Film zobaczymy 14 grudnia o godz. 19.30. Wśród aktorek – Alina Czyżewska, zawodowo związana z Teatrem Miejskim w Gliwicach, w roli statystki Lena Masal, dwunastolatka z gliwickiej szkoły ewangelickiej. Konsultantką filmu Marty Dzido i Piotra Śliwowskiego jest Małgorzata Tkacz-Janik, szefowa Rady Fundacji Przestrzenie Dialogu, członkini Rady Programowej Kongresu Kobiet oraz zarządu Stowarzyszenia Szlakiem Kobiet.
"Siłaczki" powstały w dobrym momencie: właśnie świętujemy 100-lecie ustanowienia praw wyborczych kobiet. To pierwszy w historii polskiej kinematografii film opowiadający o sufrażystkach, które na przełomie XIX i XX wieku na ziemiach polskich walczyły o prawa dla pań. Autorami i producentami są Marta Dzido i Piotr Śliwowski, twórcy m.in. głośnego i nagradzanego dokumentu o bohaterkach rewolucji sierpnia 1980 r. Gliwicka prapremiera dedykowana jest pamięci Ewy Strzelczyk, dyrektorki Miejskiego Ośrodka Kultury w Gliwicach, a później Teatru Muzycznego w Gliwicach, założycielki Fundacji Odbudowy Teatru Miejskiego. Ważnej postaci gliwickiej kultury.
"Siłaczki" opowiadają o naszych prababkach, dzięki którym mamy dziś prawo głosu. "Ludźmi jesteśmy i ludzkich praw żądamy!" - przekonywała Kazimiera Bujwidowa, orędowniczka zniesienia zakazu wstępu kobiet na uniwersytety. "Odważmy się być wolnymi!"- zachęcała Maria Dulębianka, pierwsza kandydatka na posła na sejm, w czasie kiedy kobiety nie miały jeszcze praw wyborczych. "Chcemy całego życia!"- krzyczała Zofia Nałkowska, żądając równości nie tylko pod względem politycznym, ale także obyczajowym. "Bez różnicy płci!" - postulowała Paulina Kuczalska, nazywana, nie bez powodu, papieżycą feminizmu.
Walczyły o prawa w kraju, którego nie było wówczas na mapie. Mówiono im: teraz nie pora na walkę o prawa kobiet. Ale one nie chciały niepodległej Polski bez wolnych Polek. Bojownice, patriotki, aktywistki, żołnierki, sufrażystki - to o nich opowiada fabularyzowany dokument.
Rozmowa z Małgorzatą Tkacz-Janik i Aliną Czyżewską.
Jak określiłybyście siłę tego dokumentu?
Alina Czyżewska: Poznając bohaterki, uzmysławiamy sobie, że mamy poprzedniczki, aktywne działaczki. Kobiety, które przyznały sobie inną rolę niż przypisywało im wówczas społeczeństwo. Były silne i my, widzowie obu płci, tę siłę od nich pozyskujemy. To nie jest film wyłącznie dla kobiet, historia przez nie tworzona jest równoprawna z męską narracją, „Siłaczki” powinni więc oglądać wszyscy, niezależnie od płci.
Małgorzata Tkacz-Janik: W filmie mamy kilka nazwisk nakreślonych grubą kreską. Na pewno Maria Dulębianka. Gra ją Maria Seweryn, co nie pozostało bez znaczenia, gdy kręciłyśmy sceny zbiorowe. Marysia ma w sobie temperament łączący ludzi, wzmagający siostrzeństwo. Pomagało ono scenom, uwypuklając rzeczywistą radość grup kobiecych w historycznym i herstorycznym znaczeniu.
Dulębianka była pierwszą kobietą w historii Polski, ubiegającą się w 1908 roku o mandat do sejmu galicyjskiego. O tym, że nie została posłanką, zdecydowała nie płeć, a drobny prawny szczegół. Kandydowanie Dulębianki było rodzajem happeningu. Komitet wyborczy stanął jednak na wysokości zadania i przeprowadził prawdziwą kampanię.
Z kolei dzięki Paulinie Kuczalskiej-Reinschmit widzimy, jak różne strategie obierały kobiety, gdy chciały wziąć udział w walce o niepodległość i nowe państwo. Kuczalska-Reinschmit była jedną z działaczek proponujących rozdzielenie kwestii narodowych od kobiecych. Mówi się nam dziś, i słowa te słyszały inne pokolenia, że wszyscy walczyli o Polskę. Mimo że jestem zwolenniczką nierozdzielania historii od herstorii, jeśli weźmiemy pod uwagę perspektywę kobiet, musiały wiedzieć, jaka to będzie Polska. Z nimi czy bez? Zszywanie kraju po odzyskaniu niepodległości było niezwykle trudnym zadaniem ze względu na wiele odrębności: społecznych, ekonomicznych, kulturowych, socjologicznych. Dlatego kobiety chciały, bardzo świadomie, wziąć udział w ustrojowym dziele. Tamta ich perspektywa rzuca dziś zupełnie inne światło na historię.
Wyrazistą postacią jest inna bohaterka "Siłaczek" - Kazimiera Bujwidowa. Z jej ust słyszymy w filmie taką kwestię: "Ludźmi jesteśmy! ludzkich praw żądamy".
Małgorzata Tkacz-Janik: Kazimiera rysuje dzieje wejścia kobiet na uniwersytety. Była zrozpaczona emigracją Marii Skłodowskiej. Uniwersytet Jagielloński odmówił przyszłej noblistce przyjęcia w szeregi studentów, więc Maria spakowała manatki i wyjechała do Paryża. Jest w filmie mocna scena pożegnania przyjaciółek. Skłodowska nie chciała opuszczać kraju, Nobel mógł być dla Polski, tymczasem zmuszono ją do wyjazdu i Bujwidowa, zrozpaczona sytuacją, zorganizowała coś, co dziś nazwalibyśmy akcją afirmatywną: namówiła inne kobiety do pisania listów. Ich adresatem były władze krakowskiej uczelni.
Alina Czyżewska: Po wodzą Bujwidowej przygotowały happening. Mimo że nie miały praw, pisały podania do rektora w sprawie przyjęcia na studia.
Małgorzata Tkacz-Janik: Bujwidowa wyszukała paragraf umożliwiający hospitowanie zajęć. W 1896 roku właśnie w tej sprawie wpłynęło do rektora UJ ponad pięćdziesiąt listów. I na uniwersytet przyjęto trzy kobiety.
Alina Czyżewska: Mogły się jedynie przysłuchiwać wykładom.
Małgorzata Tkacz-Janik: Musiały prosić każdego profesora z osobna o to, by w ogóle mogły na nie przychodzić. Nie miały prawa do zakończenia studiów, do dyplomu.
Alina Czyżewska: Ale Bujwidowa i jej towarzyszki wsadziły stopę między drzwi, osiągnęły swoje.
Małgorzata Tkacz-Janik: Od czasu krakowskiej akcji kwestie obecności kobiet na uniwersytetach przyspieszyły. Przybywało tych dobrze wykształconych, które niewątpliwie chciały też stanąć do walki o prawa wyborcze. Niestety, w niepodległej Polsce nie było to tak oczywiste. Nasi ojcowie - prawodawcy, konstruując prawa obywatelskie, początkowo nie ujęli w nich kobiet.
Bariery sprzed stu lat mogą dziś wywoływać uśmiech. Lecz strój, obyczaj, oczekiwania społeczne, rodzina, miały znaczenie.
Alina Czyżewska: Piły herbatkę i o czymś dyskutowały – tak wielu postrzega aktywistki sprzed wieku. Aresztowano je, więziono, kpiono z nich i poniżano. Moją bohaterkę, Narcyzę Żmichowską, przez kilka lat trzymano w areszcie domowym. Czymże byłaby Polska, gdyby nie te, które uczyły języka? To kobiety ryzykowały, kolportując ulotki, organizując tajne lekcje, angażując się w pomoc ubogim. A rozwody? Formalnie mogły to zrobić, ale odchodząc od męża, nie miały żadnych praw, nawet do dzieci. Dziś nazwalibyśmy je kobietami z jajami. Jeszcze rok temu nie znałam tych fantastycznych historii i jestem wdzięczna „Siłaczkom”, że mnie wciągnęły w wir nieprawdopodobnych wydarzeń.
Małgorzata Tkacz-Janik: Alina poruszyła ważną kwestię rozwodów. Kodeks Napoleona był dla kobiet okrutny. Zakładał ich wieczną niepełnoletniość, stałą potrzebę opieki: ojca, męża, brata, pełnomocnika czy rady rodziny. One nie miały autonomii i wolności, mimo że, teoretycznie, przysługiwało im prawo do rozwodu. Jaki więc fortel stosowały? Nie wychodziły za mąż. Decydowały się na życie samotne lub z inną kobietą. Historia takich związków stanowi bardzo bogaty rozdział historii polskich emancypantek.
Takim przykładem były Dulębianka i Konopnicka.
Małgorzata Tkacz- Janik: Konopnicka była starsza od Dulębianki prawie o 20 lat. Pisarka nie chciała angażować się w politykę, jak jej partnerka, jednak oczekiwało tego jej otoczenie. Konopnicka była postacią niezwykłą - z całej Europy spływały do niej adresy hołdownicze, tłumaczyła z sześciu języków, była osobistością znaną na salonach. Wolna i niezależna. Rozwiodła się i to ona pomagała finansowo mężowi. Urodziła ośmioro dzieci, czworo zostawiła przy mężu, a dwie córki zabrała w podróż po świecie, bo nie miała zamiaru rezygnować z europejskich wojaży. Orzeszkowa, widząc, jak ona się tuła, rozpoczęła działania promocyjne.
Efekty były zaskakujące: aż 32 gminy zgłosiły propozycje domu dla Konopnickiej. W 1903 roku obie Marie wybrały Żarnowiec, który po śmierci najstarszej córki Konopnickiej - Zofii Mickiewiczowej, został przekazany państwu jako dar dla narodu polskiego. Ich związek był bardzo głęboki - Dulębianka rzuciła dla Konopnickiej sztukę. Ale tak naprawdę jej wielką miłością była polityka. Wiedziała, że partnerka ma ogromny polityczny potencjał: Konopnicka właśnie opublikowała „Rotę”, była na patriotycznej fali, więc kobiety wykorzystały ją w walce.
Przed śmiercią pisarka zostawiła wyraźną dyspozycję dzieciom, by zaopiekowano się Dulębianką. Tak się nie stało. Wyrzucono ją z Żarnowca. Maria wróciła do Lwowa. Kiedy w 1920 roku wybuchła wojna polsko-bolszewicka, znalazła się na pierwszej linii frontu. Tam zaraziła się tyfusem i zmarła.
Historia kobiet u początków naszej niepodległości ma niezwykle prywatny obraz.
Małgorzata Tkacz-Janik: Wynikający z prawa uniemożliwiającego im działanie w pojedynkę. Projekt emancypacyjny pisano różnymi literami, wiemy na pewno, że te wszystkie kobiety z różnych porządków ideowych spotykały się, co uważam za coś wielkiego. Zjazdów ponadzaborowych, w których uczestniczyły ziemianki i robotnice, było, między 1905 a 1917 rokiem, siedem. Świadome różnic klasowych, starały się je zniwelować, ale koncept przedstawiony marszałkowi Józefowi Piłsudskiemu wypracowały wspólnie. Za to im chwała.
Na grobie Narcyzy Żmichowskiej na warszawskich Powązkach jest bardzo znacząca inskrypcja, świadcząca o tym, że ceniono jej dokonania. Lubię tę postać. Alino, grasz ją w "Siłaczkach".
Alina Czyżewska: Jako Narcyza otwieram film, ale jej historii w nim nie ma. Przekazuje przesłanie dla swoich następczyń, także współczesnych kobiet: "Uczcie się - jeśli możecie, umiejcie - jeśli potraficie i myślcie o tym, żebyście sobie same wystarczyły".
Małgorzata Tkacz-Janik: Marto Dzido zdecydowała o takiej obsadzie dlatego, że Alina jest bojowniczką. Widać to w jej roli, w której z łatwością rozpoznamy ów rewolucyjny gen przekazywany kolejnym pokoleniom. Alina/Narcyza w nieco szelmowski sposób zapowiada rewolucję.
Alina Czyżewska: Przemawiam do wszystkich kobiet, które widzowie za chwilę zobaczą na ekranie. Te, które w filmie grają, są współczesnymi siłaczkami - działaczkami, liderkami, aktywistkami. One doskonale wiedzą, co czuły ich poprzedniczki sprzed 50 i 100 lat. Czasy są inne, ale problemy pozostały. Uświadomione współczesne kobiety grające u Dzido w kostiumach z epoki bardzo dobrze wiedzą, co się święci w sferze publicznej, jeśli chodzi o politykę wobec kobiet.
Siłaczki nie miały być freskiem gloryfikującym, raczej konglomeratem kobiecych dokonań.
Alina Czyżewska: To fabularyzowany dokument. W zasadzie nie ma materiałów archiwalnych, twórcy wykorzystali więc fabularyzowane inscenizacje z udziałem aktorek i wolontariuszek. W filmie znalazły się fragmenty autentycznych przemówień, tekstów i odezw pisanych przez bohaterki filmu.
Małgorzata Tkacz-Janik: Marta uruchomiła wiele dotąd nieznanych tekstów. Kiedy rozmawiałam z nią podczas realizacji, powiedziała, że zazdrości kobietom sprzed stu lat, bo one jeszcze dokumentowały swoje historie. Jak Cecylia Walewska, autorka "Naszych bojownic". Tekst możemy przeczytać w sieci, a opowiada o bardzo wielu kobietach, tych ze świecznika, ale i robotnicach, służących, guwernantkach. Na Śląsku również mamy taki zapis, nieco późniejszy, równie pasjonujący. Mówię o pamiątkowej księdze pracy społeczno-narodowej kobiet na przełomie XIX i XX wieku. Swoje życiorysy wysłały 94 kobiety. Powstał piękny opis ich dzieła, niestety, nieobecny w podręcznikach.
Małgorzata Lichecka
Komentarze (0) Skomentuj