Nigdy nie jest za późno, by spełnić swoje marzenie. Przykładem jest pani Bożena, która od trzech lat przemierza świat na jachcie i odwiedza ciekawe jego zakątki.
Kontakt z podróżniczką nie należy do łatwych, bo udaje nam się pomówić telefonicznie w zatoczce, która znajduje się tuż koło Grecji. Rozmawiamy o czerpaniu z życia pełnymi garściami, 70. urodzinach spędzonych na wodzie, dwóch kotach oraz kradzieży starych rowerów.
Bożena Łozanowa to 70-letnia rodowita gliwiczanka, emerytka, która jest dowodem na to, że wiek to tylko liczba i nigdy nie jest za późno na realizację marzeń. Przez wiele lat pracowała w knurowskim magistracie. Od dziewięciu cieszy się zasłużoną emeryturą, a od trzech jej domem jest jacht, na którym płynie z partnerem oraz z dwójką kotków.
Rejs dookoła świata to marzenie wielu osób, Pani udało się dopiąć swego i chyba się nie pomylę, jeśli dopowiem, że przeżyła przygodę życia. To od zawsze było Pani marzenie?
To wszystko zaczęło się od mojego partnera, którego poznałam 20 lat temu, a który marzył o podróży dookoła świata. Postanowił, że sam wybuduje jacht z moją malutką pomocą i tak dzięki wspólnej pracy pomysł rejsu dookoła świata wydał się możliwy do realizacji. Kiedy doczekaliśmy się upragnionej emerytury i wreszcie zostaliśmy wolni, a na dodatek z własnym jachtem, wówczas padło hasło, że płyniemy dookoła świata. Sama uwielbiam poznawać nowych ludzi, kulturę, zwiedzać świat, dlatego nie wahałam się ani chwili. Moje marzenie o zwiedzaniu, a szczególnie ujrzeniu na własne oczy Indii, nabrało realnych kształtów. Co ciekawe, swoją przygodę z żeglarstwem rozpoczęłam dość późno. W wieku czterdziestu kilku lat po raz pierwszy popłynęłam w rejs i wówczas żeglowanie bardzo mi się spodobało. Uznałam, że to świetny sposób na spędzanie wakacji: ciepłe morze, cudowny wiatr, świeże powietrze i ta wolność, to jest naprawdę coś pięknego! Od zawsze kochałam ciepłą wodę i pływanie, więc mając taką okazję, nie bacząc na nic, po prostu popłynęłam.
Jak wyglądały przygotowania do rejsu? To była spontaniczna decyzja, czy jednak długofalowe działania?
Decyzje były powolne, ale z całą pewnością przemyślane. Trzeba było załatwić paszporty oraz wszelkie potrzebne dokumenty. Następnie dokładnie sprawdzić jacht, który miał być naszym domem na kolejne miesiące, a nawet lata. Nie można zapominać o zakupach, by zgromadzić prowiant na daleką podróż. W październiku 2021 roku wypłynęliśmy w rejs, a w maju tego roku powróciliśmy do Europy. Obecnie przebywamy w Grecji, gdzie będziemy przez kilka dobrych tygodni. Mariny we Włoszech są bardzo drogie, natomiast od 1 października jest tak zwana przerwa zimowa i można wtedy w rozsądnej cenie zostawić swój jacht. Popływamy sobie jeszcze po Grecji, szczególnie, że jest przyjemnie i jakoś nam się specjalnie do domu nie spieszy. Kiedy słyszymy o tych podwyżkach i wszystkim tym, co dzieje się w Polsce, to mamy mieszane uczucia, czy powinniśmy wracać. Jednakże na początku października, po długiej podróży, wrócimy do domu w Gliwicach.
Jak wyglądała trasa?
Rejs rozpoczęliśmy od Sewilli, gdzie byliśmy do końca 2021 roku, by w grudniu wyruszyć dalej na kolejne wyspy, a następnie na południe, przez Atlantyk, kanał Panamski i wysepki indonezyjskie. Przyznam, że tyle udało się zwiedzić i zobaczyć, że wszystkiego już nawet nie pamiętam i musiałabym posiłkować się mapą. Najdłużej byliśmy w Indonezji, gdzie zatrzymały nas wiatry przeciwne i musieliśmy naprawdę nieźle kombinować, bo w tym kraju nie przedłużają wiz, a co za tym idzie, można przebywać maksimum dwa miesiące. Dlatego musieliśmy kombinować. Finalnie wszystko się udało, bo nie było innego wyjścia, musieliśmy przeczekać. Poznaliśmy bardzo sympatycznych ludzi, a niedaleko było miasteczko, gdzie było dobre zaopatrzenie pod każdym względem, oprócz wieprzowiny, bo to kraje muzułmańskie. Wypływając w dalszą podróż, obraliśmy kierunek na Malezję, później Tajlandia, Indie, Morze Czerwone i 12 maja tego roku, wreszcie dopłynęliśmy do Europy, na Cypr. Po blisko trzech latach włóczęgi wreszcie wróciliśmy do naszej cywilizacji.
Co podczas wyprawy najbardziej Panią urzekło, a może zaskoczyło?
Świat jest piękny, a miejsc wartych odwiedzenia jest mnóstwo. Mogłabym wymieniać bez końca. Tyle państw i tak długi czas w podróży obfitował w cudowne wrażenia, przepiękne pomniki architektury, lasy deszczowe... Pamiętam, jak w Indonezji mieliśmy zaprzyjaźnionego przewodnika, który zabrał nas w pewne miejsce w dżungli, gdzie był przepiękny wodospad, do tego ta atmosfera, woda, przyroda i… naszym oczom ukazał się widok mnóstwa motyli latających dookoła. Dla takich chwil warto żyć, one są naprawdę niezapomniane. Jak przypłynęliśmy do Malezji, byliśmy w marinie, nieopodal Singapuru. Studiując mapę, zauważyłam, że jest tam pewna fontanna. Dopiero w ostatni dzień postanowiłam, że muszę zobaczyć tę fontannę i wieczorem, kiedy dotarłam na miejsce, moim oczom ukazała się ona. Olbrzymia, kolorowa... z muzyką w tle. To było niesamowite wrażenie, byłam urzeczona. Przypominają mi się jeszcze dwa cudowne momenty z Indii, które od zawsze, za sprawą kultury i religii były dla mnie krajem marzeń. Wybraliśmy się do świątyni hinduistycznej, gdzie były obrzędy okadzania bóstw. Dzwoniły dzwoneczki, zapach kadzidła, klimat tej świątyni, śpiew i ludzie to było coś niesamowitego. Łzy same mi leciały, nie potrafiłam powstrzymać wzruszenia. To było spełnienie marzeń mojego życia. A później druga świątynia i poświęcenie naszego jachtu ‘Waruny’, który został nazwany na cześć wedyjskiego boga wody, powietrza i wiatru. Mnich poświęcił serce naszego jachtu, a więc dzwon. Wiele rzeczy z tej podróży zapadło mi głęboko w pamięci. Wyjątkowe chwile, kiedy jeździliśmy po wyspie na naszych rowerach, które zabraliśmy ze sobą. Niestety długo nie mogliśmy się nimi cieszyć, ponieważ ukradli nam je z łódki, choć złodzieje z pewnością się zdziwili, kiedy zobaczyli, że nasze jednoślady, to był totalny złom.
Stęskniła się Pani za Polską?
Na pewno za przyjaciółmi oraz za polskim jedzeniem. Niedawno mieliśmy odwiedziny znajomych na naszej łódce, którzy przywieźli nam dobre kiełbaski i chrzan, za którym bardzo tęskniłam. Szczerze mówiąc, to brakowało nam najbardziej naszych przyjaciół. Rozmowy telefoniczne, czy nawet rozmowa video, nie zastąpią drugiego człowieka, kiedy się przyjdzie, pogada w cztery oczy, przytuli. Poza tym moje koty zapewne stęskniły się za normalnym domem.
To koty towarzyszą podczas podróży?
Zgadza się, mam dwie kotki, siostrzyczki pocovidowe z Włoch. Kiedy pandemia złapała nas we Włoszech i nie mogliśmy wypływać przez 2,5 miesiąca, to zaprzyjaźniona dzika kotka z mariny, którą dokarmialiśmy, urodziła na jachcie młode. Kotka się nie nadawała do rejsu, a kociaki się tu wychowały i popłynęły z nami. Rudzia i Plamka towarzyszą nam podczas całej wyprawy dookoła świata.
Zatem życie zaczyna się po 60-tce?
Zdecydowanie! Nie ma co zwlekać i podążać za swoimi marzeniami. Ja swoje już 70-te urodziny spędzałam na wodzie i nie zamieniłabym tego, za nic w świecie. Życie ma się tylko jedno, dlatego trzeba z niego korzystać!
/c
Zdjęcia pochodzą z archiwum Bożeny Łozanowej
Komentarze (0) Skomentuj