Dyrekcja się wzruszyła. Bo Muzikanty rozbiły bank, a właściwie jurtę bez dachu. A nasza pogawędka tym razem bajeczno- westernowa. Trochę też o tym co w nas ukryte.
Szaleństwo z niemym kinem. Wejściówki poszły szybko i nawet dodatkowy spektakl Muzikanty zagrali. Powiem ci, nie dziwię się, bo sama świetnie się bawiłam. Taki skok do wszystkiego co w kinie klasykiem już jest. Więc widzisz, to był dobry pomysł.
Tak, chyba udało nam się cudnie wkomponować tę naszą wesołą budę w Ruiny i nie dość, że mogliśmy sobie po raz pierwszy pozwolić na ażurowy dach, to pod nogami mieliśmy deski –niebywała malowniczość do kwadratu. I faktycznie, zdaje się, że nie dość, iż tak liczni (wzruszenie!), Państwo wychodzili zadowoleni. Radość!
Ale będziesz też „obsługiwał” automatyczny konfesjonał. Trochę się tego boję. Bo jak to siedzisz sobie, zapraszasz i co? Wchodzą i szepczą i tak przez cztery godziny?
Och, „Zjadacz Szeptów” to trochę więcej, niż konfesjonał, bo z jednej strony, możesz w nim zostawić swoje szepty- pragnienia, tęsknoty, lęki, czasem i przewinienia, i wyjść o to wszystko, zwyczajnie, terapeutycznie, lżejsza; z drugiej, możesz posłuchać, co zostawili tam dla Ciebie zupełnie anonimowi inni. Z innego czasu, innego miejsca. I jest w tym jakaś dziwna moc, jak się okazało. A że to część spektaklu, który premierowałem w Krakowie dwa tygodnie temu, podejrzewam, że jego drobne elementy mogą przeniknąć na czas, gdy Państwo czekać będą na swoją kolej, bo to dość intymne, medytacyjne przeżycie jednoosobowe jest. O ile Państwo w ogóle zechcą, oczywiście.
No i z tym zjadaniem grzechów robi się poważnie... martwię się o ciebie... czy udźwigniesz i co z tym potem?
Ach, bo widzisz, ja się staram ten balans świata wyrównywać…W Gliwicach trochę pre-emptywnie mikro-bankietami po spektaklach Barnaby i ostatnim Kinie, ale również w Zjadaczu, na sposób niemal antyczny…ale o tym można się przekonać tylko zaglądając na moment pod Ruiny, w piątek 19 lipca. A jeśli przydarzą się kolejni Ulicznicy –może uda się zaprosić akt II „Zjadacza Grzechów” i wtedy absolutnie wszystko się wyjaśni…
I bajki będziesz opowiadał.
Tym się chyba głównie w życiu zajmuję (śmiech). Ale. „Baśnie Braci Grimm” to taki trochę eksperyment, który zacząłem ponad rok temu cyklicznie na deskach KTO w Krakowie (a tak naprawdę w CSW „Kronika” w Bytomiu, gdzie swój prototyp miał też „Zjadacz”) – od czytania performatywnego, przez porzucające książkę opowiadanie o tym, co w tych bajkach nie tak, od samego początku w towarzyszeniu małej maszyny do robienia słuchowisk, która ze spektaklu na spektakl rosła, a na pewnym etapie nawet sama improwizowała bajki głosem Młynarskiego… W międzyczasie dołączyły do niej również improwizowane projekcje i miałem nawet taki pomysł, żeby wyświecić je na prześcieradłach w Ruinach, ale… na ostatniej prostej trochę nam się kalendarze z Teatrem rozjechały i w Ruinach w tym czasie będzie muzyka filmowa na kwartet i świece, a ja wyląduję pod drzewem w Parku Chopina i… spróbuję coś wykombinować. Ale to akurat, mam nadzieję, minusy dodatnie sytuacji — bo nie będzie aż tak mrocznie, jak się tym moim Grimmom zdarza, więc pewnie i cały spektakl skręci w jakąś, kolejną, nieoczekiwaną stronę. Z trzeciej strony doczytałem się, że to podobno dobrze postraszyć Małych Ludzi, i że po to te wszystkie baśnie takie przerażające, żeby dzieciaki z obcymi do lasu nie łaziły, albo poradziły sobie ze stratą, śmiercią, wreszcie, żebyśmy już jako dorośli diabłu nic nie obiecywali w zamian za bogactwa tego świata. A wiedziałaś, że całkiem sporą garść bajek przyniosła żona jednego z braci, tylko zapomniało im się o tym wspomnieć w pierwszych wydaniach? A to znów, paradoksalnie, wiem od Julii von Wild, która jest bodaj pra-pra wnuczką siostry rzeczonej żony Grimm, a jednocześnie dyrektoressą niemieckiego festiwalu Tête-à-tête, na którym dwa lata temu (nomen omen) ustrzeliłem sobotni spektakl „Wanted”, ha!
No właśnie! Bo w sobotę też strzelanina w parku i znakomity duet francuski Cie. Bruital.
Jeśli ktoś ze starszych Państwa kojarzy The Umbilical Brothers, albo pamięta goszczących na festiwalu Świerszczychrząszczy, a na to dorzuci trochę Irka Krosnego, ale zaklętego w ciele długowłosej blondynki — to zbliżamy się powoli do „Wanted”. Nie dość że zabawne, malownicze i urocze — to boleśnie wręcz precyzyjne, taka, nie chce być inaczej (skoro już jesteśmy skojarzeniowo w polskiej estradzie, bezczelnie pożyczając ulubione słowo Tomka Jachimka, w równie zagmatwanym wtrąceniu, a jakże) –perełeczka!
Dyrekcję ( Piotra Chlipalskiego) przepytywała Redaktora ( Małgorzata Lichecka).
Pełny program festiwalu na www.ulicznicy.pl
Komentarze (0) Skomentuj