W zalewie lęku o to, czy to, co czytamy, napisał człowiek czy maszyna, przyjście do teatru i zobaczenie żywego człowieka jest ulgą, bo to prawdziwe. Z Maciejem Piasnym, aktorem i reżyserem w Teatrze Miejskim w Gliwicach, rozmawia Małgorzata Lichecka.

Dzieli Pan z kimś garderobę, czy ma luksus, że jest w niej sam?
Dzielę i bardzo to lubię. Gdy jestem zmęczony, nie mam siły na próbę czy spektakl, ilekroć wchodzę do garderoby i widzę moich kolegów oraz koleżanki, od progu się cieszę, oni mnie ładują dobrą energią.

Jakie to jest miejsce w teatrze, garderoba? 
Można powiedzieć sekretne dla wszystkich aktorów, więc nawet nie wiem czy do końca mogę o tym mówić...Rozpoczynamy i kończymy w niej pracę, w czasie przerw w próbach i spektaklach także tam jesteśmy. W garderobie rozmawiamy o rozterkach i przygodach, o tym, co nam się złego albo dobrego przydarzyło na scenie i w życiu. Takie bardzo bezpieczne to miejsce, przynajmniej ja je tak postrzegam.

Nad rolami pracuje pan w garderobie czy w domu? 
W domu, choć najbardziej na spacerach, bo jestem zwolennikiem tworzenia roli podczas chodzenia, znacznie lepiej mi się wtedy myśli. Najlepsze pomysły przychodzą też do mnie kiedy kładę głowę na poduszkę. Tylko jestem wtedy tak podekscytowany, że nie mogę spać przez następne godziny.

Zrywa się Pan i notuje? 
Nie, zapamiętuję co z tym zrobić.

Jakie miejsce w teatrze lubi pan najbardziej? Pewnie scenę, choć dziś gra się w różnych przestrzeniach poza nią.
To prawda. Ale nie powiem nic oryginalnego: najbardziej lubię scenę. Dużą i małą. Na drugim miejscu jest garderoba.

Maciej Piasny aktor i reżyser. Przemieszcza się pan, zmienia miejsca, ma inny wgląd w to, co dzieje się na scenie. 
Kiedy miałem szansę reżyserować, obserwowałem scenę od strony publiczności czy poglądu na kamerze. Gdy gram, ale nie ma mojej sceny, również oglądam, zawsze z wielką radością, kolegów i koleżanki. To też dla mnie czas nauki czy inspiracji.

Emocje aktorskie i reżyserskie są różne?
Bardzo.

W jakim sensie?
Reżyser ma więcej do ogarnięcia, ma też większą odpowiedzialność za kształtowanie ról innych aktorów. Natomiast jako aktor skupiam się na wykonaniu swoich zadań, by we wspólnym dialogu z moimi partnerami dojść do najlepszego rozwiązania sceny. Finalnie reżyser po drugiej stronie podejmuje decyzję, czy to dobry kierunek, czy coś zmieniamy. W momencie, kiedy reżyseruję, na mnie spoczywa odpowiedzialność i wyznaczenie tego kierunku.

Bliżej Panu do reżysera przyjaciela czy reżysera dupka? 
To pierwsze. Reżysersko debiutowałem z zespołem, z którym pracuję i znam się już od dziesięciu lat. Wiem, jak z nimi rozmawiać, żeby wyciągnąć najlepsze, bo widziałem wielokrotnie ich piękne barwy. Poza tym, i to jest może dziś najważniejsze, czasy reżyserów przemocowców, dupków, minęły. Teatr powinien być demokratyczny i każdego, kto w nim tworzy należy traktować z szacunkiem i równouprawnieniem. Wierzę w dialog, bo to skuteczne narzędzie, sprawdzone przez mnie w bardzo różnych sytuacjach. Oczywiście są napięcia, ale myślę, że to bardziej wynika z tego, że wszyscy chcemy jak najlepszego efektu, a mamy różne perspektywy, więc czasami jest gorąco.

Dekada w Teatrze Miejskim w Gliwicach. Grał, i gra Pan, niemal w każdym spektaklu, od jakiegoś czasu po drugiej stronie, jako reżyser. Co pana do teatru przyciągnęło, a może wcale nie chciał pan zostać aktorem?
Kiedy byłem mały, chciałem zostać iluzjonistą.

To już bardzo blisko aktorstwa.
Na wakacjach spotkałem znanego iluzjonistę. Miałem wtedy może z osiem lat. Ten iluzjonista był naszym sąsiadem w hotelu i cały czas zamęczałem go, żeby nauczył mnie nowych sztuczek. Tak, to wtedy była moja pasja. Do teatru, do sztuki, pchnęła mnie z kolei chęć wyrażenia tego, co czuję w środku. Zawsze było we mnie wiele emocji, swego rodzaju wrażliwość, chciałem więc znaleźć miejsce, taką przestrzeń, w której mógłbym się tą wrażliwością, w dobry sposób, podzielić. Pamiętam swoje pierwsze przedstawienie, chyba w gimnazjum. Wystawialiśmy jasełka, strasznie złe, oczywiste, ale z sercem. Najpierw graliśmy dla rodziców, potem dla pensjonariuszy i pensjonariuszek DPS-ów. I kiedy się kłanialiśmy, oni się naprawdę bardzo wzruszyli, choć te nasze jasełka były kiepskie. Pomyślałem „wow, jakie to fajne, że możemy opowiedzieć coś, co sprawia, że nagle ktoś na dwie godziny zapomina o tym, co jest na zewnątrz, a kiedy wróci do domu przypomni sobie „spektakl”, który coś mu w życiu rozjaśni. Potem już tradycyjna historia: kółka teatralne, Młodzieżowy Dom Kultury w Poznaniu, zdawanie do szkoły teatralnej, skończenie szkoły teatralnej, kręcenie się po rynku zawodowym, poszukiwaniu pracy, no i Teatr Miejski w Gliwicach. Łukasz Czuj zobaczył mnie, jak większość moich kolegów i koleżanek z pierwszego zaciągu do Gliwic, na Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi. Zaproponował casting i udało się. Staliśmy się trzonem nowego zespołu, który wówczas powstał. No i 10 lat minęło. Niesamowicie szybko i intensywnie.

Teatr Miejski w Gliwicach jest dla pana...
Ważny. To nie truizm. Coraz mocniej wrastam w tkankę Gliwic, spotykam widzów, z którymi rozmawiam o tym, co dzieje się na scenie, w repertuarze. Widzę też, że widzowie coraz bardziej przekonują się do naszego teatru i mają coraz większe zaufanie, nawet jeśli spektakl jest poza ich strefą komfortu. Mam ogromny sentyment do roli Rafała w „Całym życiu”, w reżyserii Joanny Oparek, kameralnej sztuki z mnóstwem prawdy. Bardzo ją lubię, bo jest bardzo szczera, a tworzenie tego spektaklu było niesamowitą energią. Dużo radości daje mi pan Kleks w „Panu Kleksie”, ponieważ widzę jak ja w tej postaci sprawiam dzieciakom frajdę.

Dramat czy komedia?
Lubię rozśmieszać ludzi, mam poczucie humoru, uważam też, że można szlachetnie, pięknie podawać żarty i się przy tym samemu bawić. Ale ciągnie mnie też do dramatu, o tak.

Kiedy stwierdził pan, że spróbuje reżyserii?
Asystowałem, reżysersko, przy „Całym życiu”, „Tomku Sawyerze”, „Spin doktorze”, wówczas też zacząłem próbować sił w dramatopisarstwie. Każda kolejna produkcja rozszerzała troszeczkę mój sposób patrzenia na teatr, uczyła mnie różnorakiego języka teatru i coraz bardziej mnie wciągała.

A jest jakaś metoda Piasnego?
Eee, za wcześnie na takie buńczuczne stwierdzenia, mam w sobie dość pokory. Stawiam na współtworzenie spektaklu z pewną dozą stanowczości w swoich decyzjach i braniu odpowiedzialności za nie jako reżyser. Ale najbardziej liczy się zaufanie.

A koledzy i koleżanki nie wykorzystują fraternizacji?
Właśnie nie. Kiedy realizowaliśmy „Ten dramat, mógł zostać napisany przez sztuczną inteligencję” troszkę się tego obawiałem, bo zawsze jesteśmy obok siebie na scenie, a tu nagle w innej sytuacji. Zaufali mi, ja im, wspaniale mi się z nimi pracowało, bo czułem pełne wsparcie.

Ten dramat mógł zostać napisany przez sztuczną inteligencję?
Jeszcze nie. Ten temat mnie interesuje, dużo czytam, wiele rzeczy sprawdzam. Sztuczna inteligencja, żerując na dziełach innych, na sztuce, bardzo wykładniczo się rozwija, więc pewnie nadejdzie taki moment, i to prędzej niż później, kiedy faktycznie sztuczna inteligencja będzie w stanie napisać sztukę czy książki, podrabiając czyjś styl. Ostatnio dowiedziałem się o AI sprawdzającej jakość scenariusza, w sensie czy będzie on hitem sprzedażowym, bestsellerem. Co ważniejsze, z tego narzędzia korzysta już większość amerykańskich studiów filmowych. Na przykład wskazuje ono jaki budżet warto przeznaczyć na produkcję, ba, nawet proponuje aktorów do konkretnych ról. Pytanie tylko, i o tym też jest mój spektakl, czy nawet jeżeli sztuczna inteligencja mogłaby stworzyć najpiękniejszą i najbardziej skomplikowaną historię, faktycznie jest w stanie uchwycić duszę, tę wrażliwość człowieka. Czy to się da odtworzyć? Czy jeżeli rozebralibyśmy na kawałeczki najlepsze sztuki Czechowa, Szekspira, Moliera i stworzyli nową, oryginalną historię, to czy taka esencja sprawi, że sztuka będzie bardziej „ludzka”?

A może mamy to w nosie, jesteśmy szczęśliwi, że AI wykonuje za nas tę pracę. 
W jakimś stopniu na pewno. Zresztą takie było założenie sztucznej inteligencji: każdy z nas liczył, że będzie to asystent, a właściwie asystentka, wyręczająca nas w najbardziej żmudnych, nieinteresujących zajęciach. A tu okazało się, że owszem wyręcza, ale w najbardziej kreatywnych zawodach i myśleniu. Zbierając materiały, a potem pisząc sztukę odkryłem, że to wyręczanie dotyczy już wielu różnych grup zawodowych, zatacza coraz szersze kręgi. A to nie tak miało wyglądać.

Co najbardziej zmotywowało Pana do pokazania w teatrze tego, jak włada nami AI? 
Filmy, książki, seriale. Obejrzałem i przeczytałem mnóstwo rzeczy na ten temat. AI fascynowała ludzi sztuki i literatury od bardzo dawna. U mnie zdecydowały dwie emocje: miłość do teatru, i strach, o to jak, powiedzmy za 10 lat, będzie wyglądał mój zawód. Bo aktorstwem filmowym czy serialowym, przynajmniej w USA, już rządzi AI. A za chwilę zobaczmy, choć to też już się dzieje,wygenerowane przez sztuczną inteligencję postaci, ewentualnie będziemy sprzedawali prawa do swojej twarzy czy głosów.

Dzieje się tak w etiudzie James D.
To akurat nie jest fikcja, przeczytałem o tym, że ma powstać film z Jamesem Deanem, wygasły już prawa autorskie i planują „ożywić” kultowego aktora na ekranie, nie wiem czy to dojdzie do skutku, ale takie wskrzeszanie się już dzieje i nie trzeba daleko szukać: przecież w Gwiezdnych Wojnach grała Carrie Fisher mimo że nie żyje od kilku lat. Za chwilę może się okazać, co jest na rękę wielkim wytwórniom i korporacjom, że łatwiej kontrolować aplikację komputerową niż żywego człowieka. Najgorsze, że wiele osób byłoby tym zainteresowanych. Sam słyszałem przerażająco fantastyczne współczesne piosenki wykonane przez Franka Sinatrę. Żyjemy w ciekawych czasach, ale tę ciekawość przykrywa lęk, o teatr, sztukę.

Moda czy codzienność? Chodzi o sztuczną inteligencję. Czy nam ta fascynacja przejdzie, albo wręcz przeciwnie, staniemy się już tak leniwi, że zdamy się na AI w każdym aspekcie życia, również jeżeli chodzi o sztukę. 
Wydaje mi się, że sztuczna inteligencja nie odejdzie, tylko będzie obejmować we władanie kolejne zawody. Może rozwiązaniem byłoby, i o tym też dużo czytałem, gdyby każda książka, sztuka, artykuł, post, tweet, miał znak Human made, albo Without AI. Walczyli o to związkowcy w USA, chodzi o scenarzystów, scenarzystki, autorów i autorki, Związek Zawodowy Aktorów Polskich też chce aby wszystkie dzieła powstałe z wykorzystaniem AI były oznaczone. Wierzę w to, że gdybyśmy wzięli książkę i przeczytali: napisana przez sztuczną inteligencję, nie oddziaływałaby na nas emocjonalnie, nie dalibyśmy się nabrać. Jednak AI z nami zostanie i na pewno zawładnie światem filmu. Już teraz duże korporacje, nawet jeśli aktor, aktorka, grają małe role, skanują tych ludzi, bo gdyby kiedyś była potrzebna kontynuacja, mogą ją/ jego wrzucić w ten serial czy film. Jednak, paradoksalnie, teatr jest bezpiecznym miejscem. W zalewie sztuczności, lęku o to, czy to, co czytamy, napisał człowiek czy maszyna, przyjście do teatru i zobaczenie żywego człowieka jest ulgą, bo to prawdziwe. Prawdziwi są ludzie na scenie, ludzie na widowni, prawdziwe są emocje po obu stronach, ta energia między widzem a aktorami i aktorkami, to się po prostu czuje.

„Ten dramat mógł zostać napisany przez sztuczną inteligencję” to trzy etiudy z prologiem i epilogiem, sztukę zarejestrowano i można ją obejrzeć na kanale YT Teatru Miejskiego w Gliwicach, powstaje również wersja sceniczna. Jestem fanką filmowanego teatru, bo daje większe możliwości, chociażby kontaktu z aktorami. Możemy im patrzeć z bardzo bliska w oczy... W pana sztuce bardzo podobała mi się praca kamery, aktorsko jest też świetnie obsadzony. Od razu wiedział Pan kto jaką rolę zagra?
W kilku przypadkach wiedziałem, np. że inspicjentkę zagra Aleksandra Maj. Dużą łamigłówką było dla mnie obsadzenie środkowej etiudy, chodzi o „Jeffa”, gdzie grają Bartek Błaszczyński z Teatru Śląskiego i Jakub Klimaszewski z opolskiego Teatru im. Kochanowskiego. Z obsadą było o tyle trudno, bo w naszym teatrze trwały akurat próby, koledzy grali w spektaklach, więc wciskałem dni zdjęciowe wtedy, kiedy się dało. Czarek Jabłoński zagrał dwa dni po premierze Ferdydurke i zrobił to wspaniale. To bardzo trudne role, wymagające określonego skupienia i wyczucia. Moja żona, Karolina Olga Burek- Piasna, która jest dla mnie ogromnym wsparciem w każdej dziedzinie życia, troszeczkę pomagała mi z obsadą. W każdym razie wszyscy zagrali wspaniale i uważam, że nie mogłem obsadzić ich lepiej. Wracając do inspiracji do napisania sztuki, kiedy byłem młodszy, pisałem, no i teraz postanowiłem intensywniej do tego wrócić. Długo rozmawialiśmy o tym z Karoliną i ona cały czas mnie to tego zachęcała, a pomysł na sztukę gdzieś tam już krążył, tylko musiałem się zebrać i długo nie wiedziałem jak to zrobić, a żona mocno mnie zmotywowała, za co jest jej bardzo bardzo wdzięczny.

Czy ten spektakl pojawi się jeszcze na scenie? 
Chciałbym zrobić pokaz i mam nadzieję, że się uda. Poszczególne etiudy zgłaszamy na festiwale filmów krótkometrażowych. Miała też powstać sztuka w Teatrze Jaracza w Łodzi, gdzie udało mi się wygrać nagrodę w konkursie dramaturgicznym, ale przez zawirowania z tamtejszym dyrektorem, premiera przesunęła się prawdopodobnie na przyszły sezon. Zachęcam do obejrzenia spektaklu na dużym ekranie, w domu. Można w odcinkach, bo wydano taką wersję.

Rodzic aktor to wyzwanie?
Dziecko zawsze jest wyzwaniem, zwłaszcza kiedy dwójka rodziców jest aktorami, no bo faktycznie to trudne do połączenia, kiedy gra się akurat razem te same spektakle. Mój synek ma teraz 15 miesięcy, ale był już w teatrze wiele razy, siedział w garderobie, z opiekunką, tudzież z teściową i zawsze w przerwie spektaklu do niego przychodziliśmy, wszyscy w teatrze go znają, on wszystkich zna i bardzo lubi. Miał już okazję być na „Ach jak cudowna jest Panama” i bardzo mu się podobało.

Miał pan chwile zwątpienia, chciał robić w życiu coś innego?
Pandemia dla wszystkich, których praca polega na kontakcie z człowiekiem była ciężkim czasem. Chociaż ja akurat wtedy założyłem firmę, i to mi dało dużo wytchnienia. Robiłem personalizowane plakaty z mapą nieba. A w teatrze? Zdarzają się momenty kryzysowe, bo aktorstwo, oprócz tego, że piękne, bywa żmudne. Jednak nawet gdy jesteśmy bardzo zmęczeni, i nie mamy absolutnie siły na zagranie spektaklu, trzeba ze swoich absolutnych rezerw wyciągnąć energię, bo są widzowie. I tylko oni się wtedy liczą. Ale nie miałem jeszcze myśli, żeby porzucić teatr, choć może kiedyś pojadę w Bieszczady, rzucę wszystko, ale jak znam życie, to i tak finalnie założyłbym tam teatr i też w nim bym grał.

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj

Akceptuję
Akceptując cookies, wyrażają Państwo zgodę na przetwarzanie swoich danych osobowych.Administratorem danych osobowych użytkowników strony: https://www.nowiny.gliwice.pl są „Nowiny Gliwickie” Spółka z o.o. zwanym dalej NG.

Każda osoba fizyczna ma prawo do pozyskania informacji, czy i jakie jej dane są przetwarzane przez NG (https://www.nowiny.gliwice.pl/polityka-prywatnosci),jak również ma prawo dostępu do swoich danych oraz żądania ich sprostowania, usunięcia lubograniczenia przetwarzania. Nadto osoba ta ma prawo wniesienia sprzeciwu wobec przetwarzania danych, prawo do ich przenoszenia oraz cofnięcia udzielonej zgody, które będzie skutkować w momencie otrzymania przez NG stosownego oświadczenia.Mają Państwo prawo dostępu do swoich danych, kontaktując się z Administratorem Danych Osobowych NG poprzez adres e-mail rodo@nowiny.gliwice.pl lub za pomocą formularza kontaktowego nastronie: https://www.nowiny.gliwice.pl/redakcja-kontakt"