To już tradycja. Nasze gawędy uliczne, w których trochę wspominamy, trochę antycypujemy. Ale za każdym razem bawimy się rozmową. Dyrekcja – Piotr Chlipalski ( zagoniona) odpowiada i opowiada, Redaktora – Małgorzata Lichecka, pyta i ( często) się dziwi.

Trochę mnie Migro wzięło z zaskoczenia. Bo przerzuciło w strony moich rodziców i dziadków. Sentymentalnie i mądrze. To były dobre Echa.
Monika (Kozłowska, reżyseressa Migro) cudnie kombinuje, a do tego ma z kim — bo to w dużej mierze jej dawni współ-występowacze z KTO, z którego sama się… wyemancypowała. Tęskne, wędrowne, poetyckie do bólu, nawet, kiedy chwilami mroczne. I pewnie gdzieś tam dokłada się fakt, że ze mnie
wędrowny kundel i historycznie, i z wyboru…

A potem żeby się wrzucić we Włochów udających, że są z Armenii, udających na okrągło, musiałam sobie zrobić oczyszczającą rundkę wokół Rynku. A ty jaki masz sposób, żeby tak przechodzić z rzeczywistości w rzeczywistość, bo zdaje się, że to Twój chleb powszedni.
Myślę, że ja przed spektaklami czuję się jak taki dzieciak z lizakiem, który przyszedł do lunaparku i chce przeżyć przygodę swojego życia - z szeroko otwartymi oczami… z wiarą, że tym razem się uda, bo to przecież nie jego pierwszy lunapark. I kiedy to się uda, a przecież im dalej w las – tym o to trudniej, to ten dzieciak wyjmuje swój mały mentalny zeszycik i wpisuje sobie „to chcę kiedyś pokazać!”. A potem próbuje przekuć zapiski z tego zeszyciku w festiwal.

No i już zacieram ręce przed tygodniem numer dwa, czyli Muzikantami. Aaa, zapomniałam cię zapytać przy naszej rozmowie otwierającej festiwal dlaczego zdecydowałaś się na takie trio?
To był… proces. Paradoksalnie rozpoczęła go chyba Industriada— kiedy Tyskie Browarium zapragnęło atrakcji na nocne zwiedzania, nie było za bardzo (budżetowego) sensu sprowadzać kogoś z końca świata, tydzień w tydzień, a z Jackiem Dzwonowskim, po moim odejściu z teatru – wciąż robiliśmy rzeczy (był taki jeden mapping na gliwickim rynku, była seria dokumentów o rzemieślnikach, animacje, różności) — więc postawiliśmy dla Browarium „Piwowara”… a potem się jakoś poturlało, z czasem coraz bardziej wciągając scenograficznie Marcina Dzwonowskiego, który finalnie nie tylko gra w niej na wszystkim, ale skonstruował jurtę, w której dzieje się kino. 8 premier, niestworzoną ilość akcji zaczepnych, dwie surrealistyczne współ-nagrody na festiwalach kabaretowych i… 11 lat później… zdaje się to ciągle całkiem nieźle działać. Ach tak, bo – jak to z nami zazwyczaj bywa — to trochę spóźniony jubileusz, kompletnie go przegapiliśmy.

Uchylmy jurty, czyli zdradź kulisy tegorocznego Objazdowego Niemego Kina.
To, paradoksalnie też mogło mieć związek z napojami chmielowymi — przygotowywaliśmy się do trzeciego okrążenia (po „Piwowarze” i „TANK-u”) w Tychach i miałem poczucie, że jedyne miejsce dla historii piwowarstwa w naszych wygłupach, jakie zostało, to… przerwa na reklamę. Mielibyśmy okazję do zmajstrowania czarodziejskiego spektaklu o kinie w przestrzeni sugerującej stary strych, jedynie z mrugnięciem okiem pomiędzy filmami… Ale, jak to w życiu, budżety się wywróciły, a że rok wcześniej gościliśmy w Petersburgu pojawiła się opcja, by postawić tę premierę, więc zamiast strychu — wymyśliliśmy jurtę. A że nieporównywalnie więcej czasu zajmuje jej postawienie i złożenie, niż samo w niej granie, a do tego ograniczamy widownię do 100 osób — zaczęliśmy grać to w seriach, na większych festiwalach po 6, 9 razy, a ja sobie obiecałem, że do każdej serii dorzucę parę filmów — były festiwale, kiedy w trakcie dorzucaliśmy całe mikro-scenki, więc choć nasza polska premiera była w Gliwicach 8 lat temu spektakl zmienił się, okrzepł, dostał własnego, magicznego życia. A do tego, z naszej perspektywy, w środku jest zawsze tak samo: po otwarciu drzwi okazuje się, że chwilę temu był Petersburg, Praga, Brema… taka trochę większa budka Doctora Who. No i tym razem Ruiny, które pozwalają odrobinę poszaleć również
poza ścianami namiotu…

Dzieci będą miały Zorzę, odważną dziewczynkę, która ... no właśnie, jak zachęcisz do spektaklu jubilata, czyli Teatru Barnaby?
Przez sam fakt, że to… znowu Teatr Barnaby! (śmiech). Nie chcę zarzekać się, że tym razem po raz ostatni, bo szalenie lubię to, co wyprawia Marcin Marzec, a że to bardzo kreatywna istota ludzka i co roku ma kolejną premierę, nie sposób było nie zaprosić go w jego własny, jak się okazało, jubileusz. A zatem będziemy w ten weekend podwójnie świętować!
Szczegółowy program na www.ulicznicy.pl 

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj