- Z naszą firmą jest jak z żukiem przewożącym rój pszczół. Co jakiś czas auto się  zatrzymuje, kierowca wysiada i wali drągiem w pakę – tak pracownicy opisują sytuację w firmie. Z każdym miesiącem zaostrza się, a kolejne rozmowy i negocjacje nie przynoszą satysfakcjonujących rozstrzygnięć. Henryk Szary, prezes PKM, twierdzi, że chodzi głównie o pieniądze, bo na tym kierowcom zależy najbardziej. A  ci chcieliby szacunku i godnej pracy, bo dziś czują się jak  dodatek do autobusu.   
Kierowca samo zło

 - Wiem, wiem, psy na nas wieszają. O wszystko. A my jesteśmy tylko ludźmi i zdarzają się nam kiepskie dni – Grzegorz Buksa, przewodniczący Związku Zawodowego Kierowców Autobusowych gliwickiego PKM uprzedza moje pytanie. A  chodzi o listę karygodnych, często wręcz chamskich, zachowań. Społeczny odbiór zawodu jest kiepski i kierowcy sami pracują na taki wizerunek. - Nie mam zamiaru nikogo wybielać, ale trudno ludziom wytłumaczyć, na czym polega nasza praca. I przekonać, że tak naprawdę nikt nas nie szanuje: ani firma, ani ulica – mówi Buksa. W PKM od lat nie było tak napiętej atmosfery. Iskrzy między związkami zawodowymi a prezesem. - I nie wiadomo, czy z tej iskry nie wybuchnie pożar – dodaje jeden z kierowców.
Najbardziej newralgiczną kwestią są zarobki. Jak wskazują związkowcy, zupełnie nieadekwatne do specyfiki pracy. - Codziennie, od rana do wieczora, jesteśmy odpowiedzialni za życie i zdrowie pasażerów, ale też innych uczestników ruchu drogowego. Nie wspominając o odpowiedzialności za powierzony autobus. Jeśli go uszkodzimy, oddajemy z własnych pieniędzy, bo firma nie opłaci polisy AC – tłumaczy Buksa.

Dodatek do autobusu

PKM był jednym z pierwszych przewoźników z certyfikatem ISO. Ci, którzy odpowiadali za jego wdrożenie, dziś tylko się z tego śmieją. Fajnie brzmi, mówią, ale to bańka mydlana: dużo słów, za którymi kryje się dziurawy system. Bo jak można mówić o ISO, skoro ludzi wciąż brakuje, ci, którzy pracują, są coraz bardziej  wkurzeni, a nowe autobusy już po miesiącu trzeba gruntowanie naprawiać.   

Firma zatrudnia 500 osób, z tego prawie 380 kierowców - brakuje ich ponad 30. Nowi nie przychodzą, a jeśli już, uciekają po paru dniach. Dlaczego? To proste: kiedy słyszą o karach nakładanych przez KZK GOP, ogromnej odpowiedzialności, a do tego skromnej pensji, wolą układać na czarno kostkę brukową. - Musimy wywiązywać się z umowy przewozowej zawartej z KZK GOP, więc kierowcy, żeby wyrobić plan, biorą nadgodziny – tłumaczą pracownicy.   Zarząd PKM zwiększył ich roczny limit z 260 do 416. To oznacza, że kierowca pracuje dodatkowe trzy dni w miesiącu. Mniej wypoczywa, co z kolei przekłada się  na jakość jego pracy.

- Naprawdę mamy dość po takim 11- czy 12-godzinnym dniu. Marzymy o wygodnym łóżku, a tu telefon z pytaniem, czy przyjdę z wolnego. To nie jest wyjątkowa sytuacja, ale reguła. Jeśli powiedziałbym „nie”,  mogłoby się okazać, że linia stanie – opowiada jeden z kierowców.  Ale za nadgodziny kierowcy dostają pieniądze.  - To prawda. Prezes Szary twierdzi, że  dobrze, bo  możemy sobie dorobić, ale to niebezpieczne: ludzie skracają wypoczynek, jeżdżą zmęczeni, a w takiej sytuacji nie trudno o wypadek. O tym już zarząd nie myśli – mówią Dariusz Dragon, szef zakładowej komisji Związku Zawodowego Kontra i przewodniczący Buksa. Obaj uważają, że taka polityka jest szkodliwa i w efekcie przyniesie więcej strat. Nie zmieni też faktu, że kierowców brakuje i będzie tak do czasu, gdy pracodawcy nie zaczną lepiej płacić. 

Czarna księga z L4

Raczej zeszyt, w którym prezes odnotowuje każde zwolnienie lekarskie. Od takiego zapisu zależy bardzo wiele, bo chorobowe w firmie jest niemile widziane. Jeśli wziąłeś L4, nie awansujesz, a przysługująca ci podwyżka przesuwa się na czas nieokreślony. Kierowcy mówią, że branie zwolnień uważa się za osłabianie firmy, zaś chorujących traktuje jak szkodników. Nie ma znaczenia, czy ktoś miał zapalenie wyrostka robaczkowego, rwę kulszowa czy zawał.

- Miałem grypę, wysoką gorączkę, ale i tak jeździłem, bo widziałem te krzywe spojrzenia – opowiada jeden z kierowców. Inny dodaje, że rozchorował się po niedoleczonej grypie i miał kilka dni chorobowego. Pierwszy raz od dłuższego czasu. Trafił do księgi, a kiedy rozmawiano o podwyżkach, dowiedział się, że przecież był na L4, więc sam rozumie. - Nikt się nawet nie zająknął, że ściągano mnie z wolnego kilka razy, nigdy się nie spóźniłem, nie mam też opóźnień na linii -  mój rozmówca jest rozżalony takim traktowaniem, podobnie jak wielu ludzi w firmie.          

Niewolnicy za 4,80 zł

Umowa z byłym już KZK GOP narzuca rozwinięty do granic absurdu system kar. Dotyczą tylko kierowców, a kontrolerzy łapią ich dosłownie na wszystkim. Dragon i Buksa uważają, że urządzają na nich specjalne polowania, bo niektóre sytuacje wprost na to wskazują. Kara odbija się na finansach, bywa, że dotkliwie. Często trudno się wytłumaczyć, wiele razy nie warto, bo KZK ma zawsze rację, rzadko uda się coś wywalczyć. Zazwyczaj trzeba płacić z pensji. - Jesteśmy karani za przyspieszenie kursu, tu ciężko dyskutować, ale również za opóźnienia nieodnotowane w karcie drogowej.
Niestety, czasem są tak duże, że zwyczajnie, po ludzku, zapomnimy tego zrobić – tłumaczy Buksa.

Dalej: za brak włączonego ŚKUP (zawodzi chmura, ale takie tłumaczenie nie jest przyjmowane). No i kara  najdotkliwsza: za brak w sprzedaży biletów jednorazowych trzeba zapłacić aż 640 zł. Niestety, ten ostatni przypadek jest dość częsty. Kierowcy tłumaczą to tak: bilety wykupują na przykład Ukraińcy. Bloczki po 50 sztuk, a to cały zapas. Odmówić nie można, dlatego biletów brakuje. Wreszcie skargi pasażerów - na każdą, zasadną czy nie, muszą obowiązkowo  i niezwłocznie złożyć wyjaśnienia. - I tak stajemy się niewolnikami za 4,80 – dodają kierowcy.  A nagrody? - Prezes uważa, że wystarczającą nagrodą za naszą pracę jest… pensja - kończy Buksa.  

Na Szaro


 - Kto doniósł? - wita mnie prezes gliwickiego PKM. - Pewnie związki, ale ja się nie mam czego obawiać i z czym kryć, chętnie opowiem o sytuacji.
Którą Szary widzi  w zupełnie innych barwach niż jego pracownicy. Przyznaje, że są trudności z zatrudnieniem,, ale to nie tylko problem PKM. - Jakbym dziś przed bramą miał ze 30 ludzi, przyjmuję od ręki – dodaje.
Prezes twierdzi, że nigdy nie ukrywał, iż oprócz dyscypliny pracy bardzo duży wpływ na podwyżki pensji ma absencja chorobowa.  - Jak im jest tak źle, to niech się mnie pani zapyta, kiedy w PKM panuje epidemia grypy. Na przełomie lipca i sierpnia.  A dlaczego? U mnie są na chorobowym, a pracują u moich kolegów, wożąc dzieci na wakacje - Szary wydał więc wewnętrzne zarządzenie: każdy, bez konsekwencji, może chorować w ciągu roku 10 dni. I liczy każdą godzinę pracy i nieobecności. Szary za trudności wini system, a konkretnie organizatora komunikacji, czyli byłe już KZK GOP,  które, jego zdaniem, wymyśliło, że da się jeździć za przysłowiowe 1,50. A za te pieniądze nikt nie chce pracować.

Śledzić tych, co biorą L4, nie będę  


Prezes zaprzecza, że jedynym wyznacznikiem awansu finansowego jest L4. - Już się to skończyło - mówi. Ale zaraz dodaje, że codziennie analizuje tabelki ze  zwolnieniami lekarskimi. Szary ma teorię, że wprawdzie choroba nie wybiera, lecz gdyby ZUS przyjrzał się wnikliwie, wyszłoby, iż jednak wybiera. I opowiada o tym, jak  jego kolega z opolskiego PKM zatrudnił firmę do śledzenia osób z  L4 i paru kierowców dyscyplinarnie zwolnił, bo rzekomo wykonywali wtedy inną pracę. - Ale ja się w to nie będę bawił - zaznacza Szary. Jednak na spotkaniach ze związkowcami pokazuje listy i  wciąż podkreśla: gdyby mógł, to by nazwiska chorujących upublicznił. 

Rzucili się na zeszyt

- Na brak kierowców nie mam wpływu - prezes rozkłada ręce. Ale związkowcy uważają inaczej:  to od prezesa zależy, kogo i na jakich warunkach zatrudnia, a także dbałość o kadrę, którą już ma. -  Był u mnie przewodniczący Buksa i pytał  o rozwiązanie sytuacji. Ja mu na to: proszę przyprowadzić nowych kierowców, zapłacę im 5 tys. netto. Strasznie się oburzył, ale nie przyprowadził ani jednego, a po firmie niesie się plotka, że Szary daje po 5 tysięcy – zdaniem prezesa, związki podburzają kierowców, żeby nie pracowali w nadgodzinach. 

Do ich rejestracji przygotowano specjalny zaplombowany zeszyt. Każdy ma prawo się wpisywać. - Dosłownie rzucili się na niego, aż byłem zdziwiony – Szary dodaje z satysfakcją. Ale nadgodzinami nie można w nieskończoność łatać braków kadrowych, bo to groźne i niebezpieczne. Niestety,  zarząd PKM innego pomysłu nie ma.  - Zrobiłem wszystko, co w mojej mocy: spotkałem się z naczelnikiem wydziału edukacji, z kierownikiem Urzędu Miejskiego w Zabrzu, a chodziło o otwarcie szkół  policealnych, kształcących kierowców. Obiecali, że nabór będzie, ale nikt się nie zgłosił.

Prezes jak Wielki Brat 

Wszystko wie i śledzi, rozlicza i wylicza. Na przykład to, że z 70-milionowego przychodu aż 50 procent idzie na wynagrodzenia. Pytam, co będzie, jeśli zatrudnienie się nie poprawi i autobusy nie wyjadą.  - Ja ich jeszcze zaskoczę, tylko spokojnie. Oni już raz głodowali, a potem wypracowali wniosek w stylu „z Szarym działasz - tylko stracisz”. Potrzebuję uczciwej rozmowy, a nie szantażowania – prezes nie obawia się strajku, bo jego zdaniem, będzie on źle świadczył nie tylko o firmie, ale i o związkowcach. 
Związkowcy hasła prezesa dobrze znają, bo słyszą je od lat. - Ale może być tak, że i my pana Szarego zaskoczymy, bo nie można bez końca ludźmi pomiatać i rozgrywać ich przeciwko sobie - kierowcy są zdeterminowani i zaznaczają, że batalia o godną pracę dopiero się zaczyna.     

Małgorzata Lichecka      

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj