W ostatnich latach zimy są ciepłe, a mimo to niemal co roku w Gliwicach zamarza człowiek. Dwa lata temu jednego z nich cudem odratowano – strażnicy miejscy zastali go w głębokiej hipotermii, z szeroko otwartymi oczami. Wyglądał na martwego, ale przeżył, choć stracił obie nogi. Winny nie jest system – ten daje sporo możliwości, z których ludzie w kryzysie bezdomności nie zawsze chcą skorzystać. Pomóc próbują im m.in. strażnicy miejscy, w tym Jarek i Maciej, z którymi udałam się na patrol.   

Prawdziwy ekolog

Andrzej, wywołany przez strażników, wytacza się do nas z wnętrza własnoręcznie skleconej szopki. Jest góralem z Bieszczad, co jego zdaniem tłumaczy umiejętność budowy szałasu. W rękach ma flaszkę i z fantazją proponuje, żebyśmy się z nim napili. Bez skrępowania pokazuje nam również piwo. Mocne. To jego „ogrzewacze”. Bo Andrzej żyje jak prawdziwy ekolog – nie ogrzewa swojej drewnianej szopki, więc nie emituje gazów cieplarnianych do atmosfery. Pije przegotowaną deszczówkę, zbieraną w dwóch ustawionych przy szałasie wiaderkach. Na jego posesji znajdują się pieczołowicie sprasowane puszki, które Andrzej zbiera „na rewirze” (okradam śmietniki – śmieje się, gdy dopytuję, co to za rewir). Za lodówkę służy mu gałąź, na której wiesza podarowane przez ludzi jedzenie – widzę kawałek mięsa, ser żółty, kiełbasę. W słoiku, który wytacza się z szałasu wraz z Andrzejem, jest smakowicie wyglądająca zupa, ofiarowana przez „koleżankę”. Ale to nie wszystko – choć nie ma domu, korzysta z dobrodziejstw fotowoltaiki. Pokazuje nam ładowarkę na baterię słoneczną i lampę z pilotem, którą można do niej podłączyć. Niestety, brak słońca o tej porze roku powoduje, że ustrojstwo nie chce Andrzejowi zadziałać.
- Muszę jechać do Afryki, żeby to naładować – śmieje się nieco rubasznie.
Na pytanie, jak mu się żyje, odpowiada:
- Mam brata w Bieszczadach. Znajdzie go Pani na facebooku. W każdej chwili mogę do niego jechać. Ale nie chcę – wzrusza ramionami.

Myśliwi spod Żabki

Do tej wesołej kompanii nie podeszłabym nawet na metr. Bałabym się. Na szczęście są ze mną strażnicy miejscy, którzy dobrze ich znają. Pod rampą przy torach siedzi bądź leży kilka osób. Wśród nich 24-letnia dziewczyna.
Każda grupa ma swojego lidera. Tak jest i w tym przypadku. Do rozmowy z nami rwie się Janusz.
- Janusz, co się dzieje, przecież nie piłeś? – pytają moi przewodnicy.
- No nie piłem, wiem. Muszę znowu przestać – przyznaje bezdomny. Mężczyzna jest w doskonałym humorze. Gdy pytam, jak mu się żyje, śmieje się niemal beztrosko. - Lepiej niż niejednemu, który ma mieszkanie.
O sobie mówi niewiele, ale zdradza, że pracował w gliwickim przemyśle, w szkodliwych warunkach.
- Jak sobie radzicie ze zdobywaniem jedzenia? – pytam jego i jego kompanów.
- Zawsze uda się coś ustrzelić. Mamy swoją Żabkę i Biedronkę – odpowiadają z dumą.

Nie wiedziałam, że ktoś tam mieszka

Drogą, którą teraz jedziemy, przejeżdżam niemal codziennie. Nigdy nie widziałam tej ścieżynki, która prowadzi do kilku szałaso-namiotów. Mieszka tam para, Zdzisław i Katarzyna, którzy – jak wyjaśniają strażnicy – radzą sobie całkiem nieźle. Nie zastajemy ich, ale uchylając stary koc zaglądamy na ich włości, przy okazji sprawdzając, czy aby nie trzeba im pomóc.
Mają piekarnik, „prysznic” z zawieszonego wiaderka, a nawet drewutnię. Choć o tej porze roku obejście ich „domu” tonie w błocie, zauważam, że latem – w otoczeniu zieleni – mogą mieć całkiem ładnie. Z pojemników po wodzie spoglądają na mnie uschnięte roślinki, które ktoś tam przecież posadził. To dużo mówi o gospodarzach. Im jeszcze coś się chce.
Chce się też innej parze, która podjęła współpracę ze strażnikami i OPS-em i właśnie wprowadza się do mieszkania chronionego. Zdecydowana większość z 98 bezdomnych, którzy znajdują się na terenie Gliwic (liczba ta nie jest stała, ze względu na częste migracje), wybrała takie właśnie życie. W tle, jak można się domyślać, są alkohol i narkotyki.
- Przekazujemy potrzebującym informacje o dostępnych formach wsparcia, takich jak schroniska, ogrzewalnie, jadłodalnie czy punkty wydawania odzieży – mówi mł. strażnik Adam Kula, który jest moim przewodnikiem. – Wspieramy ich także materialnie, dostarczając ciepłe koce czy ubrania zimowe – dodaje.
Podczas patrolu strażnicy przekazują informację o miejskich Wigiliach organizowanych dla osób samotnych i w kryzysie bezdomności. Jako straż miejska starają się działać ze zrozumieniem. – Każda osoba, niezależnie od sytuacji życiowej zasługuje na szacunek i wsparcie – mówi Kula. I apeluje do naszych Czytelników: Jeżeli zauważą państwo osoby w kryzysie bezdomności, które mogą potrzebować pomocy, prosimy o kontakt z nami pod numerem alarmowym Straży Miejskiej 986. Każde zgłoszenie może uratować ludzkie życie.

Przydałby się ciepły szaliczek

- Jak sąsiedzi z bloków obok reagują na to, że Pani tu mieszka? – pytam Janinkę, która wita nas w pustostanie na wpół siedząco, wtulona w starą pierzynę. Kobieta zaciąga się papierosem. Żarzący się popiół, który spadł na poczerniały dywan, rozciera butem.
- Udają, że mnie nie widzą – mówi.
W tym samym pomieszczeniu znajduje się także jej kompan. Jego my nie widzimy – śpi skryty pod stertą pierzyn. A przynajmniej – nie odzywa się do nas ni słowem.
Janinka to miła kobieta. Kiedyś pracowała w Bumarze Łabędy. Potem przestały przychodzić zamówienia na czołgi i część załogi została zwolniona. W tej części była i ona. Ale Janinka święta nie jest – gdy była młoda, oddała dzieci do bidula. Dziś pracują i pozwalają jej w dzień siedzieć u nich w mieszkaniu. Na noc jednak musi wracać do siebie. Pod pierzynkę w ruderze bez okien. Mam wrażenie, że traktuje to jak zasłużoną karę. Nie skarży się. Wręcz chwali się, że teraz jest lepiej niż wtedy, gdy spała na klatkach schodowych.
Patrząc na nią, myślę o ciepłej pomarańczowej bluzie, która jest na mnie za mała. Deklaruję, że przekażę ją dla niej przez strażników.
- Ciepły szaliczek by mi się przydał – mówi przymilnie. – I spodnie z dresu. Jak ubiorę dwie pary, to jest mi ciepło – dodaje.
Nie tylko zimą, nie tylko przed świętami – zauważmy ludzi samotnych i w kryzysie bezdomności. Pomóżmy im przeżyć – choćby wykonując drobny gest, ot, zostawiając jedzenie w lodówkach społecznych czy przekazując ciepłe ubrania i koce do Schroniska Brata Alberta. Przypominamy adres: ul. św. Brata Alberta 63 i telefon: 32 232 94 61.

Adriana Urgacz-Kuźniak
 

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj