Jesteśmy świadkami katastrofy ekologicznej na ogromną skalę.
Zapach śmierci czuć było z daleka. Na długo przed tym, nim zobaczyliśmy pierwszych wolontariuszy wynoszących w rękach truchła ryb.
Ze szczytu pagórka, na którym zaparkowaliśmy samochód, jeszcze kilkanaście dni temu moglibyśmy podziwiać urokliwą panoramę jeziora. Ot, sielski obrazek, jak z czytanki dla maluchów, z pasącymi się na łące krowami i spokojną taflą wody w tle. Ten spokój był jednak spokojem cmentarzyska, w którym kończy się życie. W dole żałobnicy – wędkarze żegnali ryby, które znali od lat. Ze łzami w oczach towarzyszyli im w ostatniej drodze.
Walka o oddech
Dzierżno Duże dla wędkarzy było wyjątkowo cennym zbiornikiem, ze względu na ogromną populację ryb. Dość rzec, że łowili tu nie tylko członkowie lokalnych kół – łowisko znane było w całej Polsce, a nawet poza jej granicami. Obowiązywało tu łowienie „no kill”. Ryby, po udokumentowaniu faktu złowienia okazu, trafiały z powrotem do wody. Te najstarsze, 20-30-letnie, miały nawet swoje imiona i były bohaterami opowieści. Niektóre pozostawały w sferze marzeń wędkarzy, którzy spędzali nad zbiornikiem sporą część roku. I choć dla osób, które nie wędkują, ta symbioza pomiędzy łowcą a zwierzyną może być trudna do zrozumienia, ostatnie dni dobitnie potwierdziły jej istnienie.
Najmroczniejszą scenerią tragedii Dzierżna stały się tzw. stawiki. To zatoczki ma wysokości Taciszowa, do których uciekały ryby walczące o życie. Niektórzy nazwali to miejsce Ostatnim Azylem, w rzeczywistości stało się cmentarzyskiem. Gdy przyjechaliśmy na miejsce, na wodzie pracowały aeratory, a wędkarze, strażacy z OSP oraz pomagający im żołnierze WOT ścigali się z czasem. Na ratunek było już jednak za późno. Właśnie dowieziono tzw. big bagi. Mniejsze worki na rybie truchło straciły już rację bytu.
Jak zwykle – zwykli ludzie
Jak wyobrażacie sobie akcję wyławiania ryb? Żywych, półżywych, martwych – jakichkolwiek, na masową skalę i dla ratowania ekosystemu? Cóż, naiwnie można by było przypuszczać, że takim działaniem zawiaduje dowódca reprezentujący jedną z instytucji (Wody Polskie, Urząd Wojewódzki, lub chociażby formację mundurową, jak WOT). Że ktoś, kto ma doświadczenie bądź jest przeszkolony w takich zadaniach, wydaje polecenia i koordynuje działanie służb i wolontariuszy. Nic takiego nie miało miejsca na stawikach. Tam prym w działaniach wiedli zwykli wędkarze wespół ze strażakami z ochotniczych straży pożarnych. To fakt, że wyłowione przez nich ryby z łodzi do worków pakowali również żołnierze, ale to nie oni byli siłą napędową dla tego ogromnego wysiłku, jaki włożony został w wyłowienie – uwaga! – 200 ton ryb (według informacji wojewody śląskiego opublikowanej w poniedziałek, wcześniejsze dane mówią o ok. 140 tonach, przyp.). Wędkarze nie tylko lokalni, ale z całej Polski, wspomagani byli także przez mieszkańców wsi, gotowały im panie z Koła Gospodyń Wiejskich, a kawą częstowały wolontariuszki z Czeladzi. W Gliwicach Rada Dzielnicy Śródmieście zorganizowała zbiórkę napoi (dostarczał je także sztab kryzysowy z Rudzińca). Jeden ciągnik przewożący ryby zadysponowany został przez Wody Polskie, drugi był własnością sąsiadującego ze stawikami gospodarza. Wędkarze przez kilkanaście dni pracowali w niezwykle trudnych warunkach po kilka-kilkanaście godzin dziennie. Zwykle rano ich praca była jeszcze do zniesienia, popołudniu smród rozkładających się ryb wywoływał torsje i bóle głowy.
Eksperyment
Paulina Hennig-Kloska, minister klimatu i środowiska wyjaśniała, że na terenie małej elektrowni wodnej w Pławniowicach, pod nadzorem Instytutu Ochrony Środowiska-Państwowego Instytutu Badawczego realizowany jest eksperyment badawczy, którego celem jest neutralizacja złotej algi w Kłodnicy. W ramach tego eksperymentu wprowadzono do rzeki nadtlenek wodoru (jego handlowa nazwa to perhydrol). Celem tego zabiegu była neutralizacja algi po to, by nie trafiła z Dzierżna do Odry. Zdaniem Hennig-Kloski, eksperyment się udał, a alga została zneutralizowana w około 99%.
O eksperymencie tym szczegółowo pisze dr inż. Łukasz Weber - specjalista ds. inżynierii środowiska, który czynnie bierze w nim udział.
„To jest tak, że woda z jeziora Dzierżno płynie do Kanału Gliwickiego (sekcja IV) i dalej Kłodnicą do Odry (po prostu rzeka w sekcji IV płynie znacznym odcinkiem Kanałem Gliwickim). Zatem wszystkie te glony, martwe ryby, produkty rozkładu materii organicznej, płyną po prostu do Odry. Eksperyment z perhydrolem, w którym bezpośrednio uczestniczę i koordynuję, ma na celu sprawdzenie możliwości poprawy jakości tej wody zanim ona do Odry dopłynie.
Powiem tylko, że jest to bardzo trudna i intensywna praca całego sztabu ludzi, z którymi od wtorku jeździmy w górę i dół Kłodnicy, pobieramy próby, analizujemy, korygujemy po to, by jak najmniej wpłynąć na ekosystem rzeki i jednocześnie poprawić jej jakość. Bez tego działania - całe koryto Kłodnicy do ujścia byłoby wypełnione mieszaniną produktów rozkładających się ryb, Prymnesium parvum algi. Według badań GIOŚ z zeszłego tygodnia - w sekcji IV - czyli tuż przed odejściem Kłodnicy jest ponad 340 mln algi na litr wody!!!
Ze swojej strony mogę zapewnić, że dochowaliśmy maksimum staranności od strony metodycznej, technicznej i badawczej. (…) Czy da się je (eksperymenty, przyp.) wdrożyć w Dzierżnie - perhydrol pewnie nie (skala ogromna) - środek testowany na śluzie (drugi z eksperymentów, przyp.) - nie wiem”.
Jeśli kolejne dni potwierdzą skuteczność eksperymentów, prawdopodobnie Odra – rzeka o dużym, międzynarodowym znaczeniu, nie podzieli losu Dzierżna Dużego. Tymczasem życie w tym zbiorniku odbudowywać się będzie nawet przez kilkadziesiąt lat. Te ryby, które przetrwały pomór, narażone są na śmierć z głodu.
Przyczyny
Badacz odnosi się także do możliwych przyczyn śnięcia ryb.
„Oczywiście przyczyną pierwotną jest jakość wody kierowanej do zbiornika, napływ soli z wodami pochodzącymi z odwadniania kopalń, ale też biogenów. Wszystko to powoduje, że tworzą się tam warunki idealne dla rozwoju złotej algi, która przez długi czas nie dawała o sobie znać. Jezioro broniło się bardzo długo, biorąc pod uwagę to, jaka woda dopływa do tego zbiornika oraz fakt, że przez groblę w zasadzie płynie Kanał Gliwicki, który momentami w tym punkcie był mocno zakwitnięty Prymnesium parvum”.
Jak wyjaśnia, alga uwolniła toksyny, które wywołały masowe śnięcia ryb. Tych toksyn w wodzie jest według badań bardzo mało, ale jest kilka czynników, które mogą wpływać na taki stan. Badacz przypomina, że mimo kilkudziesięciu lat badań na całym świecie, do dziś naukowcy nie potrafią jednoznacznie wskazać kiedy zakwit jest toksyczny, a kiedy nie. Czasami przy dużo większym stężeniu toksyn ryby mają się dobrze, innym razem bardzo niskie stężenia powodują śnięcia... Kolejnym źródłem problemu może być choroba gazowa. Taką przyczynę wskazuje m.in. obecny na stawikach ichtiolog, dr inż. Dariusz Ulikowski, pracownik naukowy Instytutu Rybactwa Śródlądowego w Olsztynie, który poświęcił urlop, by pomóc zminimalizować katastrofę na Dzierżnie.
„Większość tych katastrof ma dwie odsłony: pierwsza to śnięcia z powodu toksyn (lub ew. choroby gazowej), druga odsłona - to masywna przyducha spowodowana zmianą warunków pogodowych - zanikaniem zakwitu, przejściem glonów w tryb oddychania (zużywają gwałtownie tlen) i rozkładem materii organicznej. Teraz - przy zmianie pogody - szczególnie gdy nadejdzie mocne zachmurzenie kilka dni z rzędu - wystąpią, niemal z całą pewnością duże SPADKI tlenu. I ryby zaczną snąć z powodu przyduchy” – ostrzega z kolei Weber.
Brak monitorowania wody
- Trzeba patrzeć, co jeszcze te algi mogą produkować, co mogło zaszkodzić rybom, skoro one są w tej chwili dominującym gatunkiem w fitoplanktonie w tym zbiorniku – mówi nam Dariusz Ulikowski. Dodaje ze smutkiem, że ma żal do służb, że badają tylko złotą algę, a pomijają inne składniki fitoplanktonu, które mogą dokładać się do produkcji nadmiaru tlenu.
Brak stałego monitoringu wody jako zarzut powtarza się w rozmowach z wędkarzami. W poniedziałek otrzymujemy jednak nową, dającą nadzieję wiadomość. Do akcji wkroczyła firma Waterly, która dostarczyła sprzęt do stałego monitorowania parametrów wody w Dzierżnie.
- W obliczu tej dramatycznej sytuacji i apeli lokalnej społeczności o instalację systemu do monitorowania parametrów wody, postanowiliśmy zareagować i pomóc jak tylko możemy. Zainstalowaliśmy tam nasz zaawansowany system monitoringu jakości wody. Dzięki temu rozwiązaniu, społeczność ma teraz stały dostęp do bieżących danych o parametrach wody, co pozwala na natychmiastową reakcję na wszelkie zmiany w środowisku wodnym – wyjaśniają przedstawiciele firmy. - W ciągu kilku dni udostępnimy w naszej aplikacji, na mapie informacje o stanie wody w Dzierżnie Dużym wraz z jej parametrami dla wszystkich, by każdy mógł spojrzeć i porównać parametry wody chociażby w stosunku do jeziora Wigry na Suwalszczyźnie – dodają.
Ostatnia umarła nadzieja
- W tym momencie tak naprawdę już ta świeczka gaśnie, bo tutaj to, co mogliśmy, zostało zrobione, przy pomocy OSP Pławniowice, przy pomocy wolontariuszy, wędkarzy, członków kół, w tym koła 29, koła nr 13, wędkarzy, zwykłych ludzi – mówi Dariusz Lesznar, karpiarz, mistrz świata WCC, przy stawikach obecny niemal codziennie przez 2 tygodnie. - Czujemy żal, większość z nas płacze. Często spotykamy się z rybami, które tu łowiliśmy od tak naprawdę bardzo wielu lat. Ciężko to opisać słowami, żeby nie przeklinać.
Za nimi najgorszy tydzień w ich życiu, w życiu wędkarza. Walczyli o ten zbiornik do końca. Z każdą wyłowioną rybą na ich oczach umierało Dzierżno.
Nadzieja umarła ostatnia.
Tekst: Adriana Urgacz-Kuźniak
Zdjęcia: Michał Buksa
Komentarze (1) Skomentuj
Dobry tekst. Jeden z niewielu. Jest jeszcze wiele pytań bez odpowiedzi, np. czy Dzierżno nie umarło żeby ratować Odrę przed kolejną katastrofą? Bo co znaczy jedno sztuczne lokalne jezioro, które ma funkcję osadnika dla Kłodnicy, w porównaniu z rzeką o znaczeniu międzynarodowym?