Maria Pendzich (77 lat) to dobry duch Stanicy. Aktywna działaczka koła gospodyń wiejskich, gawędziarka, która z humorem pielęgnuje śląską tradycję i „godkę”. Dwukrotnie zdobyła tytuł Ślązaczki Roku w gminnym konkursie gwary, dwa razy była druga.
- Dzisiej to już głupot nie robia, bo staro żech jest, ale dawnij to
lubiałach – wspomina pani Maria, bez której jej koleżanki nie wyobrażają
sobie spotkań. Mówi gwarą, ale potrafi i „czystą” polszczyzną.
Pochodzi ze Świbia, z rodziny wielodzietnej. Miała dwanaścioro rodzeństwa. Ten fakt zadecydował, że skończyła edukację na podstawówce.
Pochodzi ze Świbia, z rodziny wielodzietnej. Miała dwanaścioro rodzeństwa. Ten fakt zadecydował, że skończyła edukację na podstawówce.
-
Dawniej panowała bieda i od młodości trzeba było pracować – opowiada. -
Co z tego, że miałam zdolności, jeśli rodziców nie było stać na moją
edukację. Szkoły średniej w Świbiu nie było, a na dojazdy albo stancję
nie starczało pieniędzy.
Talent do występów publicznych miała zawsze (jako dziecko pisała wierszyki), a prezentacje, nawet przed sporym audytorium, to dla niej bułka z masłem. Długo jednak nie ujawniała swoich zdolności. Dopiero kiedy 30 lat temu znalazła się w Kole Gospodyń Wiejskich w Stanicy, wstąpił w nią duch działania. Nie było imprezy, festynu, dożynek, na których by nie występowała. A to rzuciła jakimś wicem, jakąś gawędą, a to się przebrała za kogoś. Rozbawiała do łez.
- Moje koleżanki do dzisiaj nie wyobrażają sobie spotkania, wycieczki beze mnie – śmieje się. - Mówią, że jak mnie nie ma, to jest smutno.
Pierwszy raz Ślązaczką Roku została z przypadku. Namówiły ją koleżanki z koła.
Talent do występów publicznych miała zawsze (jako dziecko pisała wierszyki), a prezentacje, nawet przed sporym audytorium, to dla niej bułka z masłem. Długo jednak nie ujawniała swoich zdolności. Dopiero kiedy 30 lat temu znalazła się w Kole Gospodyń Wiejskich w Stanicy, wstąpił w nią duch działania. Nie było imprezy, festynu, dożynek, na których by nie występowała. A to rzuciła jakimś wicem, jakąś gawędą, a to się przebrała za kogoś. Rozbawiała do łez.
- Moje koleżanki do dzisiaj nie wyobrażają sobie spotkania, wycieczki beze mnie – śmieje się. - Mówią, że jak mnie nie ma, to jest smutno.
Pierwszy raz Ślązaczką Roku została z przypadku. Namówiły ją koleżanki z koła.
- Wtedy w jury zasiadała między
innymi Stefania Grzegorzyca – wraca pamięcią. - Przygotowałam opowieść o
utopkach (opowiadał mi o nich ojciec). A ponieważ mieszkamy z mężem
koło stawu, przy którym kiedyś był młyn, to temat na monolog sam
powstał. Utopki rodziły się z dusz topielców. Zamieszkiwały zbiorniki
wodne i topiły kąpiących się. Często zwabiały do siebie ludzi, bawiąc
się z nimi w zagadki. Osobę próbującą oszukiwać, natychmiast topiły.
Opowiedziałam ich historię na wesoło. O tym, jak kaczki dusiły, jak
zaporę otwierały i zatrzymywały młyn. Widać opowieść spodobała się
jurorom, bo wygrałam.
Teraz pani Maria, z uwagi na wiek i kłopoty z chodzeniem, rzadko udziela się publicznie, ale jeśli trzeba, znajdzie czas, by pogawędzić o śląskich zwyczajach. Jak ostatnio, gdy razem ze swoją koleżanką Zofią Piechulą pojechała do jednej z gliwickich szkół.
(san)
Teraz pani Maria, z uwagi na wiek i kłopoty z chodzeniem, rzadko udziela się publicznie, ale jeśli trzeba, znajdzie czas, by pogawędzić o śląskich zwyczajach. Jak ostatnio, gdy razem ze swoją koleżanką Zofią Piechulą pojechała do jednej z gliwickich szkół.
(san)
Komentarze (0) Skomentuj