Nad pyskowicką rodziną S. zawisło prawdziwe fatum. Na COVID-19 zmarła córka i ojciec, a teraz tragicznie zginęła matka. Wszystko wskazuje na to, że z rąk zięcia.
Mimo, że od zbrodni minął ponad miesiąc, to w Pyskowicach wciąż się o tym rozmawia.
Panie, zawsze w wakacje musi być głośno o naszym mieście. I to nie jest sława, która jest nam potrzebna ... Rok temu zginął ksiądz Paweł, który spadł z Mount Blanc, a dwa tygodnie później pilot Robert Jeł. A w tym roku taka tragedia … - mówi jeden z pyskowiczan spotkany w sklepie. Sprawą szczególnie żyją sąsiedzi zmarłej – mieszkańcy ulicy Wyzwolenia.
Spokojna okolica
Rząd domków jednorodzinnych zbudowanych jeszcze przed wojną. Każdy podzielony na dwie części. Na przeciwko szkoła podstawowa. Wszyscy wszystkich znają. - Mieszkam tu 60 lat. I nigdy nic takiego nie miało miejsca. Żyliśmy sobie spokojnie – mówi starsza mieszkanka osiedla. Aż do nocy z 17 na 18 lipca bieżącego roku. Wtedy to Marek Z. pobił swoją teściową, która na skutek doznanych obrażeń głowy zmarła. - Wstaję rano, wychodzę do pracy, a tu przy naszej ulicy stoi pogotowie, policja. Na ziemi leży skuty kajdankami Marek Z., głośno krzyczy. Pytałam, co się stało, ale nikt mi nic nie chciał powiedzieć. Szybko jednak pojawiła się informacja, że Wanda S. nie żyje – relacjonuje jedna z jej sąsiadek. Koleżanka, też z tej samej ulicy, dodaje: - Tej nocy pies pani Wandy cały czas szczekał. Nikt go nie wpuszczał do domu. Wydawało mi się to dziwne.
O podejrzeniu, że w domu mogło się wydarzyć coś złego, służby powiadomiła bratanica zmarłej. Wielokrotnie próbowała dodzwonić się do ciotki. Ta jednak nie odbierała lub odzywał się zięć. Nie chciał dać do telefonu teściowej. To wzbudziło niepokój.
Na miejscu nie znaleziono żadnego przedmiotu, który mógłby posłużyć jako narzędzie zbrodni. Dokładna przyczyna śmierci Wandy S. będzie znana po przedstawieniu raportu z sekcji zwłok. Na razie uczyniono ustalenia wstępne, o których organy ścigania nie chcą jeszcze mówić.
Dramat w pandemii
Wanda S. była szanowaną mieszkanką osiedla. Z tytułem doktora inżyniera przez wiele lat wykładała na Politechnice Śląskiej. - Ciepła, sympatyczna osoba. Nie zadzierała wysoko głowy, że ona to pani doktor, co to to nie. Normalna. Z każdym pogadała, chociaż była raczej skryta i cicha – mówi moja kolejna rozmówczyni.
Los nie był łaskawy dla tragicznie zmarłej. Prawdziwy dramat spotkał ją cztery lata temu w okresie pandemii COVID-19. Wirusem zaraziła się cała rodzina – ona, mąż, córka Joanna i zięć. - Marek Z. chorobę przechodził najłagodniej. Został w domu, ale reszta trafiła do szpitala. Pani Wanda walczyła o życie, ale wyzdrowiała. Niestety, córka i jej mąż zmarli. Pochowano ich podczas wspólnego pogrzebu – opowiada osoba dobrze znająca rodzinę S. Inna dodaje: - Kobieta po tej tragedii zamknęła się w sobie. Z nikim nie chciała rozmawiać. Ksiądz mówił na pogrzebie, żeby do niej nie podchodzić, nie składać kondolencji. Przez pół roku siedziała w domu. Ale po jakimś czasie zaczęła wychodzić do ludzi. Mieszkała z zięciem, który nie poczuwał się do żadnych obowiązków. Nic nie robił wokół domu. Pani Wanda przychodziła po pomoc do mojego męża, na przykład kiedy trzeba było skosić trawę. Kiedy żyła jeszcze Asia, jego żona, to robił w jednej z pyskowickich firm. Trwało to jednak tylko przez chwilę. Potem narzekał, że nie może pracować, bo ma chory obojczyk. Ale czy mówił prawdę, czy tylko miał taką wymówkę, tego nie wiem. Wszyscy zastanawialiśmy się, po co ona go trzyma w domu? Słyszałam, że podobno obiecał żonie, że będzie się opiekował jej rodzicami. Tyle, że z tego przyrzeczenia się nie wywiązywał. Bo jaka to opieka, skoro to teściowa go utrzymywała?
Nie doniosła na własnego syna
Markowi Z. podczas pandemii zmarła nie tylko żona i teść, ale także ojciec. Mężczyzna często zachowywał się, jak to określają ci co go obserwowali, „dziwnie”. Był nerwowy, łatwo wpadł w szał. - Często krzyczał. Nawet o pierwszej w nocy. Budził moje dziecko, które płakało przerażone. Nadużywał alkoholu. Wiem też, że co najmniej raz uderzył żonę w twarz. Było to zaraz po ślubie. Ona jednak zbagatelizowała sprawę, tłumacząc jego zachowanie chorobą. Była w niego ślepo wpatrzona – przypomina sobie jedna z sąsiadek.
Niedługo przed tragedią Marka Z. i Wandę S. odwiedziła matka potencjalnego zabójcy. - Widziałam jak Marek Z. spacerował po ogrodzie z butelką wódki. Jego matka biegała za nim, chciała go zaciągnąć do domu. Poszarpał się z nią, a parę dni później pobił. Przyjechała policja i zwinęła go. Ale matka nie chciała składać doniesienia na własnego syna, więc szybko wrócił – zdradza mieszkanka ulicy Wyzwolenia w Pyskowicach. Podejrzewa, że także teściowa doznawała krzywdy fizycznej z jego strony. Często miała bowiem bandaż na ręce lub nodze, a także sińce pod oczami. Sąsiedzi apelowali do pani Wandy, aby coś z tym zrobiła. - Ale ona tylko łapała się za głowę i lamentowała „Jezu, jaki wstyd, jaki wstyd” i chowała się w domu – mówią.
Jeden z pyskowickich policjantów: - Zatrzymaliśmy mężczyznę, bo był po prostu pijany. Rodzicielkę uderzył raz. Wzięliśmy go na izbę wytrzeźwień. To była jedyna nasza interwencja w tym domu. De facto nie znaliśmy tego pana. Ze względu na ciężar gatunkowy sprawę zaraz po zabójstwie przejęli kryminalni z Gliwic.
Poszło o spadek?
Rozmawiam z jedną z nauczycielek, która pamięta żonę Marka Z., Joannę, jeszcze z czasów szkolnych. Mówi, że była świetną uczennicą, inteligentną, odnoszącą sukcesy w nauce. Angażowała się w życie szkoły – pełniła funkcję przewodniczącej samorządu szkolnego. Zresztą zacięcie społecznikowskie pozostało w niej także w dorosłym życiu. Na wciąż istniejącym profilu na Facebooku można znaleźć jej apele o przyłączenie się do szlachetnej paczki. - Co roku angażowała się w tej projekt. Miała wielką satysfakcję z pomagania innym – mówi jedna z jej znajomych. Była nauczycielka Joanny S. : - Asia imponowała wiedzą i zaangażowaniem, ale miała duże kompleksy na tle swojego ciała. Cytowana już koleżanka zmarłej: - Kiedy poznała przez internet Marka Z., a on zaczął ją adorować, była wniebowzięta. Wreszcie znalazła miłość. Nie dała sobie na jego temat złego słowa powiedzieć. Nie widziała lub nie chciała widzieć jego wad.
Dlaczego Marek Z. mógł zabić? W Pyskowicach mają swoją teorię. Powodem miały być kwestie spadkowe. - Nieraz słyszałam jak krzyczał, że mamusia nie chce mu przepisać domu – mówi cytowana już sąsiadka.
Marek Z. został aresztowany na 3 miesiące. - Przedstawiono mu zarzut popełnienia przestępstwa zabójstwa z art. 148 § 1 k.k. Podejrzany nie przyznał się do popełnienia zarzucanego mu czynu i złożył wyjaśnienia, które zostaną zweryfikowane w toku prowadzonego śledztwa - informuje Agnieszka Bukowska, rzecznik prasowa Prokuratury Okręgowej w Gliwicach. Grozi mu nawet kara dożywotniego pozbawienia wolności.
Błażej Kupski


Komentarze (0) Skomentuj