Mimo że nigdy nie trenował kolarstwa, kilka lat temu zapałał wielką miłością do tej dyscypliny sportu. W Toszku, gdzie mieszka i pracuje (jest kierownikiem ośrodka pomocy społecznej), założył pięć lat temu klub. Jest w nim trenerem, masażystą, psychologiem, kierowcą, mechanikiem, a nierzadko i sponsorem.
Zawodnicy Toszeckiej Grupy Kolarskiej odwdzięczają mu się wynikami i coraz częściej przywożą z wyścigów medale. A on też ma swoje sukcesy organizacyjne. W listopadzie ubiegłego roku wzorowo zorganizował w Toszku jedną z edycji Pucharu Polski.
Arkadiusz Łuków, bo o nim mowa, urodził się 43 lata temu w
Gliwicach i tutaj dorastał. W Toszku mieszka od lat 17. W młodości był
harcerzem, uprawiał wspinaczkę. Nade wszystko uwielbiał jazdę na
rowerze. Mimo że zawodniczo się nie ścigał (poza krótkim studenckim
epizodem), to na jednośladzie przejechał tysiące kilometrów.
Turystycznie objechał Ukrainę, był też we Włoszech, Francji.
– Moje związki z kolarstwem zaczęły się, gdy syn Antoni podrósł i zauważyłem, że ciągnie go do tej dyscypliny sportu. Nie zapisałem go do żadnego klubu, tylko sam zacząłem trenować. Jeździliśmy na wyścigi, a on wygrywał. W pewnym momencie zaczęło mu na tych, jakby nie patrzeć – nużących, treningach brakować rówieśników. W tzw. międzyczasie uzyskałem uprawnienia trenerskie i postanowiłem, że stworzę klub kolarski.
Rozpuścił wici w toszeckiej podstawówce i znaleźli się chętni. W marcu 2013 roku powołał Toszecką Grupę Kolarską.
– Bardzo przychylna tej
inicjatywie była ówczesna dyrektorka placówki, Lidia Skowron-Rittau -
mówi. - Dostaliśmy licencję z Polskiego Związku Kolarskiego,
zrzeszyliśmy się w śląskim związku i zaczęliśmy starty. Dzisiaj w klubie
jeździ około 25 zawodniczek i zawodników, w tym dwaj moi synowie. Mamy
też szkółkę kolarską.
Klub nie miał żadnego zaplecza finansowego, więc w pierwszym roku podopieczni Łukowa tylko trenowali, jeżdżąc na swoich nieprofesjonalnych rowerach. Dopiero kiedy inicjatywę wsparł dotacją (robi to nadal) toszecki samorząd, można było pomyśleć o startach. Pojawili się też pierwsi sponsorzy.
Klub nie miał żadnego zaplecza finansowego, więc w pierwszym roku podopieczni Łukowa tylko trenowali, jeżdżąc na swoich nieprofesjonalnych rowerach. Dopiero kiedy inicjatywę wsparł dotacją (robi to nadal) toszecki samorząd, można było pomyśleć o startach. Pojawili się też pierwsi sponsorzy.
– Moi synowie jeżdżą
wyłącznie na rowerach, które kupiłem z własnych pieniędzy. Nie chcę być
posądzany o jakąś prywatę – podkreśla.
Klub mocno absorbuje pana Arkadiusza. - Mam jednak wyrozumiałą żonę – śmieje się. - Jak nie siedzę w piwnicy i nie dłubię przy rowerach, to jeżdżę na zawody. Od października do stycznia może jeden weekend byłem w domu. Jakby mi było mało, jestem też członkiem komisji przełajowej w PZKol i przewodniczącym rady trenerów przy Śląskim Związku Kolarskim.
Jak twierdzi, warto jednak oddać się swojej pasji, kiedy widzi się, że poświęcony czas nie idzie na marne.
Klub mocno absorbuje pana Arkadiusza. - Mam jednak wyrozumiałą żonę – śmieje się. - Jak nie siedzę w piwnicy i nie dłubię przy rowerach, to jeżdżę na zawody. Od października do stycznia może jeden weekend byłem w domu. Jakby mi było mało, jestem też członkiem komisji przełajowej w PZKol i przewodniczącym rady trenerów przy Śląskim Związku Kolarskim.
Jak twierdzi, warto jednak oddać się swojej pasji, kiedy widzi się, że poświęcony czas nie idzie na marne.
-
Mój młodszy syn, 12-letni Jan, jest aktualnym mistrzem Polski w
kolarskich przełajach w swojej kategorii wiekowej – kontynuuje z dumą. -
Mamy w klubie mistrzynię Śląska w przełajach, siódmą zawodniczkę
Pucharu Polski w tej odmianie kolarstwa.
(san)
Komentarze (0) Skomentuj