Każdy, kto wychował się w PRL-u, ma swoje własne wspomnienia związane z polskimi skarbami motoryzacji, które obecnie nazywane są klasykami. Przed domami wielu z nas po kolei parkował cały ich wachlarz – syrenka, duży fiat maluch, polonez… Oprócz pierwszego z wymienionych, wszystkie te auta, lata świetności mające już za sobą, przewinęły się przez przydomowy warsztat Krzysztofa Musiolika z Knurowa, którego pasją jest naprawa aut minionej epoki.

A jaki samochód panu szczególnie zapadł w pamięć?
Moje pierwsze wspomnienie z autem, które dziś uznawane jest za klasyka, wiąże się z polonezem z 1985 roku. Byłem dzieckiem, jeździłem nim razem z tatą do około dwunastego roku życia. Kiedy ojciec sprzedawał ten samochód, przeżyłem to bardzo i postanowiłem sobie wtedy, że w przyszłości znajdę takiego samego poloneza i będę nim jeździć. Długo mi powtarzano, że „polonez to przecież auto trudne w utrzymaniu i niewygodne”, ale się uparłem. Ostatecznie udało mi się kupić identyczną wersję, jak ta sprzed lat. To właśnie sentyment do tamtego rodzinnego auta pchnął mnie w stronę klasyków na dobre. Dziś moją pasją są remonty takich właśnie starych aut.

Czy oprócz polonezów trafiają do Pana także inne samochody z epoki PRL-u?
Tak, zdecydowanie najczęściej mam do czynienia z polskimi autami z lat 70. i 80. – dużymi fiatami, maluchami, a przede wszystkim z polonezami. O syrenie dotąd tylko marzyłem i mam nadzieję, że kiedyś mi się przytrafi. Muszę się pochwalić, że ostatnio w Lublinie nabyłem… lublina przerobionego na kampera i rozpoczęła się kolejna przygoda. Choć muszę przyznać, że przy tym aucie sporo się napracowałem i wciąż przy nim pracuję, bo usterki wyszły już podczas pierwszego powrotu z Lublina do domu.

Zastanawiam się, czy trudno jest znaleźć części do tych leciwych już modeli?
Bywa różnie. Na szczęście polskie samochody, szczególnie polonezy, mają pewną zaletę: wiele podzespołów z nowszych roczników pasuje do tych starszych. Ułatwia to utrzymanie ich w ruchu. Gorzej wygląda to w przypadku elementów wykończeniowych czy nietypowych części – te albo trzeba dorabiać, albo mozolnie szukać na aukcjach czy forach kolekcjonerskich. Sam lublin jest przykładem, że mimo iż auto dość długo produkowano (pod różnymi szyldami), to dziś niektóre części, jak choćby porządne sprzęgło, są trudne do dostania.

Czy stare auta faktycznie „palą jak smoki”?
Zależy od modelu i warunków jazdy. Polonez z lat 80. w trasie potrafi zejść do około 8 litrów na 100 kilometrów. W mieście spalanie potrafi sięgnąć 12–13 litrów, bo korki, postoje na światłach czy styl jazdy robią swoje. Niektóre egzemplarze są nieco oszczędniejsze, inne bardziej paliwożerne. To nie są auta stworzone z myślą o ekonomii, ale przecież nie chodzi też o to, by nimi bić rekordy oszczędności – liczy się przyjemność i klimat.

Spotyka się Pan na zlotach i rajdach z innymi miłośnikami klasyków. Jak takie imprezy wyglądają?
Te nasze spotkania można podzielić na dwa rodzaje. Pierwsze to tzw. „spoty”, czyli niezobowiązujące zjazdy fanów, gdzie bywa nawet sto - dwieście aut – polskich, zagranicznych, młodszych, starszych. Drugi typ to rajdy lub zloty tematyczne, podczas których trzeba pokonać wyznaczoną trasę, często wykonując zadania, rozpoznając miejsca czy odpowiadając na pytania związane z motoryzacją lub historią regionu. Tu frekwencja jest mniejsza, bo organizacja wymaga więcej przygotowań, ale klimat bywa niesamowity.

Czy właściciele klasyków szukają oryginalnych części, czy raczej modernizują je dla wygody?
To zależy od preferencji właściciela. Część osób stawia na stu­pro­cen­to­wą oryginalność – używa aut głównie rekreacyjnie, na zlotach czy niedzielnych przejażdżkach. U nich każdy element jest zgodny z katalogiem z epoki. Są jednak i tacy, którym zależy na większej niezawodności czy komforcie. Oni decydują się na drobne modyfikacje silnika, układu hamulcowego czy zapłonu. Takie „unowocześnienia” nie zawsze rzucają się w oczy, ale znacznie poprawiają jakość jazdy, zwłaszcza jeśli autem jeździ się na co dzień.

A jak rodzina reaguje na Pana pasję?
Rodzice od początku podchodzili do tego dość chłodno, bo dla nich samochód to tylko środek transportu, a ja często miałem na podwórku więcej aut niż jedno (śmiech). Na szczęście przywykli do mojej pasji, wzajemnie się dogadujemy i cieszą się z tego co robię. Natomiast znajomi i przyjaciele są naprawdę ciekawi tego hobby, często proszą o pomoc przy swoich klasykach. Moja żona też z czasem złapała bakcyla, bo polubiła zloty i wspólne wypady – teraz intensywnie pracujemy nad „kamperowym” lublinem, żeby móc nim jeździć razem z dzieckiem.

Czy żeby naprawiać klasyki, trzeba być mechanikiem z wykształcenia?
Absolutnie nie. Skończyłem technikum samochodowe w Gliwicach, później studiowałem transport w Katowicach z naciskiem na eksploatację pojazdów. Jestem jednak „samoukiem” – często uczę się na własnych błędach lub opieram się na doświadczeniach innych pasjonatów. Wbrew pozorom, do sporej części napraw wystarczą chęci,  nieco obycia technicznego i umiejętność czytania dokumentacji warsztatowej, choć przy trudniejszych kwestiach wiedza z technikum i studiów bardzo się przydaje. Które z dotychczasowych wyzwań zapadło Panu najbardziej w pamięć? Na pewno wspomniana podróż lublinem, który padł mi niemal natychmiast po zakupie – najpierw sprzęgło, potem chłodzenie, finalnie silnik. A w przypadku starszych napraw – skoda z końca lat 50. To były już naprawdę leciwe rozwiązania, wymagające cierpliwości i dogłębnej wiedzy o tym, co się może w takim aucie psuć. Dużo pracy, ale i wielka satysfakcja, kiedy wszystko zagrało.

A co by Pan poradził osobie, która chciałaby zacząć przygodę z klasykami?
Po pierwsze, nie zrażać się opiniami, że „staruszki” dużo palą i ciągle się psują. Takie auta trzeba po prostu czuć i odpowiednio przygotować na potencjalne awarie. Po drugie, warto na początku mieć kogoś doświadczonego u boku – czy to kolegę pasjonata, czy porządnego mechanika, który pomoże ocenić stan samochodu przed kupnem. Po trzecie, dołączyć do społeczności fanów klasyków – grupa wsparcia, wymiana części czy wiedzy na forach i zlotach to nieoceniona rzecz. Na pewno radość z jazdy i dumę z odrestaurowanego egzemplarza trudno porównać z czymkolwiek innym.

Rozmawiała: Adriana Urgacz-Kuźniak

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj