„Dziki Wschód” jest obrazem chaosu tamtych czasów, kiedy skończyła się apokalipsa, ale żądza odwetu i krwi jeszcze nie ostygła.

Z Grzegorzem Krawczykiem, dyrektorem Teatru Miejskiego w Gliwicach o najnowszym spektaklu, którego premiera 11 grudnia na Dużej Scenie, rozmawia Małgorzata Lichecka.


Lola Potok będzie bohaterką najnowszego spektaklu Teatru Miejskiego w Gliwicach. Postać kontrowersyjna a jej historia to ciąg tragicznych zdarzeń. Wymarzona teatralna postać?

Takie biografie mają dużą siłę i dynamikę narracyjną, dlatego ich właściciele stają się bohaterami opowieści, sztuk teatralnych, czy scenariuszy filmowych. Przyciągają uwagę: są nośne, intrygujące, pojemne znaczeniowo, dając się rozmaicie i na wielu poziomach interpretować. Tacy bohaterowie nie są ani stereotypowi, ani banalni. Jednak w swej niepospolitości zawsze mają także to coś, co łączy ich z każdym z nas, dlatego ich perypetie, rozmaite, często zaskakujące odmiany losu, dają do myślenia. Oczywiście tym, którzy chcą i potrafią myśleć, spojrzeć na samych siebie oraz świat inaczej niż zwykle, nieco głębiej. Lolę Potok można potępiać, można ją usprawiedliwiać, można się z nią utożsamiać, bądź odrzucić, ale nie można przejść obok jej losu obojętnie. Pragnienie zemsty za doznane krzywdy jest przecież uczuciem powszechnym, tematem wiecznym, klasycznym. Wielu z nas może jeszcze pamięta dziką pieśń z Mickiewiczowskich Dziadów „Tak! zemsta, zemsta, zemsta na wroga. Z Bogiem i choćby mimo Boga!”

Jedni temu uczuciu, które płonie wewnątrz nas jak ciemny ogień, ulega, co prowadzi do zbrodni i zatracenia, a inni, tak jak Lola, ostatecznie je przezwyciężają, ocalając własne człowieczeństwo. Końcowa przemiana, niemal metanoja Loli, dokonuje się właśnie w imię uwolnienia od przemożnego pragnienia dokonania zemsty na tych, którzy jej człowieczeństwa odmawiali, a tym samym sami się poza człowieczeństwem stawiając. Jest w naszym przedstawieniu przejmująca scena, kiedy Żydówka Lola swe piekące marzenie o zemście na Niemcach może wreszcie spełnić, kiedy jej nienawiść sięga zenitu i może znaleźć ujście w uśmierceniu tego, który jest ucieleśnieniem prześladującego Lolę i wyniszczającego ją Zła. Jednak Lola tego nie robi, nie przekracza ostatecznej granicy, za którą stałaby się podobna do oprawców. Koniec końców odzyskuje godności, ludzkość i … życie. Nasza bohaterka wychodzi z mroku, stając przed nami tak samo jak Kaj z baśni Andersena, gdy ostatecznie miłość Gerdy zwycięża i roztapia kawałek lustra zmieniającego serce jej przyjaciela w bryłę lodu, czyniąc go niezdolnym do bycia dobrym człowiekiem.

Mamy Dziki Zachód, Ziemie Odzyskane, krainy nieobliczalne, miejsca naznaczone wieloma mrocznymi zdarzeniami, mordami, rabunkami, kolonizowane przez szumowiny, z drugiej strony to taka ziemia obiecana dla wielu porządnych obywateli, pozbawionych domu i w zasadzie wszystkiego. A jaki będzie ten Dziki Wschód, czyli co?

Nie, nie, tutaj był Dziki Wschód, czyli coś znacznie gorszego. Dziki zachód to przecież nie tylko kategoria geograficzna, ale także opisująca pewien stan rzeczywistości. Mam na myśli rozpasane bezhołowie, odejście od zasad i norm regulujących życie społeczne, brak lub rozpad struktur państwowych i jego instytucji, powszechne użycie przemocy jako jedynie skutecznego narzędzia stanowienia prawa, którego osią jest przemoc, zemsta, oko za oko, krzywda za krzywdę. Innymi słowy anarchia. Ale ówcześni Niemcy przecież nie byli jedynie Bogu ducha winnymi Indianami, ani Polacy zza Buga dzielnymi traperami, którzy z własnej woli udali się na Zachód w poszukiwaniu szczęścia i majątku.

Nasz Dziki Wschód jest obrazem chaosu tamtych czasów, kiedy skończyła się apokalipsa, ale żądza odwetu i krwi jeszcze nie ostygła. Czasami słyszę taką oto konkluzję, że był to czas kiedy odwróciły się role, kiedy kat stanął w miejscu swoich niegdysiejszych ofiar, a ofiary zajęły jego miejsce. To w mojej ocenie teza fałszywa. Przemoc rodzi przemoc. Rasistowskie Niemcy III Rzeszy nie traktowały swych ofiar jak ludzi, pozbywały się jedynie technicznej przeszkody, żeby zrealizować wielkie plany super państwa. Skutek mógł być tylko jeden. Zaczadzenie przemocą wcześniej, czy później zamieni człowieka w bydlę. To, że jesteśmy teraz w polskich Gliwicach nie jest przecież winą Polaków, ale Niemców, którzy otwarli puszkę Pandory. Czy to oznacza, że można było postąpić wobec nich tak, jak to uczyniono w obozie Zgoda, czy w gliwickim areszcie gdzie komendantką była Lola? Nie. Należało postąpić tak jak w Norymberdze. Ostatecznie przecież także Szlomo Morel został oskarżony o zbrodnie przeciwko ludzkości, choć kary uniknął.

John Sack w swojej reporterskiej książce „Oko za oko” , której główną postacią jest Lola i jej czasy, usiłował zrozumieć. Czy da się zrozumieć tamte czasy i tamtych ludzi?

Wbrew pozorom to bardzo trudne pytanie, zwłaszcza kiedy mówimy o doświadczeniu wojny, Holokaustu, czegoś, co przekracza wyobraźnię, co odbiera wiarę, nadzieję i miłość. Moim zdaniem nie da się zrozumieć, ani tamtych ludzi, ani tego czego doświadczyli. Lecz wbrew temu przekonaniu należy nieustannie podejmować syzyfowy wysiłek żeby TO zrozumieć i nigdy nie ustawać w tym staraniu, w obracaniu w myślach historii oraz obrazów z tamtego świata, jak paciorków różańca, żeby nie zapomnieć, że bywają czasy okrutne, że ludzie bywają dla siebie nieludzcy, że Abadon, anioł zagłady, może zstąpić na ziemię zamieniając ją w piekło.

Byłbym pyszałkowatym głupcem twierdząc, że rozumiem ludzi, którzy przeżyli obozy zagłady, marsze śmieci, polowania na bliźnich, którzy widzieli rozpacz i zabijanie swych ukochanych i byli bezradni, którzy czuli w nozdrzach woń krematoryjnych pieców, którzy wydzieli koniec wszystkiego. Takie doświadczania wymykają się rozumieniu. Nie ma języka, który zdołałby nazwać tamto szaleństwo, jego niepojętą grozę.

W jakim stopniu została wykorzystana książka Sacka do skonstruowania scenariusza Dzikiego Wschodu?

O to należałoby spytać autora sztuki, Przemka Pilarskiego, któremu dwa lata temu opowiadałem o Loli Potok, kiedy pewnego wieczoru szliśmy przez gliwicką starówkę. Mogę jednak powiedzieć z całą pewnością, że bez książki Johna Sacka nie powstałaby ta sztuka, kolejna, po Najmrodzkim, napisana dla naszego teatru na kanwie jednej z tutejszych historii, czyli jak brzmi jej podtytuł - nieprawdopodobnej, lecz do bólu prawdziwej opowieści o krzywdzie i zemście, o nienawiści i o odpuszczeniu, o woli życia i o pogoni za szczęściem; opowieści o Loli, więźniarce Auschwitz-Birkenau, która po wojnie urządziła Niemcom piekło. Warto przytoczyć to, co Przemek napisał o swojej sztuce: „mój utwór nie jest kronikarską opowieścią, „opartą na faktach”. „Dziki Wschód” to literacka fantazja. Ponieważ sztuka to sztuka. Chciałem tym tekstem spróbować przywrócić zacieraną przez lata pamięć”.

Jakie są główne założenia scenariusza? Co zobaczymy na deskach? Coś z ducha Tarantino - plakat to jednoznacznie zapowiada, jest w stylistyce Kill Billa.

Nasza Lola to bardziej Shoshana z Bękartów Wojny Quentina Tarantino. Erynia - mścicielka, która w akcie „srogiej pomsty” spaliła żywcem nazistowską elitę znakomicie bawiącej się podczas projekcji idiotycznego filmu o szeregowym Zollerze, hurtem zabijającego wrogów Rzeszy. Tarantino, podobnie jak kiedyś Spielberg, odświeżył język kina, którym w arcyciekawy sposób opowiedział o wojnie współczesnemu widzowi. Jego filmów nie można sprowadzać jedynie do kategorii atrakcyjnych widowisk, gdyż Tarantino nigdy, co w sztuce współczesnej zdarza się często, nie zapomina i nie zaciera granicy między tym co dobre i tym co złe. Ale to stały rys kina amerykańskiego. Tarantino wręcz szaleńczo kocha zemstę sprawiedliwą. Przypomnijmy chociażby wspaniały monolog Jules’a z Pulp Ficton, recytującego wersy z księgi Ezechiela. Żądza zemsty jest motorem narracyjnym napędzającym akcję wielu jego utworów, ich fabuły są ścieżkami wiodącymi ku odwetowi, wymierzanemu w krwawy, a przy tym spektakularny sposób, jak w slasher - horrorach. Styl tego reżysera, jednego z największych kreatorów filmu, był i jest oczywiście inspirujący także dla wielu twórców teatru. Odwołują się do niego również autor naszej sztuki oraz jej reżyser, Jurek Połoński. Ale znajdujemy w niej także wpływy innych znakomitych artystów, takich jak Dawid Lynch, Michael Haneke, czy Oliver Stone. Mnie, kiedy oglądałem próby spektaklu, przypominały się jeszcze inne, tym razem polskie, bardzo dobre filmy, jak „Prawo i pięść”, czy „Wilcze Echa” z Bruno Oją w roli głównej. Nasz spektakl będzie więc wizualną i interpretacyjną petardą, unikającym zbędnego moralizatorstwa, martyrologii, patosu i nudy. Miejscami będzie śmieszny, miejscami straszny. Taki jaki powinien być.

Nie boisz się, że ta opowieść sceniczna w dzisiejszych czasach wznieci burzę: 1945 rok na Śląsku to mówiąc eufemistycznie bardzo niejednoznaczny czas, a tu, w przypadku Potok i Szlomo Morela, jej kochanka, komendanta obozu Zgoda w Świętochłowicach mamy kilka bomb zegarowych...

Gdybym się bał nie pracowałbym w teatrze, nie zamawiał i nie wystawił na gliwickiej scenie nowych tekstów, ale zajął się czymś innym, bezpieczniejszym, innymi słowy byle czym. Nie wiem cóż mogłoby wywołać burzę, o której wspominałaś? Żyjemy teraz co prawda w rozhisteryzowanym, lecz wolnym kraju, w którym nie ma już instytucjonalnej cenzury, w którym konstytucja gwarantuje wolność wypowiedzi artystycznej. Wiesz, ta sztuka tak naprawdę powinna powstać dziesiątki lat temu i wtedy mogłaby wzbudzać ostre spory, kiedy jeszcze nie zabliźniły się rany, kiedy smród wojny czuć było w każdym domu. No, ale wówczas, w latach 50. XX wieku, gliwiczanie bawili się przy „Krainie Uśmiechu” Lehara, hehe. Ale teraz? Teraz nasz spektakl mówi tyleż samo o nas, tu i teraz, co o Loli i Szlomo sprzed 70 lat. Ale jeśli ktoś się poczuje urażony, co nie jest przecież zabronione, niech z teatru wyjdzie, niech napisze polemiczną recenzję, niech da upust temu z czym się nie zgadza. Obrażając się na sztukę, obrażamy się na samych sobie. Nic więcej z tego nie wynika.

Co budzi Twoje, i reżysera Jerzego Jana Połońskiego, największe obawy?
Jak zawsze, pustawa widownia. W teatrze nie ma nic bardziej dołującego.

Grzegorz Krawczyk

Menadżer instytucji kultury. W 2000 roku był kierownikiem produkcji w Telewizji Puls. Po roku trafił do Teatru Banialuka w Bielsku-Białej, gdzie przez trzy lata pracował jako konsultant programowy i szef biura Festiwalu Sztuki Wizualnej „ANIMACJE”. W Bielsku rozpoczął ścisłą współpracę z Piotrem Tomaszukiem reżyserem i twórcą teatru „Wierszalin”.  W 2003 roku wraz z Tomaszukiem reaktywował zawieszoną działalność Wierszalina. 
W 2004 roku został zastępcą dyrektora Pawła Gabary w Gliwickim Teatrze Muzycznym gdzie odpowiadał za stronę administracyjno – organizacyjną instytucji oraz planowanie i wykonanie inwestycji, w tym m. in. odbudowę Ruin Teatru Miejskiego „Victoria”, modernizację siedziby GTM oraz kinoteatru „Bajka”. Pod koniec 2007 roku pełnił równocześnie obowiązki dyrektora naczelnego Teatru Dramatycznego miasta stołecznego Warszawy. Od 1 września 2015 r. do 31 lipca 2016 r. był ostatnim dyrektorem Gliwickiego Teatru Muzycznego, który następnie zgodnie z własną koncepcją organizacyjną i programową przekształcił – za zgodą Prezydenta Miasta Gliwice i Rady Miasta Gliwice – w Teatr Miejski w Gliwicach. 
W 2019 roku został nagrodzony przez Prezydenta Miasta Gliwice Zygmunta Frankiewicza za całokształt  działalności w sferze upowszechniania kultury.
 

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj