Na razie nie wiemy, czy w gliwickiej straży dochodziło do mobbingu, wiadomo za to, że niesłusznie zwalniano z pracy. Dwie osoby otrzymały już z tego tytułu odszkodowanie. 
Sąd Rejonowy w Gliwicach nadal bada, czy w gliwickiej straży miejskiej dochodziło do nierównego traktowania pracowników oraz mobbingu. Takie oskarżenia pod adresem byłego pracodawcy skierowały w lutym tego roku cztery osoby. Złożyły pozew zbiorowy. 

- Sprawa może potrwać jeszcze wiele miesięcy, bo do tej pory sąd przesłuchał zaledwie czterech świadków - informuje Marcin Kuczkowski, były rzecznik tej formacji. On także złożył pozew.

- Kiedy w 2012 roku komendantem został Janusz Bismor, warunki i atmosfera pracy zdecydowanie się zmieniły – mówi Kuczkowski. - Szef wprowadził nowe, korporacyjne niemal, zasady. Pierwszą, naczelną, było przeprowadzenie czystki. Doprowadzono do zwolnienia grupy ludzi z wieloletnim stażem, mających ugruntowaną wiedzę i doświadczenie zawodowe, a co za tym idzie – swoje zdanie. Bismor chciał zostawić w jednostce tylko tych świeżo przyjętych i w pełni podatnych na jego sugestie.

Ofiarami nowych porządków stali się m.in. Krzysztof Z. i Rafał Sędłak. 

- W gliwickiej straży nierówno traktuje się ludzi – przekonuje ten drugi. - Byłem na cenzurowanym. Inwigilowano mnie, ganiono, a ostatecznie, w 2016 roku, zwolniono z powodu „niezgłoszenia zejścia na przerwę śniadaniową”. Pracowałem w straży  dziewięć lat. W przeszłości nie raz byłem doceniany przez przełożonych i nagradzany.

Z. również był chwalonym pracownikiem. Dopóki nie odmówił przyjęcia dodatkowych obowiązków. Zrobił to, bo nie posiadał - jak twierdzi - niezbędnej wiedzy i umiejętności. 

- Od tamtej chwili byłem szykanowany, dodawano mi nowych zadań i krytykowano każde posunięcie. Przez lata, pracując jako koordynator dyżurnych, miałem własne biuro, więc w spokoju mogłem prowadzić statystyki i dokumentację. Niestety, mój przełożony, by mnie upokorzyć i zdegradować, a jednocześnie utrudnić pracę, kazał zlikwidować to biuro. Otrzymałem więcej obowiązków – nie potrafiłem wszystkim podołać, co mi nagminnie wytykano i co ostatecznie posłużyło jako powód do zwolnienia.
 
Obaj mężczyźni postanowili szukać sprawiedliwości w sądzie. W trakcie procesowania się z Z. zawarto ugodę. Za niesłuszne zwolnienie były strażnik otrzymał od SM odszkodowanie w wysokości ok. 7 tys. zł, przy czym zrzekł się wszelkich roszczeń objętych postępowaniem.

W przypadku Sędłaka sąd uznał, że przyczyny wypowiedzenia były niekonkretne, ogólnikowe i nie mogły stanowić powodu zwolnienia. W tej sytuacji zasądzono od straży odszkodowanie w wysokości ponad 10 tys. zł.  

- Pieniądze już otrzymałem na konto, ale nasuwa mi się pytanie: dlaczego za swoje błędy nie zapłacił, z własnej kieszeni, komendant Bismor, ale zrzucić musieli się podatnicy – mówi Sędłak.   

(san)
wstecz

Komentarze (0) Skomentuj