Na ścianach galerii widać, jak mało u niego Śląska na Śląsku. Bo to nie o tym. Te mury, nieraz deprymujące, szare, są jedynie otoczką. Bardzo charakterystyczną, ale tylko otoczką. Lorenzo Castore pokazał nam inny, nowy Śląsk.
Wśród zdjęć Lorenzo Castorego czujemy się swojsko, komfortowo mimo że wiele sfotografowanych osób to obcy ludzie, których widzimy po raz pierwszy. A jednak. Sposób ujęcia, motyw, klimat, otoczenie sprawiają, że stają się właśnie naszymi dobrymi znajomymi. Są wśród nich osobowości z artystycznego Olimpu, ale większość stanowią ludzie wciągnięci przez Castorego do jego świata i zamknięci w nim już na zawsze.
Włoski fotograf – dokumentalista zjeździł Śląsk, zaglądając w miejsca z pozoru nieciekawe. Dla nas, tutejszych, wręcz brzydkie, takie, o których staramy się zapomnieć. Jego uwiodły swoją nieoczywistością, brzydotą właśnie. Łapał jej różne oblicza, ale też, o dziwo, odnotował zmianę. To nie ten sam Śląsk, na który przyjechał po raz pierwszy dwie dekady temu.
Swoich bohaterów spotykał w różnych miejscach i sytuacjach. Wyłuskani z tłumu, musieli zawierzyć jego intencji, bo przecież nigdy nie wie się do końca, w jaką opowieść uwikła nas autor fotografii. Castore prowadzi narrację z pomocą intymnych ludzkich historii. Niektóre są chłodne poprzez rolę społeczną bohatera/bohaterki, inne bardzo osobiste, jak wtedy, gdy fotografuje w domach, stając się na chwilę częścią rodzinnych czy partnerskich relacji.
Kiedy w Czytelni Sztuki oglądamy zdjęcia, niemal natychmiast rodzi się pytanie: jakich sztuczek użył Castore, co sprawiło, że pędząca gdzieś młoda kobieta, zasłuchana w muzykę, dała się sfotografować?
Ziemia/Land jest o nas: o ludziach stąd, o naszym dniu powszednim, gonitwach, pracy, spełnieniach, o naszych domach, przyjaciołach, tęsknotach, o uczuciach. I warto poddać się tej chwili i spróbować wejść na ścieżki, jakimi podążał fotograf. Który też jest już stąd.
Rozmowa z Wojciechem Nowickim, kuratorem wystawy Ziemia/Land, prezentowanej w Czytelni Sztuki/Muzeum w Gliwicach do 16 grudnia 2018 r.
Dwadzieścia lat temu Lorenzo po raz pierwszy znalazł się w Gliwicach. Dopiero zaczynał fotograficzną karierę, wtedy też decydował, co dla niego najważniejsze w fotograficznym życiu. Różne koleje losu sprawiły, że wybrał to śląskie miasto. Chciał zobaczyć miejsce, w którym nic się nie działo, ale też, w przeszłości, stało się coś bardzo ważnego. Na Śląsku został dłużej niż przewidywał, bo kilka lat, zaś zdjęcia z tego pobytu, funkcjonujące jako znak przeszłości, włączyliśmy do najnowszej wystawy w Czytelni Sztuki. W 2018 roku Muzeum w Gliwicach zaproponowało artyście miesięczną rezydencję. Jej efektem, jak zwykle bywa przy tego typu działaniach, miało być około trzydzieści zdjęć. Rezultat nas zaskoczył: Lorenzo na nowo poczuł się tutaj dobrze, pewniej, uznaliśmy więc, że należy wejść w tę śląską materię głębiej, a najlepiej mieć przewodników.
Również wiedzieć, gdzie szukać.
Przede wszystkim – czego szukać. W swoich czarno-białych zdjęciach Castore stawia na różnorodność, barwność i energię. Jego bohaterowie należą bowiem do różnych pokoleń, choć punkt ciężkości spoczywa na młodych. Mówi o nich z sympatią: "dzieciaki". Bywają robotnikami, reżyserami, uczniami, muzykami. Gdyby nie towarzyszące im pejzaże, miejskie mury, trudno byłoby odgadnąć, dokąd należą. Zdjęcia składające się na wystawę są pełne pasji, która – jak mówi sam autor – udzieliła mu się podczas pobytu w Gliwicach.
Analizując jego twórczość i patrząc na zdjęcia wykonywane w różnym okresie, faktycznie dostrzegamy, że jest blisko ludzi. W swoim przekazie bywa niezwykle szczery. Na ile to kreacja, na ile autentyczna szczerość? Wiadomo przecież, że twórca dla osiągnięcia celu artystycznego wykorzystuje w kontaktach z ludźmi swoją przewagę.
Dzieje się tak nie tylko w fotografii, również w reportażu literackim, także w teatrze. Fotografia jest w pewnym sensie sztuką manipulacji. Z Lorenzo znamy się dobrze jeszcze z Krakowa, spędzaliśmy ze sobą dużo czasu, mogę więc zaświadczyć, że jest w nim rodzaj ciepła - on szybko się z ludźmi zaprzyjaźnia. Z niemal wszystkimi bohaterami zdjęć z Czytelni Sztuki jest w kontakcie, zaprosił ich na wernisaż, nawet przygotował drobne prezenty. Nie ma w jego pracy tendencji do krzywdzenia czy kokieterii. Wręcz przeciwnie, dzięki jego umiejętnościom społecznym i temu szczególnemu rodzajowi otwartości, powstały autentycznie szczere portrety. Nie ma głupich uśmiechów, nikt tam niczego nie udaje. Proszę zwrócić uwagę na zdjęcie młodego mężczyzny: fotograf spotkał go na ulicy, trwało to może trzy minuty i on już ze zdjęcia uśmiecha się do nas, a sprawił to Lorenzo.
Ten mężczyzna nie tylko zgodził się na zdjęcie, ale i na rozmowę.
Tak było w wielu przypadkach. Dzięki przewodnikom Castore mógł wchodzić do wielu domów, mieszkań, poznawać ludzi z bliska. To zawsze fascynujące. Pokażę pani zdjęcie hałdy. Niby nie ma bardziej śląskiego tematu, a jednak zrobił z niej coś, co uznamy za czyste piękno, bez wchodzenia w to, z czym kojarzymy Śląsk. Zresztą, Lorenzo bardzo unika schematycznego traktowania, ucieka od stereotypów, kalek myślowych wciąż żywych w umysłach przyjezdnych. Nawet mieszkańców. I ta jego ucieczka bardzo mnie cieszy.
A co cieszy Lorenzo?
Zderzenie dwóch światów - postkomunistycznego badziewia, które nam w Polsce wszędzie towarzyszy i pięknej architektury niemieckiej, która niszczeje, ale, Bogu dzięki, jest odnawiana. Niektóre zdjęcia mnie zadziwiają. Na przykład to z dwoma budynkami i czarną czeluścią między nimi. Prowadzącą do nie wiadomo czego.
Do piekła?
Na przykład. Wszystko zależy od wyobraźni. Lorenzo zrobił tę fotografię jakieś dwie minuty drogi od Willi Caro, na placyku przy Raciborskiej Bramie. Potrafi więc spojrzeć na tę ziemię świeżym okiem. Wie też, że już nie hałdy dominują w tutejszym pejzażu, ale miasto, aglomeracja, w której nakładają się liczne warstwy, przeszłość miesza się z nowoczesnością.
Ziemia/Land jest także próbą nowego języka dla opowiedzenia Śląska. Jego centralnym punktem są portrety, świadectwa spotkań, od tych najbardziej przelotnych, na ulicach, podwórzach i dworcach, po najbardziej intymne, we wnętrzach prywatnych, wszystkie naładowane potężną energią. I to jest wartość, której nie należy zaniedbywać i zawsze o niej trzeba pamiętać.
Na wystawie odkryłam wiele znajomych twarzy i miejsc.
Dziś rano, w hotelu, spotkaliśmy młodego człowieka o wyrobionej muskulaturze. Lorenzo wręczył mu zdjęcie i zaprosił na wernisaż. Podczas miesiąca rezydencji między bohaterami a fotografem wytworzyły się faktycznie bliskie więzi. Oglądając się na zdjęciach w Czytelni Sztuki, niekoniecznie myślą oni o ich jakości, traktując miejsce jak coś w rodzaju albumu rodzinnego, dzięki któremu można o sobie opowiadać, ale też zobaczyć swoje odbicie w lustrze czyjegoś spojrzenia.
Lorenzo wybornie oddaje bliskość, nie ma nic lepszego dla dokumentalisty niż pokonanie strefy komfortu i skorzystanie z niej dla siebie. Fotograf uczy się też od swoich bohaterów.
Mamy tu zdjęcie, a w centralnym planie napis „Veritas”. Lorenzo opowiadał mi, że był to jeden z pierwszych szyldów zapamiętanych z wizyty na Śląsku przed dwudziestu laty. Sporo ich poznikało, a ten, który pozostał, jest dla niego rodzajem kotwicy. Przyciąga go i nadal fascynuje. Ale teraz postanowił zmienić perspektywę i zająć się ludźmi. To oni opowiadają o Śląsku. I może robić to raper, przypadkowy przechodzień, dzieciaki z podwórek, młodzi ludzie pędzący ulicami.
Jaki był klucz do spotkań? Lorenzo poszedł na żywioł czy wszystko zaplanował?
Jeden z jego aparatów ma mały defekt, otóż czasami zdjęcia wychodzą z zaciekami, plamami światła. To oczywiście przypadek, nigdy nie wiadomo, kiedy ów defekt się ujawni. Fotografia jest bowiem o akceptacji przypadku. Podobnie z planem: przedyskutowaliśmy go przed przyjazdem Lorenzo, ale dopiero po pierwszej partii zdjęć zrozumieliśmy, że jest inny, ciekawszy kierunek. Na ścianach galerii widać, jak mało u niego Śląska na Śląsku. Bo to nie o tym. Te mury, nieraz deprymujące, szare, są jedynie otoczką. Bardzo charakterystyczną, ale tylko otoczką. Lorenzo pokazał nam inny, nowy Śląsk.
Miał przewodnika?
Wielu.
Jak ich znalazł, gdzie poprowadzili?
Nie na tym polegała moja rola, ja tylko pomagałem w przygotowaniu rezydencji. I nie chodziło tylko o zaproszenie osoby wybitnej, którą Lorenzo z pewnością jest. Znałem jego historię i zakładałem, że pewnie chętnie tu wróci. Okazało się jednak, że unika miejsc, w których już wcześniej pracował. Po krótkiej rozmowie założenia przyjęte przez muzeum całkowicie go satysfakcjonowały. W czasie trwania rezydencji byliśmy w nieustannym kontakcie, aż doszło do finału – czyli wyboru zdjęć na wystawę i do książki.
Ziemia/Land - jaka to będzie opowieść dla pana i widza?
Dla mnie będzie opowieścią bardzo dobrze funkcjonującą poza lokalnym rynkiem, opowieścią o bardzo specyficznych ludziach, połączonych mocą fotografii. Czym dla widza? Tu liczę na najprostszy efekt: frajdy z odnajdywania się na zdjęciach. Ale będzie też potwierdzeniem wiary w to, że muzeum nie jest czymś niedostępnym, jest dla nas i dlatego możemy wręcz żądać od niego opowieści o sobie. Cieszę się, że składają się na tę narrację dwa istotne czynniki - najwyższej klasy światowa fotografia i właśnie owa lokalność.
A tytuł? Jaka to Ziemia? Tutejsza?
Tak, choć przynależność do pewnego obszaru można odczytywać w różnych kontekstach. W Polsce, niestety, regionalizm bardzo się zatarł i przez długie lata uważany był za przywarę, coś, o czym nie powinno się wspominać. To już przeszłość i zróżnicowanie zaczęło do nas powracać. Niech więc Ziemia/Land będzie opowieścią o ludziach stąd, ale widzianych z różnych perspektyw.
Czy ma pan w tym zbiorze coś, co jest szczególnie panu bliskie.
Materiał jest jeszcze zbyć świeży, musi się uleżeć... Choć dzięki niemu nie mierzi mnie widok kopalń na zdjęciach, mimo że przez lata naoglądałem się takich fotografii mnóstwo. Są niezwykle malownicze. Poza tym przychodzi moment, gdy rozumiemy, że na zdjęciu widzimy tylko człowieka, a cała reszta jest dopowiedzeniem. „Ziemia” jest opowieścią o zmienności, również o tym, że mimo często tych samych murów, ulic, płynie tu inne życie.
Jak Lorenzo patrzy na tę opowieść?
Fotografia niekoniecznie jest o samej fotografii. Służy do opowiadania, czasem do powstrzymania się, lepszego zrozumienia, kim się jest. Mam wielu znajomych fotografów, którzy w pewnym momencie zrozumieli, że to tylko droga ku czemuś. Nie żałują oczywiście pierwszego wyboru, być może dzięki temu nauczyli się lepiej patrzeć, a już na pewno lepiej rozumieć siebie. Nauczyli się też tego, że nie chcą opowiadać historii, których żądają od nich inni. I to przypadek Lorenzo Castorego.
Lorenzo Castore (ur. 1973) – fotograf dokumentalista, współtwórca filmów dokumentalnych. W 1999 roku fotografował wojnę w Kosowie. W tym samym roku po raz pierwszy przyjechał do Polski – na Śląsk, do Krakowa, te miejsca stały się kluczowymi w jego twórczości. Pracował także w Nowym Jorku (1997–2001), Indiach (1997–2001), na Kubie (2000–2002). Wystawiał w kraju i za granicą.
Opublikował książki: „Nero” (2004), „Paradiso” (2006),”Ultimo Domicilio” (2015), „Ewa &Piotr” (2018). Zdjęcia do ostatniej, będącej historią rodzeństwa Ewy i Piotra Sosnowskich z Krakowa, realizował od 2008 do 2013 roku. W latach 2011–2018 dokumentował życie społeczności transwestytów w Katanii na Sycylii. Jego prace były publikowane w takich czasopismach, jak „Rolling Stone”, „Le Monde 2”, „Liberation”, „L’Espresso”, „Vice”, „Die Zeit”.
Wojciech Nowicki (ur. 1968) - pisarz, kurator wystaw fotograficznych. Jego książka „Dno oka, Eseje o fotografii” (2010) znalazła się w finale Nagrody Literackiej Nike 2011. Wydane w 2013 roku „Salki” otrzymały Nagrodę Literacką Gdynia w kategorii esej. Opublikował także m.in. „Odbicie”(2015) oraz monografie fotograficzne: „Jerzy Lewczyński. Pamięć obrazu” (2012), „Niepokoje Wilhelma von Blandowskiego” (2013), „Zofia Rydet. Zapis socjologiczny”(2017).
Komentarze (0) Skomentuj