Michał Siegoczyński wymyślił taką scenę: w więzieniu Najmordzki robi sobie tatuaż z konturami Polski i chce, żeby na tej mapie zaznaczyć tylko jedną kropkę - Gliwice. 30 listopada na Dużej Scenie Teatru Miejskiego w Gliwicach premiera „Najmrodzki, czyli dawno temu w Gliwicach”.
Okradał Peweksy, magazyny futrzarskie, delikatesy. Kradł samochody, ale tylko Polonezy. Polski Arsène Lupin, charyzmatyczny złodziej romantyk, podobał się kobietom. Podobno uciekając z więzienia, zawsze uciekał do kobiety. Najważniejszą z nich była jego matka, mieszkająca w Gliwicach Sabina Najmrodzka. Być może właśnie dlatego to miasto darzył największym sentymentem. Czuł się tu bezpiecznie do tego stopnia, że pomimo statusu „najniebezpieczniejszego bandyty PRL” stołował się w miejscowych restauracjach, czego pamiątką jest wpis do księgi skarg i zażaleń restauracji Pod Platanem.
Ujęty w 1989 roku, po zakończonej wypadkiem samochodowym nieudanej ucieczce. Leżąc w szpitalu, w oczekiwaniu na wyrok, rozdawał autografy. Najmrodzki był prawdziwym celebrytą swoich czasów. We wszystkich procesach zasądzono mu karę 20 lat pozbawienia wolności, w celi spędził jedynie pięć.
Z Michałem Siegoczyńskim, scenarzystą i reżyserem spektaklu rozmawia Małgorzata Lichecka.
Czy warto brać na warsztat życiorys złodzieja? Pański bohater jest postacią co najmniej kontrowersyjną.
Wystarczy przyjrzeć się historii Hollywood. Takie życiorysy są tam podstawą tworzenia wielu intrygujących historii, kasowych filmów. I nie chodzi tylko o gangsterów czy złodziei. Na scenie w Gliwicach przez chwilę spotkamy się z Robertem De Niro, który wyjaśni, w jaki sposób buduje się dobrą gangsterską opowieść. Widz lubi w to grać, często zapominając o moralnym aspekcie.
Jaki będzie pana Najmrodzki? Trzyma się pan realiów, budując dokument o przestępcy?
To będzie teatr popkulturowy, zaproponuję więc rodzaj komiksu, zabawy różnymi tropami i interpretacjami. Mój bohater wciąż funkcjonuje w pamięci mieszkańców i to na różne sposoby. W Gliwicach jestem dość krótko, lecz już zdążyłem zaobserwować jego „popularność”. Jechałem kiedyś na dworzec i wdałem się w dyskusję z taksówkarzem. Rozmawialiśmy o spektaklu i wie pani, co powiedział? Że po dwudziestu latach znowu pójdzie do teatru.
Na Najmrodzkiego, który zazwyczaj funkcjonuje jako „fajny Zdzich”, a legendę o nim wspomina się raczej sympatycznie, zupełnie odcinając negatywny wątek. Prezydent Lech Wałęsa ułaskawił przecież Zdzisława N. Zapewne był on wzorowym więźniem, sam deklarował resocjalizację, no i tłumaczył, że w wolnej Polsce nie będzie już kradł. Kłamał, bo kiedy w 1995 roku zginął w wypadku, okazało się, że miał fałszywe dokumenty i kradziony samochód. Moja historia jest więc także opowieścią o przeznaczeniu, Mojrze, o czymś, od czego nie można się uwolnić.
Czy Najmrodzki będzie zabawnym cwaniaczkiem, a może nawróconym złodziejem, któremu zmienił się ogląd świata?
Trudno odpowiedzieć jednoznacznie. Co chwilę słyszę, że ktoś go znał, ale gdy wchodzi się w głębszą dyskusję, nagle bańka pryska i... nikt nic nie wie. Jakiś czas temu poznałem człowieka, który był blisko Najmrodzkiego, ale nie chciał niczego ujawniać. Sugerował wiele rzeczy związanych z układami politycznymi, kontaktami ze służbami, tłumaczył to jednak bardzo enigmatycznie. Zdzich wyszedł w 1994 roku i był wolnym strzelcem, czyli nie miał mafijnych powiązań. A w tamtych czasach rządziły zorganizowane grupy przestępcze.
Oczywiście, w czasach PRL miał styczność i z półświatkiem, i milicją, która wtedy chętnie dawała się przekupić. To wszystko ma znaczenie, ale opowiadając jego historię, chcę stworzyć gangsterski komiks, w którym będzie miejsce na śmiech, ale też pytania o sens życia. À propos podkopu i jego słynnej gliwickiej ucieczki w 1989 roku, dotarłem do artykułu, w którym napisano, że zrobili to górnicy.
??????????????????????????
Tak! A milicja tych górników szukała. W spektaklu jest ten wątek. Wiemy, że w życiu Najmordzkiego było dużo legend, a jego samego cieszyło mylenie tropów. Był bardzo skryty, nie ufał nikomu, a te zmyślone historie stanowiły doskonałą zasłonę dymną.
Myślę, że dobrze się bawił. W napadaniu na Peweksy było coś z Janosika, bo to były bogate sklepy. Nie zmienia to faktu, że Najmrodzki stał się złodziejem bezczelnym.
Kiedy wchodzę w postać bohatera i go poznaję, zawsze znajduję złamanie, pęknięcie, coś tragicznego. Przy nim nic takiego się nie pojawiło: czuł się spełniony i niczego nie żałował.
Na zdjęciach dokumentalnych widać, jak się nosi. Jego image to łańcuch, skórzane kurteczki, atrybuty charakterystyczne dla miejskiej gangsterki.
Niedawno oglądałem program dokumentalny. Jego bohaterem był jakiś bandzior. Zapytany, co jest dla niego najważniejsze w życiu, bez wahania odpowiedział: złoto. Pomyślałem: cholera, nie potrafię odpowiedzieć tak szybko jak on. Dla Najmrodzkiego bardzo ważne były pieniądze. Dawały nobilitację. Dzięki nim mógł się stroić i dobrze jeść.
W spektaklu zobaczmy jego życie, wybrane momenty?
Odwołuję się do faktów, lecz nie pracuję nad spektaklem dokumentalnym. Cytuję pewne zdarzenia - emblematy. Stworzyłem własną historię kryminalną, zaś mój bohater, uczestnicząc w akcji, zyskuje świadomość, przekonanie, że coś może mu się stać. Jest, w trochę antyczny sposób, przestrzegany i zmuszany do refleksji. Ten nasz Najmordzki nie skorzysta z ostrzeżeń, bo chce żyć tylko na własnych zasadach. Ufa instynktowi i jest wierny sobie. Po co mu dobre rady?
Wybór aktora był oczywisty?
Z Mariuszem Ostrowskim spotkałem się przy innych projektach, nie zdając sobie sprawy, jak blisko mu do Najmrodzkiego. I wcale nie chodzi o fizyczne podobieństwo, w którym pomogła dobra stylizacja. Ci, którzy znali Zdzicha, słuchając Mariusza, nagle go zobaczyli. A kiedy zapuścił wąsik, nawet mnie coraz bardziej przypominał Najmrodzkiego, choć wcześniej tego nie widziałem.
Fraza tytułu „dawno temu w Gliwicach” nawiązuje do amerykańskiego klasyka filmowego.
Tak, pojawia się też De Niro, scenie towarzyszy muzyka Enia Moriconego. A „Dawno temu w Ameryce” Sergia Leone to mój ulubiony film.
Komentarze (0) Skomentuj