Niedawno nakładem gliwickiego Wydawnictwa Onepress (należącego do grupy Helion), wyszła książka niezwykle ważna, a do tego napisana bardzo przystępnym językiem. 

Jak w lustrze, wielu z nas odnajdzie w niej odbicie swoich lęków, a z każdą przeczytaną kartką zrozumie nie zawsze oczywiste motywy podejmowanych przez siebie decyzji. Książka „Uwięzieni w słowach rodziców” wyszła spod piór znakomitych autorów  –  psychologa Agnieszki Kozak i socjologa Jacka Wasilewskiego. Z autorką rozmawiam o tym, jak prowadzić dialog z naszymi dziećmi, nie używając słów i zwrotów, tworzących szkodliwe wzorce myślenia i działania. Bo takie słowa są jak złe zaklęcia.

„Dzieci i ryby głosu nie mają”, „Chłopaki nie płaczą”, „Dziewczynki się nie złoszczą”… To tylko kilka z zaklęć, jakie rzucano na wielu z nas w dzieciństwie i jakie często nieświadomie sami rzucamy na nasze dzieci. O tym jest Wasza książka. A czy są pozytywne zaklęcia?
Zastanawiałam się nad tym. Moim zdaniem nie ma pozytywnych zaklęć. Wszystkie te powiedzonka, które nam powtarzano, a teraz sami mówimy je do naszych dzieci, to są rzeczy, które nas ograniczają. Zaklęcia zatrzymują w nas życie, niektóre usypiają życie na długie lata - jak w bajce o śpiącej królewnie.

Czy dzisiejsze zaklęcia brzmią inaczej, niż kiedyś?
Dziś rodzice często mówią „Jak nie będziesz się uczył, to do niczego nie dojdziesz”, „Jesteś zdolny, ale leniwy”, albo „Stać Cię na więcej, marnujesz życie”. To są te zaklęcia, których nie należy mówić, ponieważ powodują, że młody człowiek naprawdę zaczyna wierzyć w to, że on się do niczego nie nadaje i do niczego nie dojdzie. To bardzo uderza w poczucie własnej wartości, ale też w przekonanie o własnej skuteczności dziecka czy nastolatka. Słyszę potem w gabinecie: „To po co mam się uczyć, skoro rodzice wydali już na mnie wyrok? Skoro uważają, że jestem beznadziejny, to nic tego nie zmieni”. Gdy młody człowiek słyszy, że nic z niego nie będzie, że nikt go nie będzie chciał, że jest brudasem i do niczego się nie nadaje, zaczyna wierzyć w to, że jest życiowym niedojdą. Nie czuje sensu w podejmowaniu jakiegokolwiek działania. Bo to są zaklęcia, które bardzo zatrzymują życie, zatrzymują przepływ, nie pozwalają na poszukiwanie siebie i szukanie nowych dróg - droga jest wyznaczona i należy nią podążać zgodnie z przeznaczeniem.

Można chyba jednak założyć, że słowa te rodzice wypowiadają z dobrą intencją?
Oczywiście, można w ten sposób bronić rodziców. Jednak moim zdaniem motywacja nie ma tu dobrych źródeł. Zastanówmy się, dlaczego rodzic mówi: „Jak będziesz takim brudasem, to nikt Cię nie będzie chciał”, albo „Jak mnie zabraknie, to Ty sobie nie poradzisz”. Głównym motywatorem rodzica jest lęk, wynikający z potrzeby akceptacji, bo „co ludzie powiedzą o tym, czy jestem dobrym rodzicem”. A czy intencja wychodząca z lęku może mieć dobrą motywację? Uważam, że rodzice sobie to racjonalizują, myśląc: „Mam dobre intencje, bo chcę zadbać o dziecko”, ale przyglądając się temu bliżej możemy zauważyć, że boją się, czy ich dziecko sobie poradzi, ponieważ boją się, czy są wystarczająco dobrymi rodzicami, czy dostaną dobrą ocenę od otoczenia. Czyli intencja wynika z braku zaufania do dziecka i jego potencjału, jest pochodną braku zaufania do siebie i swoich wyborów.

No dobrze. Ale co zrobić, gdy widzimy, że nastolatek zamiast się uczyć, kiedy uczyć się powinien, wychodzi na dwór, żeby spotkać się z rówieśnikami? Jak mądrze motywować, nie używając zaklęć?
Moje pytanie jest inne: Czy motywowanie poprzez zaklęcie przyniesie coś dobrego? I od razu odpowiadam: nie. Dziecko zacznie myśleć, że bez matki nie da rady, że naprawdę jest niedojdą. Co to znaczy, że „powinno” się uczyć? Pytanie, które warto sobie zadać to: Dlaczego rodzice chcą motywować swoje dziecko do nauki?

Bo… chcą dla niego dobrej przyszłości? Chcą, by miało satysfakcjonującą i dobrze płatną pracę oraz by mogło ułożyć sobie życie…?
Czy budowa pantofelka albo dopływy Gangesu mu w tym pomogą?

Pewnie nie (śmiech).
Żeby dziecko miało dobrą i satysfakcjonującą pracę i zarabiało przy tym pieniądze, najlepiej aby podążało za swoimi pasjami. Jego pasją nie musi być chemia czy matematyka. Jeśli chcemy zmotywować nasze dziecko do nauki, rozmawiajmy z nim o tym, co w tej nauce jest ciekawego dla niego, co go może rozwinąć, jak mu się to przyda w życiu, do czego ważnego dzięki niej może dojść. Jeśli chcemy zmotywować je do nauki historii, rozmawiajmy o historii, o tym, dlaczego historia jest ważna. Jak pomaga nam w naszej pracy. Zapytajmy dziecko, kim ono chce być i dlaczego. Jeśli chcemy, by nasze dziecko czytało książki, rozmawiajmy z nim o literaturze, o jej wartości.

 


Gdy młody człowiek słyszy, że nic z niego nie będzie, zaczyna wierzyć w to, że jest życiowym niedojdą. Nie czuje sensu w podejmowaniu jakiegokolwiek działania. 

 


Czy ktokolwiek pyta w dorosłym życiu, jakie się miało oceny z biologii w podstawówce czy średniej szkole? Teraz dobre oceny nie są przepustką do niczego, bo każdy może skończyć studia. Rodzic „ciśnie” dziecko do nauki, bo sam był „ciśnięty”. To kolejne zaklęcie: „Jak będziesz mieć dobre oceny, to dostaniesz się na dobre studia”. Naprawdę? Zastanawiam się, ile z tego, czego uczyłam się w szkole, przydało mi się w dorosłym życiu. Niewiele! W dobie tak łatwego dostępu do informacji powinniśmy się uczyć krytycznego myślenia. Rodzic, który chce pomóc dziecku się uczyć, może prowadzić z nim dyskusję. Warto by zadawał mu trudne pytania, które będą go motywowały do szukania odpowiedzi, ponieważ będzie traktowany jak partner, a dzieci bardzo potrzebują być uwzględniane przez dorosłych. Rodzic, który chce prowadzić dialog z dzieckiem, może na przykład pytać: „Co ty o tym myślisz?”, „Jakie jest Twoje zdanie?”, „Jak Ty to widzisz?”.

A jak towarzyszyć dziecku w wyborze szkoły?
Pytać, co jest dla niego ważne, co sprawia mu przyjemność, czego chciałby się uczyć. Może dla niego wcale nie jest ważna prestiżowa szkoła.

 

Rodzic, który chce pomóc dziecku się uczyć, może prowadzić z nim dyskusję. Warto by zadawał mu trudne pytania, które będą go motywowały do szukania odpowiedzi.
 


My rodzice zapominamy, że jesteśmy najważniejszymi dorosłymi w życiu naszego dziecka. Nawet jeśli pyskuje i kwestionuje nasze zdanie, to ono słucha nas bardzo, nasz głos jest dla niego ważny. Nastolatki bardzo potrzebują usłyszeć: „Masz rację”, „Przekonałeś mnie”, „Imponuje mi, co wiesz na ten temat”. Bardzo często w polskich domach, gdzie króluje święte posłuszeństwo, rodzic mówi „Nie masz racji, masz mnie słuchać i ponieważ mieszkasz w moim domu, musi być tak, jak ja chcę”. Takie słowa nie budują dialogu i porozumienia. Nastolatkowie zaczynają w końcu wierzyć, że rodzic ma rację. Bo żyją w świecie, w którym dorosły zawsze ma rację. I tak, jak dzieci wierzą, że przyjdzie Wróżka Zębuszka, tak nastolatki wierzą, że są beznadziejni – bo tak mówi rodzic.

Zbliża się koniec roku szkolnego. Jak zareagować na świadectwo, w którym mierna goni trójki…
Co powiedzieć przede wszystkim? Jakiekolwiek nie jest Twoje świadectwo i jakiekolwiek nie są na nim oceny, zawsze jestem po Twojej stronie. Oni bardzo potrzebują wierzyć, że jesteśmy po ich stronie, na litość boską. Jeśli młody człowiek ma poczucie, że jego rodzic bez względu na to co on robi jest po jego stronie, to on zawsze będzie pewny siebie i autonomiczny.
Bez względu na to co robisz i jakie masz oceny, jestem po Twojej stronie!

Rozmawiała Adriana Urgacz-Kuźniak

Książki „Uwięzieni w słowach rodziców” można wygrać w naszym konkursie. Na facebooku Nowin Gliwickich, w poście z linkiem do tego artykułu, należy napisać własne pięć przykładów „złych zaklęć”. Konkurs rozstrzygnięty zostanie 24 maja. Zwycięzców powiadomimy za pośrednictwem Messengera.

Dr Agnieszka Kozak. Psycholog, terapeutka, coach, nauczyciel akademicki, trenerka biznesu. Wierzy, że to, co mówimy i jak mówimy, kształtuje relacje zarówno ze sobą, jak i z innymi. Tworzy programy rozwojowe oparte na idei porozumienia bez przemocy. Wartości, które ceni, to zaufanie, szczerość i akceptacja. Marzy o świecie, w którym ludzie będą umieli się zrozumieć i porozumieć. Kocha to, co robi, i robi to, co kocha.

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj