Co spotkało Karla Schabika, radcę budowlanego Gleiwitz, w lutym 1945 r.?
Karl Schabik nie opuścił miasta, jak jego przełożony nadburmistrz Josef Mayer i wielu innych gliwickich urzędników. Miał 63 lata, z czego 26 przepracował w Gliwicach na stanowisku radcy budowlanego. Do 1933 r. był członkiem Katolickiej Partii Centrum, a po jej rozwiązaniu pozostał bezpartyjny. Nie wstąpił do partii nazistowskiej, choć z pewnością sugerowano mu takie rozwiązanie. Nie będąc nazistą, być może myślał, że nie miał się czego obawiać ze strony zwycięzców? A może nie miał dokąd lub po prostu nie chciał uciekać? Tego się już nie dowiemy. W każdym razie przeżył wkroczenie czerwonoarmistów i rozstrzeliwania cywilów w styczniu 1945 r. Być może był na listach proskrypcyjnych przygotowanych przez sowiecką policję polityczną NKWD, której oddziały posuwały się w ślad za jednostkami frontowymi, a może padł ofiarą donosu? To również pozostanie zagadką. Niewykluczone zresztą, że sam zgłosił się na wezwanie nowej władzy, nie przeczuwając konsekwencji. Jedno jest pewne 8 lutego 1945 r. został aresztowany przez NKWD w ramach operacji „oczyszczania tyłów”. Z pewnością był przesłuchiwany, a następnie został zesłany do obozu w Woroszyłowsku (obecnie Ałczewsk) w Donieckim Zagłębiu Węglowym. Tam zmarł, jak podano, na skutek czerwonki prawdopodobnie 30 listopada 1945 r. Nie znamy miejsca jego pochówku. Pytaniem bez odpowiedzi pozostanie, czy przeżyłby, gdyby przed wkroczeniem Armii Czerwonej jednak wyjechał z Gliwic? Przykład nadburmistrza Josefa Mayera pokazuje, że niekoniecznie. Co prawda udało mu się opuścić miasto i dotrzeć do Saksonii. Aresztowany przez NKWD, trafił do więzienia-obozu założonego przez tą formację w budynkach szpitala psychiatrycznego w Toszku, gdzie zmarł.
Pytam o tę postać, bo deportacje w 1945 roku ludności były nieprzewidywalne. A może się mylę?
Zanim odpowiem na to pytanie, konieczne jest krótkie wyjaśnienie. Na potoczne określanie deportacji z Górnego Śląska do Związku Sowieckiego nakładają się dwie różne, choć pozornie podobne operacje: „czyszczenia tyłów” i „mobilizacji sił roboczych”. Pierwsza z nich przeprowadzona została na podstawie rozkazu z 11 stycznia 1945 r. w sprawie „oczyszczania tyłów frontu z wrogich elementów” i polegała na aresztowaniu przez NKWD osób stanowiących w ich mniemaniu potencjalne zagrożenie. Zaliczono doń m.in. członków partii nazistowskiej, wyższych urzędników niemieckich (w tej grupie znalazł się właśnie Karl Schabik), osoby podejrzane o dywersję i sabotaż, ale również polskich działaczy politycznych i członków polskiego podziemia niepodległościowego. Ofiarami aresztowań były również przypadkowe osoby, zatrzymane przez pomyłkę lub na podstawie fałszywego donosu. Zatrzymanych po przesłuchaniach najczęściej deportowano do obozów pracy przymusowej w Związku Sowieckim. Szacuje się, że obszarze Górnego Śląska w ramach akcji „czyszczenia tyłów” NKWD aresztowało ok. 10 tys. osób. Znacznie większą grupę, bo liczącą ok. 36 tys. osób stanowili tzw. internowani i zmobilizowani. Podstawę do „mobilizacji sił roboczych” stanowiła uchwała kierowanego przez Józefa Stalina Państwowego Komitetu Obrony ZSRR z 11 lutego 1945 r. o internowaniu na zapleczu frontu ludności cywilnej, głównie mężczyzn w wieku produkcyjnym, z zamiarem ich wykorzystania do prac w strefie przyfrontowej, a przede wszystkim w przemyśle sowieckim. Przyzwolenie na tego rodzaju „żywe reparacje” otrzymał Stalin od alianckich przywódców na konferencji w Jałcie, a cała akcja ruszyła dokładnie dwa dni po jej zakończeniu. Tym samym ze wspomnianej liczby około 36 tys., tylko 3 tys. internowanych skierowano do prac przyfrontowych, a 33 tys. załadowano do bydlęcych wagonów i deportowano do obozów pracy przy zakładach przemysłowych i kopalniach Zagłębia Donieckiego na Ukrainie, na Białorusi, część trafiła za Ural oraz do Gruzji i Kazachstanu. Nikt z deportowanych nie wiedział jaki będzie jego los, kiedy zgłaszał się do punktów werbunkowych. Akcja była przeprowadzona bardzo sprawnie, z zachowaniem tajemnicy o faktycznym, docelowym miejscu ich wywózki. Ludzi tych oszukiwano, że za dwa tygodnie wrócą do domów. W rzeczywistości większość wróciła dopiero po kilku latach, a ponad 20 proc. wywiezionych zmarło na Wschodzie.
Jakie informacje docierały do mieszkańców i mieszkanek miasta? I co działo się w pierwszym miesiącu 1945 roku Gliwicach?
Styczeń 1945 r. pomimo mrozu często poniżej 20 stopni Celsjusza był bardzo „gorącym” miesiącem. W mieście przygotowywano się do sowieckiej ofensywy, choć w pierwszych dniach stycznia powszechna była jeszcze wiara, że Armia Czerwona nie dotrze do Górnego Śląska, a wojna w jakiś cudowny sposób niebawem się zakończy. Kiedy 12 stycznia od linii Wisły ruszyła sowiecka ofensywa, która w ciągu niespełna tygodnia dotarła do wschodnich granic Górnego Śląska, wielu mieszkańców ogarnęła panika. Obawiano się Armii Czerwonej, co skutecznie podsycała niemiecka propaganda epatując informacjami o bestialskich wyczynach czerwonoarmistów w Prusach Wschodnich Zdarzały się samobójstwa i to nie tylko wśród działaczy nazistowskich. Również w Gliwicach odnotowano przypadki samobójstw całych rodzin. Pierwsi ewakuowali się na zachód członkowie partii nazistowskiej, SS, SA i wyżsi urzędnicy. Oni skorzystali jeszcze z różnych środków transportu. W znacznie gorszej sytuacji byli zwykli mieszkańcy, którzy zwlekali z ucieczką do ostatniej chwili. Wielu, jak wspomniany wcześniej Karl Schabik, zdecydowało się jednak pozostać. Tuż przed wkroczeniem Armii Czerwonej przez miasto przeszedł „marsz śmierci”, w którym szli ewakuowani na Zachód więźniowie niemieckich obozów koncentracyjnych. Kiedy front dotarł do Gliwic, nieliczne oddziały wojska i pospolitego ruszenia (tzw. Volkssturmu) próbowały dać odpór czerwonoarmistom, jednak przewaga nacierających była druzgocąca. Na opanowanie całego miasta wystarczyły im w zasadzie dwa dni, po czym rozpętało się piekło. Morderstwa cywilów, gwałty kobiet, grabieże. Wiele kamienic w obrębie starówki stanęło w płomieniach. Z imienia i nazwiska znamy dziś 817 gliwiczan, którzy stracili wówczas życie. Było ich jednak na pewno więcej.
Bogusław Tracz (ur. 1972 r.) – historyk, doktor nauk humanistycznych, pracownik naukowy Oddziałowego Biura Badań Historycznych IPN w Katowicach, autor m.in. Rok ostatni - rok pierwszy. Gliwice 1945 (2004), Gliwice. Biografia miasta (2019), mieszka w Gliwicach.
Dowództwo wojsk rosyjskich dało żołnierzom praktycznie wolną rękę. Mogli bez przeszkód się mścić praktycznie na wszystkich: kobietach, dzieciach, starcach. Szczególnie udręczoną i maltretowaną bestialsko grupą były kobiety i to bez względu na wiek.
Na sowieckich mapach sztabowych, w które wyposażeni byli dowódcy nacierających jednostek była wyraźnie zaznaczona granica polsko-niemiecka z 1939 r. To oznacza, że zwycięzcy bardzo dobrze zdawali sobie sprawę, gdzie się znajdują i że dotarli już do „przeklętej Germanii”. To oczywiście nie oznacza, że na obszarze przedwojennego polskiego Górnego Śląska nie miały miejsca akty przemocy wymierzone w ludność cywilną, zabójstwa i gwałty. Jednak ich skala była nieporównywalnie mniejsza. Wyjątkiem są podgliwickie Przyszowice, przed 1939 r. leżące w granicach Polski, gdzie czerwonoarmiści po zajęciu miejscowości wymordowali 69 mieszkańców. Mieszkanki Górnego Śląska podzieliły tragiczny los kobiet mieszkających na terenach Trzeciej Rzeszy. W oczach sowieckich żołnierzy były Niemkami, bez względu na faktyczną narodowość, język ojczysty czy wyznanie. Nie zadawano sobie trudu, by dochodzić ich preferencji narodowościowych. Działano w pośpiechu, często pod wpływem alkoholu, który dodatkowo potęgował agresję. Gwałcono nie patrząc na wiek, urodę, stan cywilny. Sprzeciw tylko wzmagał brutalne zachowanie sprawców, a kobiety próbujące stawiać opór swoim oprawcom gwałcono z jeszcze większą brutalnością, często zbiorowo. Tych, którzy chcieli zapobiec gwałtom, po prostu zabijano. Wśród ofiar zastrzelonych bądź skopanych na śmierć tylko za to, że stanęli w obronie kobiet i dzieci, byli rodzice, dziadkowie, osoby starsze i księża. W Gliwicach największe nasilenie gwałtów nastąpiło w pierwszych trzech-czterech dniach od momentu zajęcia tych miast, choć i później większość kobiet obawiała się opuszczać mieszkania, zwłaszcza po zmroku. Czerwonoarmiści stacjonujący w mieście i tzw. szpitalnicy – ranni żołnierze, którzy leczyli się w utworzonych naprędce wojskowych lazaretach, gdy tylko doszli do siebie, wyruszali na poszukiwanie wódki i kobiet. W sprawozdaniach polskiej administracji jeszcze w drugiej połowie 1945 r. pojawiają się informacje o gwałtach.
Na wystawie w Muzeum w Gliwicach znajdują się zdjęcia i przedmioty – symbole. Za każdym zdjęciem kryje się tragiczna historia. Czy udało się zidentyfikować ofiary wywózek i deportacji. I jak wyglądała praca nad tym procesem?
Już w czerwcu 1991 r. Okręgowa Komisja Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Katowicach wszczęła śledztwo w sprawie deportacji „około 10 tys. polskich obywateli – górników do ZSRR”. Powołanie w 1999 r. Instytutu Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, a następnie utworzenie w październiku 2000 r. Oddziału tej instytucji w Katowicach umożliwiło rozpoczęcie działań zmierzających do ustalenia faktycznej skali, przebiegu tej akacji oraz sporządzenia imiennej listy deportowanych. Obok działań naukowych kontynuowano śledztwo, w trakcie którego zebrano zeznania 253 świadków, a całość materiały dowodowego zgromadzono w 103 tomach akt. I choć śledztwo umorzono w czerwcu 2006 r., kontynuowano badania naukowe, którym w następnych latach poświęcił się przede wszystkim dr Dariusz Węgrzyn, wówczas pracownik naukowy IPN, dziś zatrudniony w Śląskim Centrum Wolności i Solidarności. Uporządkował on zebrany materiał i rozpoczął żmudne kwerendy, których wynikiem, po dziesięciu latach badań, stała się monumentalna, trzytomowa „Księga aresztowanych, internowanych i deportowanych z Górnego Śląska do ZSRR w 1945 roku”, w której znalazło się 46202 biogramów. Każdy z nich został opracowany na podstawie dokumentów polskich, niemieckich, rosyjskich oraz relacji świadków. Doktor Węgrzyn jest również autorem liczącej ponad 600 stron monografii naukowej pt. „»Internirung«. Deportacja mieszkańców Górnego Śląska do ZSRS na tle wywózek niemieckiej ludności cywilnej z terenu Europy Środkowo – Wschodniej do sowieckich łagrów pod koniec II wojny światowej”, która ukazała się w tym roku nakładem Instytutu Pamięci Narodowej. To pierwsze tak kompleksowe i dogłębne opracowanie tego tematu, choć już wcześniej ukazało się sporo prac o charakterze przyczynków i publikacji pokonferencyjnych. Podważa to powtarzaną tu i ówdzie tezę jakoby „nic w tym temacie nie zrobiono”. Tak naprawdę zrobiono sporo, na dzień dzisiejszy w zasadzie tyle ile się dało. Dalsze badania będą możliwe kiedy otworzą się szerzej archiwa rosyjskie. Patrząc jednak na obecną sytuację polityczną na Kremlu nie sądzę, by w najbliższych latach nastąpił jakiś szczególny przełom
Przedmioty - symbole mają swoją osobną narrację. Dla mnie najbardziej wstrząsający jest fotel ginekologiczny.
Ze współautorami wystawy, Zbigniewem Gołaszem i dr Sebastianem Rosenbaumem, zastanawialiśmy się jak przedstawić zjawisko przemocy seksualnej, która dotknęła górnośląskiej kobiety w 1945 r. Tym bardziej, że to temat trudny i wymagający dużej ostrożności, by nie ześlizgnąć się w narrację rodem z prasy brukowej. Z drugiej strony zależało nam, by o wydarzeniach, które miały wówczas miejsce opowiadały właśnie przedmioty, będące namacalnym świadectwem tego co się wówczas wydarzyło. Fotel ginekologiczny jest w tym kontekście szczególnym artefaktem. Należy podkreślić, że spadkiem po gwałtach były liczne schorzenia narządów płciowych i choroby weneryczne, których skala w 1945 r. na Górnym Śląsku była zatrważająca. Problemem w ich leczeniu był nie tylko brak leków i niedostatek personelu medycznego, ale przede wszystkim intymny charakter tych schorzeń. Wiele kobiet, z nieświadomości a częściej zapewne ze wstydu, unikała podjęcia leczenia. Walka z chorobami, które pozostawili po sobie czerwonoarmiści zajęła długie miesiące i dla większości kobiet była źródłem dodatkowych upokorzeń. Wiele z nich zmarło na skutek powikłań. Owocem gwałtów były również niechciane ciąże. Kobiety stawały w obliczu dylematu, czy usunąć dziecko poczęte w ten sposób, czy donosić ciążę. Zachowania kobiet były różne, jedne urodziły dzieci, inne dokonały aborcji. Trudno tutaj o jakiekolwiek szacunki. Z relacji lekarzy oraz pielęgniarek wiemy, że już na wiosnę 1945 r. w szpitalach i przychodniach zdrowia masowo dokonywano aborcji. W drugiej połowie 1945 r. przy Oddziale Polskiego Czerwonego Krzyża w Katowicach działała Komisja Opieki nad Ofiarami Gwałtu. Podobne instytucje powstały w innych miastach. Prowadziły one rejestracje zgwałconych kobiet i umożliwiały skorzystanie z fachowej pomocy medycznej, w tym także z zabiegu usunięcia ciąży. W dokumentach najczęściej stwierdzano eufemistycznie, że „gwałt miał związek z okolicznościami wojennymi”. Ile kobiet dokonało aborcji potajemnie, bez jakiejkolwiek rejestracji i zgłoszeniu się do lekarza, nie wiadomo. I jeszcze jedno. Fotel ginekologiczny sąsiaduje na wystawie z żeliwną gwiazdą, która do 1991 r. wieńczyła pomnik „wdzięczności mieszkańców miasta żołnierzom Armii Czerwonej”. Wysmukły czworokątny obelisk odsłonięto 29 lipca 1945 r. na ówczesnym placu Wolności (później Bohaterów Stalingradu, dziś Piłsudskiego). Do porządkowania terenu i prac przy jego budowie latem 1945 r. zmuszono gliwiczanki-Niemki. Zapewne spora część z nich została kilka miesięcy wcześniej zgwałcona przez wyzwolicieli.
Nie mniej wstrząsające są relacje świadków.
Tak, chcieliśmy oddać głos uczestnikom tamtych wydarzeń, gdyż często jedna relacja mówi nam więcej o przeszłości, niż grube tomy opracowań. Wśród wypowiedzi, które wykorzystaliśmy na wystawie, są zarówno głosy Niemców i Polaków, kobiet i mężczyzn, prominentnych reprezentantów władzy i tzw. zwykłych ludzi, a przede wszystkim ofiar i tych, którzy byli bezpośrednimi świadkami przemocy. Naszym celem było ukazanie możliwie szerokiego spektrum zjawisk, z których składał się rok 1945. Bo przecież tamte miesiące to nie tylko wojna, wkroczenie Armii Czerwonej i wydarzenia, które określa się dziś mianem Tragedii Górnośląskiej, ale również przejęcie całości Górnego Śląska przez polską administrację i początek integracji tego regionu z państwem polskim oraz towarzyszące temu potężne migracje, które w znacznym stopniu przesądziły o dzisiejszym obliczu Gliwic i regionu.
Jak zmieniała się narracja o Tragedii Górnośląskiej przez ostanie lata? I o czym przede wszystkim powinniśmy pamiętać tutaj w Gliwicach i na Śląsku.
Przez prawie 45 lat o wkroczeniu Armii Czerwonej i wydarzeniach 1945 r. można było pisać albo dobrze, albo wcale. Istniejąca w okresie PRL cenzura skutecznie uniemożliwiała pielęgnowanie w przestrzeni publicznej pamięci o tamtych wydarzeniach, a rok 1945 przedstawiany był wyłącznie w kontekście „wyzwolenia”. Zerwanie z tą narracją było możliwe dopiero po 1989 r. W wolnej Polsce nad wydarzeniami 1945 r. pochylili się nie tylko zawodowi historycy, ale również dziennikarze, publicyści, miłośnicy historii lokalnej i regionaliści. Ich działania przyniosły liczne publikacje i głosy, które spowodowały, że temat ten stał się ważnym składnikiem lokalnej kultury pamięci, choć by tak się stało musiało upłynąć sporo czasu. Przy czym i dziś Tragedia Górnośląska nie jest pojęciem jednoznacznym. Śledząc publikacje i głosy oraz dyskusje w mediach społecznościowych można zauważyć, że nie ma konsensus wokół tego, czy tym mianem obejmować należy tylko zbrodnie Armii Czerwonej i deportacje Związku Sowieckiego, czy też również działania polskiego komunistycznego aparatu represji, których symbolem jest m.in. obóz pracy w Świętochłowicach-Zgodzie. Nie brak wreszcie głosów, które negują traktowanie wydarzeń 1945 r. jako odrębnej tragedii, wskazując, że za początek Tragedii Górnośląskiej uznać należy wybuch wojny w 1939 r. Dziś jednak coraz częściej przeważa pogląd, że za „rdzeń” Tragedii Górnośląskiej należy uznać zbrodnie Armii Czerwonej na ludności cywilnej, internowanie i deportację Górnoślązaków do Związku Sowieckiego oraz represje wobec mieszkańców Górnego Śląska, których dopuściły się komunistyczne organy władzy powojennej Polski. Od 2010 r. Tragedia Górnośląska stała się przedmiotem lokalnej polityki historycznej, czego wyrazem była uchwała sejmiku województwa śląskiego, w której uznano, że każda ostatnia niedziela stycznia będzie tym dniem wspomnienia tych wydarzeń. Dwa lata później podobną uchwałę podjął sejmik województwa opolskiego. W tym roku 9 stycznia Sejm RP przyjął uchwałę w sprawie upamiętnienia ofiar Tragedii Górnośląskiej, wpisując tym samym te wydarzenia w ogólnopolską politykę historyczną.
Komentarze (0) Skomentuj