1 listopada „grupa prowokatorów”, skandująca „przeraźliwe okrzyki”, miała zakłócić „śmiertelną powagę” uczestników procesji, zmierzających, z księdzem na czele, na cmentarz. Jak się okazuje, prawdziwa w całej historii była jedyne owa śmiertelna powaga uczestników.
Pan Władysław, były radny jednej z gliwickich rad osiedlowych, jest oburzony zajściem, jakie miało miejsce w Dzień Wszystkich Świętych, gdy, rodzinnie, uczestniczył w nieszporach w kościele Chrystusa Króla i później w procesji na cmentarz Lipowy. Wszystko odbywało się jak co roku, aż wierni doszli w rejon tzw. małej synagogi, gdzie stało może czterech młodych ludzi. Gliwiczanin nazwał ich niezidentyfikowaną zorganizowaną grupą prowokatorów, skandującą przeraźliwe okrzyki, zakłócającą śmiertelną powagę uczestników.
„Grupa ta posiadała urządzenia nagłaśniające i przy pomocy mikrofonu skutecznie zbezcześciła religijną procesję, uniemożliwiając spokojną medytację i modlitwę”, czytamy w liście.
Dalej pan Władysław pisze, że jeszcze nigdy, nawet za czasów komuny, nie spotkał się z takim skandalem, a jednocześnie tolerowaniem bezecnego zjawiska.
Było nas więcej, mogliśmy im zrobić krzywdę
O tolerowanie bezecnego zjawiska posądza przede wszystkim miasto. Napisał więc w tym celu do rzecznika prasowego prezydenta Gliwic Marka Jarzębowskiego. Dodał, że poczuł się autentycznie zagrożony.
„Z reguły reaguję na takie skandaliczne wydarzenia, ale wobec tak zorganizowanej grupy poczułem się bezsilny i ubezwłasnowolniony”, czytamy w piśmie.
Skarżąc się telefonicznie „Nowinom”, już zagrożenia nie czuł. Stwierdził, że grupa była bardzo mała, ludzi idących w procesji dużo więcej, więc większość mogła mniejszość, w razie czego, pokonać. - To by było nie po chrześcijańsku – mówię.
Wzburzony gliwiczanin zgłosił sprawę policji, a nawet prokuraturze, żądając wyjaśnienia okoliczności i poznania osób wydających zgodę na owo prowokujące wydarzenie.
Katolicy kontra protestanci
Marek Jarzębowski, rzecznik prezydenta, odpowiedział zaś byłemu radnemu, że ani do Urzędu Miejskiego w Gliwicach, ani Centrum Ratownictwa Gliwice nie wpłynęło żadne zawiadomienie o zamiarze zorganizowania zgromadzenia publicznego na terenie miasta 1 listopada, więc zgromadzenie to było zapewne nielegalne.
Zrobiliśmy małe dziennikarskie śledztwo, które „sprawców” wykryło. Otóż „grupa niezidentyfikowanych prowokatorów” to kilka młodych osób, członków legalnego, zarejestrowanego Kościoła Chrześcijańskiego „Ogień Przebudzenia” z Knurowa. Zaś przeraźliwe okrzyki, jakie rzekomo skandowano, to przede wszystkim świadectwa życia i nawrócenia, słowa o zbawieniu człowieka przez łaskę i wiarę, przebaczeniu grzechów, miłości Jezusa i pustce, którą wypełnić może tylko Bóg. Ba, krytykowano nawet to, co krytykują i katoliccy księża, czyli coraz popularniejszy w Polsce halloween.
Członkowie kościoła nagrali ze swojego zgromadzenia film, który zamieścili w internecie. Wynika z niego, że wszystko, co mówili, było związane z wartościami chrześcijańskimi, biblijnymi. Nie byli agresywni czy wulgarni. Owszem, mówili głośno, bo mieli mikrofon i kolumnę, ale w tle wyraźnie słuchać też śpiew księdza oraz wiernych idących w procesji. Jeśli więc mowa o okrzykach, trzeba przyznać sprawiedliwie – nagłośnione były obydwie religijne manifestacje.
Poza tym trudno mówić, że grupa była niezidentyfikowana, bowiem każdy z mówców przedstawiał się z imienia i nazwiska, podając nazwę kościoła. Mało tego – stojak z nazwą stał również na chodniku. A jeśli mamy do czynienia z grupą wyznaniową lub kościołem, pozwolenie na zgromadzenie uliczne nie jest potrzebne.
Wiernych katolickich mogło jedynie zgorszyć zdanie o Dniu Wszystkich Świętych jako święcie o korzeniach pogańskich, ale… ustawa daje wolność słowa i wyznania, a także nieskrępowane prawo do zgromadzeń publicznych kościołom i związkom wyznaniowym. I, zgodnie z konstytucją, tak jak katolicy mieli prawo uczestniczyć w procesji, tak członkowie wspólnoty z Knurowa mieli prawo do organizacji zgromadzenia na ulicy.
Czy mówienie o Bogu to coś złego?
Pyta 31-letni Tomasz Dorożała. Jest pastorem Kościoła Chrześcijańskiego „Ogień Przebudzenia”. Przyjął zaproszenie do redakcji. Okazał się sympatycznym charyzmatykiem, człowiekiem energicznym i pełnym zapału do pracy ewangelizacyjnej. Zupełnie normalnym.
- Wszystko robimy jawnie, nie ukrywamy się, chcemy być w porządku wobec prawa – zapewnia pastor. I dodaje, że choć jako kościół nie muszą zawiadamiać o swoich ulicznych zgromadzeniach, to i tak zazwyczaj to robią (jak się okazuje, tym razem zawiadomienie wysłali, błędnie, do starostwa powiatowego – red.).
Zapytany, czy ich zgromadzenie miało być prowokacją, stali wszak niedaleko cmentarza w szczególny dla katolików dzień, odpowiada, że nie. Przyznaje tylko, że zależy im, by z ewangelią dotrzeć do jak największej liczby osób, dlatego wybrali dzień, w którym jest taka możliwość. Często zresztą wybierają jakieś święta, one stają się pretekstem do głoszenia, zachęcania ludzi, by na chwilę się zatrzymali i zastanowili nad prawdziwym sensem życia.
- Nie robimy niczego złego. Mówimy ludziom o Jezusie, o nadziei, jaką w nim mamy. I działamy też na jego wzór - opowiada Dorożała. - A że stoimy na gliwickim rynku albo w miejscu, w którym w Knurowie wszyscy robią zakupy? Jezus również był w swoich działaniach i poglądach radykalny, mówił o zbawieniu publicznie. Proszę przypomnieć sobie chociażby słynne Kazanie na Górze.
Pastor zapewnia, że zdaje sobie sprawę, iż członkowie kościoła mogą przeszkadzać, używają przecież sprzętu nagłaśniającego. - Szukamy Bożego prowadzenia – tłumaczy. - Opinia ludzi jest, oczywiście, dla nas ważna, szanujemy zdanie innych, ale to przede wszystkim Boga słuchamy.
Pastor opowiada też o swoim życiu, o tym, kim był kiedyś i jak się zmienił. Z agresywnego, cierpiącego biedę i pogrążonego w depresji chłopaka w uczciwego, zarabiającego na siebie obywatela, wiernego męża i szczęśliwego mężczyznę. O uzdrowieniach i innych cudach, jakich każdego dnia doświadcza, wreszcie o misji, jaką, często z narażeniem życia, prowadzi w Indiach.
Dorożała skargami, jakie nieznany mu gliwiczanin skierował do urzędu, policji oraz prokuratury, jest zaskoczony.
- W Gliwicach rzadko spotyka nas jakaś nieprzyjemność, naprawdę. Kiedyś ktoś mnie szturchnął, raz rowerzysta przewrócił nasz głośnik i uciekł. Ale ogólnie gliwiczanie są otwarci. Niestety, gorzej z tym jest w moim rodzinnym Knurowie. Muszę też przy okazji podziękować policjantom, którzy rozumieją, że mamy prawo do zgromadzeń i nie robią żadnych problemów. Raz podeszli nawet spytać, czy wszystko w porządku.
To był kościół? Szczęść im, Boże!
Kiedy już wiadomo, że chodzi o legalny kościół oraz zupełnie legalne zgromadzenie, dziwić może odpowiedź, jaką byłemu radnemu dał rzecznik prezydenta Gliwic. I nie chodzi o to, że Jarzębowski nazwał zgromadzenie nielegalnym, ale że podzielił oburzenie, niesmak i obawy o bezpieczeństwo zgłaszającego.
Sprawa wyjaśniła się po telefonie do rzecznika. Okazuje się, że nie miał pojęcia, o jakie zgromadzenie chodzi, zaś z listu pana Władysława wynikało, iż byli to chuligani.
- To był kościół? - pyta zdziwiony Jarzębowski. - Nieee, to nieporozumienie. Jeśli to był kościół czy związek wyznaniowy, to szczęść im, Boże. Ci ludzie mieli prawo stać w tym miejscu, jak miała prawo przechodzić tamtędy procesja. Pani redaktor, ze słów osoby, która się na to zgromadzenie skarżyła, wynikało, że przy pomniku Zesłańców Sybiru darli się chuligani. Sądziłem, że chodzi o pseudokibiców – Jarzębowski zapewnia, że gdyby znał prawdę, od razu powiedziałby panu Władysławowi, że młodzi ludzie mają prawo stać i głosić swoje przekonania i, co ważne, mogą to robić bez zezwolenia.
Na koniec zaś rzecznik składa uszanowanie członkom knurowskiego kościoła. - Przykro mi, że zostali potraktowani jak chuliganeria – dodaje.
Pan Władysław jednak nie odpuszcza. Nie dociera do niego, że wolny kraj, wolność sumienia, słowa, zgromadzeń. Nie docierają też argumenty, że tak jak jemu przeszkadzali protestanci, tak wielu kierowcom przeszkadzają blokujące ulice pielgrzymki – one też są głośne, dodatkowo powodują, że niektórzy spóźniają się do pracy.
Gliwiczanin złożył już zeznania na policji. Mimo że nie doszło do żadnego przestępstwa czy wykroczenia, policjanci muszą się sprawą zająć, tracąc tak naprawdę czas. Bo i tak nic z tego nie będzie. Policja wbrew konstytucji działać nie może. A interweniować 1 listopada mundurowi nie mogli, bowiem naraziliby się na zarzuty ingerencji w wolność religijną.
Pan Władysław się upiera: kilkanaście lat temu szedł w tym miejscu, w którym teraz stali wyznawcy kościoła z Knurowa, w kondukcie pogrzebowym, za trumną kogoś bliskiego. Dlatego innowiercy nie mogą tam głosić ewangelii?
Marysia Sławańska
Komentarze (0) Skomentuj