Czasem słyszy, że boks i praca w policji nie są dla kobiet. Nawet dziadek, który jest z wnuczki dumny, swego czasu mówił „szkoda takiej ładnej buzi”. Lidka jednak walczy tak, że z ringu nie schodzi poturbowana. W ciągu swojej wieloletniej kariery zaledwie trzy razy miała podbite oko.  
Drugiej takiej w Gliwicach nie ma, a i w Polsce ze świeczką szukać. Lidia Fidura, mistrzyni pięści, zasiliła właśnie szeregi gliwickiej policji. Pojechałam i wygrałam. Takie zdanie w naszej rozmowie pojawia się najczęściej. Mówi, że boks ma we krwi. Dodam, że zwycięstwo także.  


Kiedy Lidka pojawiła się w komendzie miejskiej jako świeżo upieczona policjantka, wszyscy koledzy już wiedzieli: „przyszła ta bokserka”.  

Kim jest, zainteresowani wiedzą dobrze, więc ją szanują. Ma dopiero 28 lat, więc dziwią się, kiedy to wszystko osiągnęła. Złoto na mistrzostwach Europy, brąz na igrzyskach europejskich w Azerbejdżanie, dwanaście razy mistrzostwo Polski (ostatnio tytuł obroniła w tym roku), dwanaście razy wygrana na międzynarodowych mistrzostwach Śląska, wreszcie zwycięstwo, które już przeszło do historii. Jako jedyna kobieta pięć razu z rzędu zwyciężyła w prestiżowym bokserskim turnieju im. Feliksa Stamma w Warszawie – ta sztuka udała się, prócz niej, jeszcze tylko jednemu pięściarzowi, mężczyźnie. 

Boks ważniejszy od chłopaków
Sport to wyrzeczenie. Kiedy jej koleżanki i koledzy zaczynali weekendowe imprezowanie, ona, zawsze w piątki, biegła na trening. Gdy znajomi organizowali urodziny, musiała jechać na zgrupowanie kadry. Czy było jej żal? Nie. A jak ktoś nie rozumiał, że trening ważniejszy, bo chciała coś osiągnąć, to z kimś takim nici porozumienia nie było. 

Nie było też typowego dla młodzieńczego wieku randkowania. Owszem, zdarzały się zauroczenia, nawet prowadzanie z chłopcem za rękę, ale tylko między szkołą a domem. A gdy pierwszy chłopak „na poważnie” kazał Lidce wybierać w stylu „ja albo boks”, dostał słownego kopa.  

Dziś Lidka ma narzeczonego, który jej pasję rozumie. Łatwiej mu, bo sam trenuje: brazylijskie jiu jitsu, kulturystykę, kiedyś trochę karate. Zresztą, na obozie treningowym się poznali. Uczucie Jakuba wystawione zostało na próbę już na samym początku, bo Lidka przygotowywała się akurat do igrzysk, więc była w rozjazdach. Czasem udało się porozmawiać przez telefon. Ale Kuba wytrzymał i dziś mówi, że było warto.

Lubię full contact 
Nie raz trenowała całymi dniami, z przerwami tylko na posiłki. Wyjeżdżała na tydzień, dwa, także podczas roku szkolnego. Ale wszystkie klasy przeszła, nauczycieli, na szczęście, miała wyrozumiałych. Niektórzy uczniowie trochę wprawdzie sportowych laurów zazdrościli, ale ona się nie przejmowała. Przecież to nie jej wina, że ktoś woli imprezować, a potem ma pretensje.   

Zaczęło się wcześnie. Miała zaledwie dziewięć lat, gdy tata, widząc, że córka lubi się ruszać, postanowił zaprowadzić ją na trening. Lidka podejrzewa, że wybrał sztuki walki, by jego jedynaczka, nie mając starszego brata, mogła się, w razie czego, obronić. A Lidce się spodobało, w końcu trochę była z niej chłopczyca. Na podwórku ganiała głównie z chłopakami (tak się jakoś zdarzyło, że w okolicy mieszkały tylko dwie dziewczynki), wspinała się po drzewach, budowała bazy, z upodobaniem kopała w piłkę. Ale, ale, dziewczęce zabawy też lubiła. „W sklep” czy „restaurację” bawiła się z koleżankami dość często. 

Zaprowadził więc tata dziewięcioletnią Lidkę na trening karate kyokushin. Potem, krótko, był kickboxing, aikido, teakwondo – w tym ostatnim wystartowała nawet w zawodach, wygrała je, po czym… zrezygnowała. Wolała karate. Ale i to się zmieniło, w którąś z niedziel. 

Na mieście (wtedy mieszkała jeszcze w Rudzie Śląskiej) zobaczyła plakat. Informował, że w Dąbrowie Górniczej właśnie odbywają się mistrzostwa Polski kobiet w boksie. Z czystej ciekawości pojechała z ojcem na finały. I oglądając walczące dziewczyny, pomyślała: „wszystkie bym pokonała”. Wtedy zaczęła boksować. Miała lat 16. 

Spodobało jej się, że boks jest taki mocno kontaktowy. Full contact, jak mówi. Tata, który kiedyś też trochę boks uprawiał, zabrał ją do Zabrza, do  znajomego trenera. Problem w tym, że trener Lidki nie chciał. Bo z dziewczynami same problemy. „Weź ją chociaż na worek, zobacz, jak się rusza”, namawiał Fidura. Kolega, z oporami, zgodził się, a kiedy zobaczył, jak jest dobrze, powiedział: „dobra, za miesiąc wystartujesz na mistrzostwach Śląska w Gliwicach”. 

To były pierwsze tego typu międzynarodowe zawody w naszym mieście. Lidka od razu wygrała pierwszą walkę z inną reprezentantką kraju i zabłysnęła. Już tam zauważył ją trener kadry narodowej. A kiedy pojechała na zawody kolejne, mistrzostwa Polski, i dwie walki wygrała przed czasem, trener zawołał ją, wręczył białą karteczkę. „Zapraszamy zawodniczkę na zgrupowanie kadry narodowej”, było na niej napisane. I tak zaczął się dla Lidki kobiecy boks olimpijski, zwany też amatorskim. 

Najpierw trenowała w klubie Walka Zabrze. W Zabrzu, mimo sukcesów, nie otrzymywała jednak stypendium. Dowiedziała się, że w sąsiednich Gliwicach młodych sportowców traktuje się dużo lepiej i postanowiła przejść do GUKS Carbo. Prezes i trener Henryk Wilk przyjął ją z otwartymi ramionami. Pod jego skrzydłami sięgnęła potem po najważniejsze trofea. W Gliwicach trenuje już prawie 10 lat, od niedawna jest także mieszkanką naszego miasta. 

Lidka nie płacze, Lidka myśli 
Ona też przegrywa. Przeżyła te największe dla sportowca klęski, kiedy zawodnik ociera się o podium, ale ląduje na miejscu czwartym, przegrywając na przykład tylko jednym punktem. Tak właśnie Lidka miała na mistrzostwach świata. W boksie wszystko zależy od sędziego. I czasem wiesz, że byłaś lepsza, a przegrywasz. A przykro jest przegrać walkę, która jest wygrana.

Po porażce daje sobie trochę czasu, odpoczywa od treningów, zajmuje myśli czymś innym. Potem wraca, znów silna. Odstresowuje ją jazda konna i… gotowanie. W zasadzie wszystko, co przyrządzi, jest pyszne, ale jej specjalizacja to zdecydowanie sushi. 

Kiedyś po przegranej zdarzało jej się płakać. Dziś nie. Może dlatego, że wraz z wiekiem trochę zmieniły się priorytety. Jako dziewczyna miała tylko sport. Teraz, młoda kobieta, myśli o założeniu rodziny oraz pracy zawodowej.

Właśnie – praca zawodowa. Półtora roku temu Lidka wstąpiła do policji. Bo to zajęcie stabilne, ale i ciekawe, wciąż dzieje się coś nowego. Mundury zresztą zawsze ją pociągały, uczyła się nawet w liceum o profilu wojskowym (klas policyjnych wtedy jeszcze nie było). 

Nie dostała się za pierwszym razem. Wprawdzie zdała testy sprawnościowe i psychologiczne, ale na przeszkodzie stanęła... lekarka. Pani doktor stwierdziła, że w policji Lidce przeszkodzi krzywa przegroda nosowa. Dodała jeszcze, że jest teraz do służby tylu chętnych, iż dobiera się tylko... diamenty. No, chyba że 
Lidka zoperuje przegrodę. 

Pięściarka nie zrobiła tego, bo po co, skoro przy następnej walce znów może w nos oberwać. A że nigdy się nie poddaje, spróbowała z tą policją raz jeszcze. Udało się i teraz gliwicki garnizon ma diament prawdziwy. Bo Lidka się nie boi. Jej umiejętności sportowe dodają pewności siebie. 

Wspomina szkołę policji w Legionowie i zajęcia z technik interwencji. Kobiety ćwiczyły osobno, osobno mężczyźni. Z jednym wyjątkiem. Prowadzący zajęcia Lidce kazał z panami, bo wiedział, że panie nie mają szans. Mówił nawet półżartem, że jak jednego z kolegów znokautuje, da jej szóstkę. No i nokautowała. Koledzy na sparingach mieli z nią ciężko, bo ona walkę ma we krwi.

Często pokonuje własnego narzeczonego. W sparingach na poważnie i dla zabawy. Żartuje, że narzeczony walczy siłowo, ona myśli. Inteligencja wygrywa z siłą. Tego Lidka nauczyła się, trenując aikido, które jest, mówiąc wprost, wpuszczaniem przeciwnika w maliny. 

Przed ciosami oczu nie mruży 
Czasem słyszy, że boks i praca w policji nie są dla kobiet. Nawet dziadek, który jest z wnuczki dumny, swego czasu mówił „szkoda takiej ładnej buzi”. Lidka jednak walczy tak, że z ringu nie schodzi poturbowana. W ciągu swojej wieloletniej kariery zaledwie trzy razy miała podbite oko.  

Na co dzień spokojna, opanowana, nawet ugodowa, w ringu zmienia się w bojowniczkę, a wyżywa na worku. Do sportu podchodzi profesjonalnie, więc walczy na sto procent nawet z dobrymi koleżankami. Potem, w szatni, dziewczyny żartują, że będą musiały zrobić sobie makijaż. 

Lidka mówi, że kobieta pięściarka musi być wytrwała i twarda. Są dziewczyny, które przychodzą na trening i podczas przyjmowania ciosów zamykają oczy, odwracają się lub kulą. Nie wróży takim poważnej kariery. Ona, kiedy dostaje cios, oddaje mocniej. 

Teraz przed nią mistrzostwa Europy, w maju, a pod koniec roku – świata. Z okazji Dnia Kobiet Lidka życzy sobie złotego medalu na obydwu imprezach, szczególnie tych drugich, bo do tej pory były pechowe. Tego więc życzymy. 

Marysia Sławańska 


Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj