Dyskusji o przestrzeni miejskiej nigdy dość. Włączyli się w nią studenci IV roku architektury Politechniki Śląskiej. Używając prostych rozwiązań, spróbowali odzyskać miasto dla pieszych i rowerzystów.
Zadanie nie należało do łatwych. Trzeba było wykazać się intuicją, mieć dobre buty, lecz przede wszystkim rozeznanie w możliwościach miejsca, które chce się, z pożytkiem dla mieszkańców, zaprojektować. Trzeba było także spojrzeć na nie z własnej perspektywy: projektant w skórze użytkownika jest najlepszym sposobem na wyzwolenie się z wydumanych i karkołomnych koncepcji.
Naprawianie, czy może raczej meblowanie, miasta odbywało się w ramach przedmiotu „Struktura miast" prowadzonego przez prof. Zbigniewa J. Kamińskiego. Nad studencką wyobraźnią czuwali dr Michał Stangel i dr Agata Twardoch.
Chodziło o przestrzenie zróżnicowane pod względem wielkości i charakteru, które łączy wymiar publiczny. Przebadano i zinwentaryzowano 16 obszarów w centrum miasta, począwszy od ul. Akademickiej, poprzez Wyszyńskiego, fragment Zwycięstwa, Rynek, Wrocławską, Korfantego, Nowy Świat. W polu studenckiego zainteresowania znalazły się również: place Krakowski i Grunwaldzki oraz park Chrobrego.
Bardzo ściśle określono sposób pracy studentów, tworząc rozbudowaną ankietę, Jej ważną część stanowiły wywiady z różnymi użytkownikami – dziećmi, osobami starszymi, kierowcami, pieszymi, rowerzystami, jednym słowem: osobami o różnych potrzebach. Z tych rozmów studenci wyciągali wnioski dotyczące słabych i mocnych stron badanego miejsca.
Ankieta zawierała wiele szczegółowych informacji, dlatego należało sporządzić syntezę, czyli określić potencjał wybranego miejsca w strefie przestrzennej i społecznej oraz ekonomicznej. Studenci przedstawiali własne wizje, uwzględniając w nich to, jak widzą wybrany obszar w odniesieniu do dobrych praktyk projektowych i użytkowych w innych miastach w Polsce i na świecie: co należy zachować, a co usunąć, bo jest złe. Nie bez znaczenia był też koszt proponowanych zmian. I tu liczyły się dwa rodzaje pomysłów: te, które można wdrożyć szybko i niskim kosztem oraz droższe i rozłożone na lata. Na koniec prezentacji – szkic konkretnego miejsca z wizualizacją oraz wskazanie, jaką grupę zaangażować w daną realizację: lokalnych aktywistów, którzy złożą wniosek w ramach budżetu partycypacyjnego, miasto czy prywatnego inwestora.
Jakich efektów spodziewali się Stangel i Twardoch? Przede wszystkim wejścia w skórę użytkownika po to, żeby zwrócić uwagę na rzeczy umykające nam na co dzień.
- Weźmy przejście dla pieszych między ulicami Strzody i Dworcową. Nie da się go pokonać za jednym razem, musimy to robić na dwie raty. Analizując to miejsce, studenci zastanawiali się, jak w tej przestrzeni umiejscowić trzeciego użytkownika, czyli rowerzystę, zupełnie w Gliwicach ignorowanego – mówi Twardoch. I podkreśla, że to nie gotowe projekty, a świeże spojrzenie, nauka miasta, wskazanie jego potencjału i możliwości.
Ulica Raciborska i plac przy kościele Wszystkich Świętych
Głównymi elementami przestrzeni są dwa place i atrakcyjna śródmiejska ulica. Pierwszy, wokół kościoła, niedostępny, bo ograniczony stylizowanymi słupkami, drugi, mniejszy – także ogrodzony i pusty – stanowi przyszły plac budowy. Samochody zabierają bardzo dużo miejsca zarezerwowanego dla pieszych, ci ostatni muszą się często przeciskać między autami. Brakuje też stojaków na rowery.
Przy Raciborskiej znajdziemy kilka nowych knajpek, ale nie zobaczymy na zewnątrz żadnego stolika czy siedziska. Studentki dowiedziały się od właścicieli, że za zajęcie chodnika trzeba miastu płacić, więc restauratorom wystawianie czegokolwiek się nie opłaca.
Ulica jest zaśmiecona szyldami reklamowymi i panuje w tym względzie zupełna dowolność, w stylu: każdy sobie rzepkę skrobie, a to przecież najważniejsza część miasta – starówce więc, zdaniem studentek, przydałaby się kodyfikacja reklamowa. Na Raciborskiej zupełnie nie ma zieleni, za to w nadmiarze beton. Z przeprowadzonych rozmów wynika, że ulica wzbudza duże zainteresowanie, ale mało kto wskazuje ją jako atrakcję turystyczną i historyczną.
Studentki zaproponowały ożywienie miejsca poprzez bezpłatne wykorzystanie przestrzeni przy lokalach: donice i szerokie parapety pełniące rolę stolików, schodki zmienione w siedziska. Można też wykonać blaty przypinane do muru specjalnymi łańcuchami, są łatwe w produkcji i demontażu, a przede wszystkim tanie. Między słupkami okalającymi plac kościelny można zaś rozpiąć hamaki-siedziska, wtedy ludzie chętniej zostawaliby tu na dłużej.
Plac Rzeźniczy
Zajmowała się nim kolejna grupa. Pierwsze wrażenie: zielono i kolorowo, sporo ludzi na ławkach, dość dużo spacerowiczów i przechodniów. Zadbane trawniki, rabaty z różami, dereniem. Ale... od ulicy Młyńskiej dochodzi się do placu niewygodnymi, wysokimi schodkami. Trzeba bardzo uważać i wyciągać nogi, żeby nie zaryć nosem. Dla starszych to często przeszkoda nie do pokonania, a są oni głównymi użytkownikami placu. Mamy z wózkami radzą sobie, nadrabiając kilkanaście metrów i dochodząc do placyku z innej strony.
Studentki wskazały na kompletnie niewykorzystany walor historyczny tego miejsca – chodzi o wykop zwieńczony klinkierowym mostkiem imitującym średniowieczną Bramę Czarną, jedną z najważniejszych miejskich fortyfikacji. Został on źle i nieczytelnie oznakowany – uczestniczki zajęć dopiero po dłuższej chwili spostrzegły tabliczkę, umieszczoną dość wysoko na ścianie jednej z kamienic. Ich zdaniem to nie zabytek, a rzeźba jest najważniejszym i dominującym punktem placu. W swojej koncepcji chciały więc to odwrócić i nadać Bramie odpowiednią rangę.
Zaproponowały następujące rozwiązanie: w niecce – amfiteatr z siedziskami i sceną usytuowaną tuż przy bramie, oczywiście całość odpowiednio oświetlona i opisana, na przykład z pomocą tablic wizualnych. W tak zaaranżowanej przestrzeni można organizować widowiska historyczno-artystyczne z wykorzystaniem motywu „światło i dźwięk”.
Ulica Zwycięstwa
Kiedy patrzymy na przedwojenną Wilhelmstrasse, widać nie tylko przemyślaną wizję tego miejskiego traktu, ale też funkcjonalne rozwiązania. Karl Schabik, radca budowlany Gleiwitz, twórca tej koncepcji wiedział, czego chce i systematycznie wcielał ją w życie. Była więc Wilhelmstrasse naprawdę piękną ulicą: z secesyjną zabudową, kawiarniami, reprezentacyjnym Haus Oberschlesien, kilkoma mniejszymi hotelami i restauracjami, aleją spacerową przy Kłodnicy, teatrem Victoria.
Dziś najważniejszy trakt jest zdewastowany przez reklamowy chaos i zredukowany jedynie do ruchu samochodowego, który ma tutaj zdecydowane pierwszeństwo przed pieszymi. Taką smutną refleksją dzielą się studenci, analizujący to miejsce. Zwycięstwa to dla nich ulica stricte handlowa – mieszkańcy bardziej zwracają uwagę na to, co się na tej ulicy znajduje, niż jak wygląda. Chodzimy tam do banków, na zakupy, załatwiać sprawy w urzędzie i nic ponadto.
Zwycięstwa jest ulicą niebezpieczną dla pieszego i rowerzysty – jezdnia dwukrotnie szersza niż chodniki, te z kolei zagracone przez kosze na śmieci wyglądające jak minibunkry. Nie ma zieleni i ławek, toteż przechodzień jest zmuszany do tego, by tę przestrzeń opuścić jak najszybciej, co też czyni. Czy zauważyli państwo, że Zwycięstwa się nie spaceruje a biegnie?
Zwycięstwa to ulica bez charakteru. Z jedną restauracją, kawiarnią, trzema bistrami, w tym dwoma ze słodkościami i fastfoodem. Nie organizuje się tutaj żadnych imprez (bo gdzie?), nie ma nocnego życia (nie licząc grup pijaczków i podochoconej alkoholem młodzieży wracającej z imprez), przeciętny przechodzień nie dowie się też niczego interesującego o historii ulicy (a jest przebogata).
Jak więc naprawić Zwycięstwa? Studenci mają pomysł, nie wymagający dużych nakładów finansowych: na chodnikach – ławeczki, zieleń w donicach, unifikacja oznaczeń sklepów, zredukowanie czterech pasów jezdni do dwóch – uwolni się przestrzeń dla pieszego i rowerzysty. Znakiem firmowym ulicy, zamiast banków i pustych witryn po likwidowanych sklepach – kawiarniane ogródki, miejskie siedziska i strefy wypoczynku, tak by na Zwycięstwa chciało się bywać, a nie tylko przez nią przechodzić.
Przedstawione wizje bardzo nam się podobają: są proste i praktyczne, niedrogie i możliwe do realizacji. Oczywiście wymagają dopracowania, ale pokazują potencjał przestrzeni publicznych w mieście oraz niedostosowanie tych przestrzeni do potrzeb użytkowników: ogólny brak ławek, ścieżek rowerowych, utrudnienia w ruchu pieszym oraz monotonię i nudę przestrzeni w istniejącej formie. – Patrząc na to, co dzieje się na świecie i nawet w Polsce, większość pomysłów uważamy za realistyczne, a jeżeli chodzi o sposób zainspirowania władz, uważamy, że sensowne będzie rozpoczęcie dyskusji w mediach, docelowo zaś wypracowanie raportu, ulotki czy broszury dotyczącej problemu oraz zorganizowanie wystaw, na które zapraszani będą mieszkańcy – podsumowuje Twardoch.
Małgorzata Lichecka
Naprawianie, czy może raczej meblowanie, miasta odbywało się w ramach przedmiotu „Struktura miast" prowadzonego przez prof. Zbigniewa J. Kamińskiego. Nad studencką wyobraźnią czuwali dr Michał Stangel i dr Agata Twardoch.
Chodziło o przestrzenie zróżnicowane pod względem wielkości i charakteru, które łączy wymiar publiczny. Przebadano i zinwentaryzowano 16 obszarów w centrum miasta, począwszy od ul. Akademickiej, poprzez Wyszyńskiego, fragment Zwycięstwa, Rynek, Wrocławską, Korfantego, Nowy Świat. W polu studenckiego zainteresowania znalazły się również: place Krakowski i Grunwaldzki oraz park Chrobrego.
Bardzo ściśle określono sposób pracy studentów, tworząc rozbudowaną ankietę, Jej ważną część stanowiły wywiady z różnymi użytkownikami – dziećmi, osobami starszymi, kierowcami, pieszymi, rowerzystami, jednym słowem: osobami o różnych potrzebach. Z tych rozmów studenci wyciągali wnioski dotyczące słabych i mocnych stron badanego miejsca.
Ankieta zawierała wiele szczegółowych informacji, dlatego należało sporządzić syntezę, czyli określić potencjał wybranego miejsca w strefie przestrzennej i społecznej oraz ekonomicznej. Studenci przedstawiali własne wizje, uwzględniając w nich to, jak widzą wybrany obszar w odniesieniu do dobrych praktyk projektowych i użytkowych w innych miastach w Polsce i na świecie: co należy zachować, a co usunąć, bo jest złe. Nie bez znaczenia był też koszt proponowanych zmian. I tu liczyły się dwa rodzaje pomysłów: te, które można wdrożyć szybko i niskim kosztem oraz droższe i rozłożone na lata. Na koniec prezentacji – szkic konkretnego miejsca z wizualizacją oraz wskazanie, jaką grupę zaangażować w daną realizację: lokalnych aktywistów, którzy złożą wniosek w ramach budżetu partycypacyjnego, miasto czy prywatnego inwestora.
Jakich efektów spodziewali się Stangel i Twardoch? Przede wszystkim wejścia w skórę użytkownika po to, żeby zwrócić uwagę na rzeczy umykające nam na co dzień.
- Weźmy przejście dla pieszych między ulicami Strzody i Dworcową. Nie da się go pokonać za jednym razem, musimy to robić na dwie raty. Analizując to miejsce, studenci zastanawiali się, jak w tej przestrzeni umiejscowić trzeciego użytkownika, czyli rowerzystę, zupełnie w Gliwicach ignorowanego – mówi Twardoch. I podkreśla, że to nie gotowe projekty, a świeże spojrzenie, nauka miasta, wskazanie jego potencjału i możliwości.
Ulica Raciborska i plac przy kościele Wszystkich Świętych
Głównymi elementami przestrzeni są dwa place i atrakcyjna śródmiejska ulica. Pierwszy, wokół kościoła, niedostępny, bo ograniczony stylizowanymi słupkami, drugi, mniejszy – także ogrodzony i pusty – stanowi przyszły plac budowy. Samochody zabierają bardzo dużo miejsca zarezerwowanego dla pieszych, ci ostatni muszą się często przeciskać między autami. Brakuje też stojaków na rowery.
Przy Raciborskiej znajdziemy kilka nowych knajpek, ale nie zobaczymy na zewnątrz żadnego stolika czy siedziska. Studentki dowiedziały się od właścicieli, że za zajęcie chodnika trzeba miastu płacić, więc restauratorom wystawianie czegokolwiek się nie opłaca.
Ulica jest zaśmiecona szyldami reklamowymi i panuje w tym względzie zupełna dowolność, w stylu: każdy sobie rzepkę skrobie, a to przecież najważniejsza część miasta – starówce więc, zdaniem studentek, przydałaby się kodyfikacja reklamowa. Na Raciborskiej zupełnie nie ma zieleni, za to w nadmiarze beton. Z przeprowadzonych rozmów wynika, że ulica wzbudza duże zainteresowanie, ale mało kto wskazuje ją jako atrakcję turystyczną i historyczną.
Studentki zaproponowały ożywienie miejsca poprzez bezpłatne wykorzystanie przestrzeni przy lokalach: donice i szerokie parapety pełniące rolę stolików, schodki zmienione w siedziska. Można też wykonać blaty przypinane do muru specjalnymi łańcuchami, są łatwe w produkcji i demontażu, a przede wszystkim tanie. Między słupkami okalającymi plac kościelny można zaś rozpiąć hamaki-siedziska, wtedy ludzie chętniej zostawaliby tu na dłużej.
Plac Rzeźniczy
Zajmowała się nim kolejna grupa. Pierwsze wrażenie: zielono i kolorowo, sporo ludzi na ławkach, dość dużo spacerowiczów i przechodniów. Zadbane trawniki, rabaty z różami, dereniem. Ale... od ulicy Młyńskiej dochodzi się do placu niewygodnymi, wysokimi schodkami. Trzeba bardzo uważać i wyciągać nogi, żeby nie zaryć nosem. Dla starszych to często przeszkoda nie do pokonania, a są oni głównymi użytkownikami placu. Mamy z wózkami radzą sobie, nadrabiając kilkanaście metrów i dochodząc do placyku z innej strony.
Studentki wskazały na kompletnie niewykorzystany walor historyczny tego miejsca – chodzi o wykop zwieńczony klinkierowym mostkiem imitującym średniowieczną Bramę Czarną, jedną z najważniejszych miejskich fortyfikacji. Został on źle i nieczytelnie oznakowany – uczestniczki zajęć dopiero po dłuższej chwili spostrzegły tabliczkę, umieszczoną dość wysoko na ścianie jednej z kamienic. Ich zdaniem to nie zabytek, a rzeźba jest najważniejszym i dominującym punktem placu. W swojej koncepcji chciały więc to odwrócić i nadać Bramie odpowiednią rangę.
Zaproponowały następujące rozwiązanie: w niecce – amfiteatr z siedziskami i sceną usytuowaną tuż przy bramie, oczywiście całość odpowiednio oświetlona i opisana, na przykład z pomocą tablic wizualnych. W tak zaaranżowanej przestrzeni można organizować widowiska historyczno-artystyczne z wykorzystaniem motywu „światło i dźwięk”.
Ulica Zwycięstwa
Kiedy patrzymy na przedwojenną Wilhelmstrasse, widać nie tylko przemyślaną wizję tego miejskiego traktu, ale też funkcjonalne rozwiązania. Karl Schabik, radca budowlany Gleiwitz, twórca tej koncepcji wiedział, czego chce i systematycznie wcielał ją w życie. Była więc Wilhelmstrasse naprawdę piękną ulicą: z secesyjną zabudową, kawiarniami, reprezentacyjnym Haus Oberschlesien, kilkoma mniejszymi hotelami i restauracjami, aleją spacerową przy Kłodnicy, teatrem Victoria.
Dziś najważniejszy trakt jest zdewastowany przez reklamowy chaos i zredukowany jedynie do ruchu samochodowego, który ma tutaj zdecydowane pierwszeństwo przed pieszymi. Taką smutną refleksją dzielą się studenci, analizujący to miejsce. Zwycięstwa to dla nich ulica stricte handlowa – mieszkańcy bardziej zwracają uwagę na to, co się na tej ulicy znajduje, niż jak wygląda. Chodzimy tam do banków, na zakupy, załatwiać sprawy w urzędzie i nic ponadto.
Zwycięstwa jest ulicą niebezpieczną dla pieszego i rowerzysty – jezdnia dwukrotnie szersza niż chodniki, te z kolei zagracone przez kosze na śmieci wyglądające jak minibunkry. Nie ma zieleni i ławek, toteż przechodzień jest zmuszany do tego, by tę przestrzeń opuścić jak najszybciej, co też czyni. Czy zauważyli państwo, że Zwycięstwa się nie spaceruje a biegnie?
Zwycięstwa to ulica bez charakteru. Z jedną restauracją, kawiarnią, trzema bistrami, w tym dwoma ze słodkościami i fastfoodem. Nie organizuje się tutaj żadnych imprez (bo gdzie?), nie ma nocnego życia (nie licząc grup pijaczków i podochoconej alkoholem młodzieży wracającej z imprez), przeciętny przechodzień nie dowie się też niczego interesującego o historii ulicy (a jest przebogata).
Jak więc naprawić Zwycięstwa? Studenci mają pomysł, nie wymagający dużych nakładów finansowych: na chodnikach – ławeczki, zieleń w donicach, unifikacja oznaczeń sklepów, zredukowanie czterech pasów jezdni do dwóch – uwolni się przestrzeń dla pieszego i rowerzysty. Znakiem firmowym ulicy, zamiast banków i pustych witryn po likwidowanych sklepach – kawiarniane ogródki, miejskie siedziska i strefy wypoczynku, tak by na Zwycięstwa chciało się bywać, a nie tylko przez nią przechodzić.
Przedstawione wizje bardzo nam się podobają: są proste i praktyczne, niedrogie i możliwe do realizacji. Oczywiście wymagają dopracowania, ale pokazują potencjał przestrzeni publicznych w mieście oraz niedostosowanie tych przestrzeni do potrzeb użytkowników: ogólny brak ławek, ścieżek rowerowych, utrudnienia w ruchu pieszym oraz monotonię i nudę przestrzeni w istniejącej formie. – Patrząc na to, co dzieje się na świecie i nawet w Polsce, większość pomysłów uważamy za realistyczne, a jeżeli chodzi o sposób zainspirowania władz, uważamy, że sensowne będzie rozpoczęcie dyskusji w mediach, docelowo zaś wypracowanie raportu, ulotki czy broszury dotyczącej problemu oraz zorganizowanie wystaw, na które zapraszani będą mieszkańcy – podsumowuje Twardoch.
Małgorzata Lichecka
Komentarze (0) Skomentuj