Może tym razem skromnie napiszę, bez ozdobników: dobrze, że są ulicznicy. To taka odskocznia od wszystkiego, teatr, który oglądamy, bo przyszliśmy, przechodziliśmy, wpadliśmy na chwilę ( niepotrzebne skreślić). Miesiąc (cały lipiec! kiedy to przeleciało?) ze spektaklami o różnej sile przekazu. Z którego na pewno coś w nas zostanie. Zatem podsumowanie w wykonaniu Dyrekcji ( Piotr Chlipalski) i Redaktory ( Małgorzata Lichecka).
Ulica to dla mnie...
Ojej, absolutnie nie będę silił się na definicje… Więc chyba, personalnie – permanentna niespodzianka. Taka niby zaplanowana, a jednak wciąż zaskakująca, wyzwalająca.
Festiwalowa gorączka kończy się wtedy, gdy...
Parę lat temu wylądowaliśmy w takiej pogawędce na migotaniu – i tego się chwycę. Po osiemnastu latach to taki proces, gdzieś z tyłu głowy, który po prostu czasem widać, a czasem nie. Ostatnie faktury, ostatnie wnioski do samego siebie…i kolejny cykl poszukiwań czegoś intrygującego na ewentualną przyszłość.
W 17. edycji zaskoczyło mnie to, że...
Lody (jubileusz Teatru Barnaby) są droższe od wina (jubileusz Muzikantów)! I że znów tak cudnie udało nam się wstrzelić w pogodę. I że Państwo tak licznie… Mnie ciągle dziwią te same rzeczy. Ale lody to nowość!
Nigdy nie dałbym się namówić na...
Festiwalowo? Pewnie na prezentowanie Państwu rzeczy, w które nie wierzę, że jest sens je Państwu prezentować… Ale absolutnie jestem otwarty na poszerzające moje postrzeganie świata propozycje! (śmiech).
Najbardziej cenię w publiczności to, że...
O, to łatwe. Że wciąż Państwo tak licznie przychodzą. Dziękuję!
Muzikantom najlepiej gra się na...
Okazało się właśnie, że na… drewnianych deskach spalonych teatrów. W te cudne dwa dni wyszło na to, że nie jesteśmy prorokami (co to nie są mile widziani we własnej ojczyźnie) i było absolutnie zjawiskowo. Wdzięczność.
Gdybym miał nieograniczone fundusze, zaprosiłbym na festiwal...
No właśnie, że nie (śmiech). Już tłumaczę: był taki jeden festiwal w miasteczku nieopodal, który palił worki pieniędzy na dwa, trzy, bardzo „balszoj” spektakle, na które przychodziło wcale nie tak dużo ludzi, zaniedbując mocno pracę u podstaw, z uporem skreślając sobie jakąś taką dziwną listę marzeń o urojonej wielkości. No i… go już nie ma. Więc te nieograniczone fundusze chyba bym grzecznie rozłożył na trzy-, pięć-, siedem lat i powoli majstrował taki festiwal-festiwal, z wioską festiwalową, klubem, i dziesiątkami spektakli to tu, to tam, trochę pudełka, trochę zajmowania różnych miejskich przestrzeni; wrócił do ulicznych koncertów, ambitnego kina, kuglarstwa. Z kontraktem, który umożliwia planowanie na parę lat do przodu, łapanie się za ręce z innymi festiwalami i wspólne sprawianie rzeczy – premiery, networking, samopomoc. O, tak. Tak by było…
Komentarze (0) Skomentuj