazuje się, że fiat 500 jest większy od fiata 600. Staram się też segregować auta według marek. Oczywiście najwięcej mam osobówek. Niech mnie pan nie pyta, jakie, bo musiałbym z pół dnia je wymieniać. Mam też trochę ciężarowych miniatur, przyczep do osobówek (lawety, koniowozy, campingi).
Pan Henryk do swojej pasji stara się podchodzić rozsądnie, ale przyznaje, że nie raz mocnej mu bije serce, kiedy zobaczy jakiegoś „resoraka”.
- I przyznam się panu, że gdy idę gdzieś na zakupy, najpierw wchodzę do sklepu z zabawkami. To jest silniejsze ode mnie – śmieje się.
Komentarze (0) Skomentuj