Kilka dni temu do naszej redakcji zawitał starszy pan z odręcznie napisanym listem. Na dwóch kartkach papieru spisał opowieść o tym, co przydarzyło mu się w okolicach święta Bożego Ciała.
Swoją przygodą chciał się podzielić z naszymi Czytelnikami, jak sam powiedział, ku przestrodze. Opowiadał o niej z lekką swarą, swobodnie, ale można było wyczuć, że historia ta niesie dla naszego Czytelnika duży ładunek emocji. To całkiem zrozumiałe, jeśli wziąć pod uwagę, co mu się przydarzyło.
„Mój świąteczny (19.06.br) spacer ze złodziejem”
Wysiadam z pociągu relacji Częstochowa–Gliwice ok. 18:55. W końcówce półpusty. Pojedyncze osoby wsiadają w Rudzie i Zabrzu. Wysiadając (chociaż wcześniej były inne drzwi), mam za plecami mężczyznę (idzie tuż, tuż!). Na pytanie „czy się znamy” – potwierdza /jakoś nie kojarzę?!/. Na pytanie, czemu nie idzie obok? – mówi: bo tak lepiej. Mam go stale za sobą – jeszcze alarm nie zadziałał, nie reaguję.
W Centrum Przesiadkowym wsiada do tego samego autobusu. Kiedy wysiadam i idę ul. Floriańską, mam go za sobą. Krótka wymiana zdań – niby od niedawna mieszka na moim osiedlu, w domu i klatce, po sąsiedzku. Na szczęście nie wymieniam adresu i niestety jego o adres nie pytam/. Stale idzie za moimi plecami. Ja ciągnę małą walizkę – czasami „odpoczywam” – on również przystaje. Wynika, że chce na zakończenie „spaceru” „wstąpić na kawę”. Mój niepokój narasta!!!
Dochodzimy do osiedla – róg pl. Boh. Katynia i ul. Ligockiej. Mam szczęście: do skrzyżowania zbliżają się dwie panie i w zasięgu wzroku trzyosobowe towarzystwo z mężczyzną.
Staję i mówię: „To jest Osiedle Obr. Pokoju – jeżeli pan tutaj mieszka, to trafi już do swojego mieszkania – ja z panem nie zrobię razem już żadnego kroku – proszę odejść”.
Zrywa mi okulary (mam silne /zakłada sobie – być może to mnie uratowało!/). Wyrywa walizkę /utrzymuję/ krzyczę: „ratunku!”
Podbiegają dwie panie /trójka z mężczyzną ma sensację – przyglądają się – gdyby mężczyzna podbiegł, złodzieja „na tacy” podalibyśmy Policji. Tak się nie stało – zdołałem odebrać okulary i nie puściłem walizki. W szoku, razem z paniami, nie byliśmy w stanie złodzieja zatrzymać.
Tak zakończył się mój świąteczny spacer. Panie odprowadziły mnie do domu – serdeczne dzięki!
W domu, po krótkim wahaniu, niniejszy incydent zgłosiłem na policję – w wywiadzie przekazałem, co potrafiłem.
Niniejsze przekazuję jako ostrzeżenie dla naiwnych, jakim się okazałem. Chociaż zbliżam się do 90. /podobno na tyle nie wyglądam/ – zdarzyło mi się to pierwszy raz.
Teraz staram się wrócić do normalności, może mi się to uda.
*
Od redakcji: Jeżeli chcecie podzielić się z nami swoją historią, zapraszamy do naszej redakcji. Możecie także do nas pisać, na adres: redakcja@nowiny.gliwice.pl
Komentarze (0) Skomentuj