Jestem wdzięczna za te lata. To była wspaniała przygoda, choć nie zawsze łatwa. Moja rodzina zawsze była przy mnie, dzięki czemu mogliśmy zbudować coś wyjątkowego, co pozostanie w naszej pamięci na zawsze – mówi Maria Strzoda, właścicielka ciastkarni Marysieńka, kończącej działalność po ponad trzech dekadach.

Ostropa, ul. Architektów

Na leżącym na stole talerzyku leży sernik w stylu śląskiego kołacza – taki lubię najbardziej, oraz pierniki, którymi zachwycę się już po powrocie do domu. Naprzeciwko mnie siedzi dojrzała, elegancka kobieta, pani Maria, właścicielka Marysieńki. Chwilę później dołącza jej córka, pełna energii Agnieszka Strzoda-Dratnal. Spotkałam się z nimi, by poznać historię powstania jednej z bardziej znanych cukierni w Gliwicach i powody, dla których zostanie zamknięta.

„Wydaje mi się, że głos Pani drży i myślę, że to nie z zimna” – zauważam po pierwszych słowach wymienionych z Marią Strzodą.

„Tak, z emocji bardziej” – przyznaje. Na najważniejsze tego dnia pytanie „dlaczego?”, odpowiada krótko: „Zdrowie”. Przyczyny, dla których jej córka nie będzie kontynuować prowadzenia rodzinnego biznesu, poznam później. Teraz wraz z panią Marią przenoszę się w przeszłość.

Pracowaliśmy wszyscy

Marysieńka zrodziła się w głowie Marii Strzody, jednak należy podkreślić, że to ciastkarnia rodzinna, stworzona przez Marię i jej męża Eugeniusza, który służył niezbędnym wsparciem technicznym oraz realizował dostawy. Przez ostatnie lata opiekował się też kawiarnią witając gości o poranku.

„Na swoje przeszłam pracując jeszcze w Społem. Tam pełniłam różne funkcje – instruktora praktycznej nauki zawodu na szkoleniowych cukierniach, a także zastępcy kierownika. Ale to były czasy, kiedy zaczęło się wszystko kurczyć. Kierownicy innych zakładów powoli układali sobie na nowo swoje życie zawodowe, a ja ciągle zostawałam. Miałam jednak przekonanie, że przyjdzie kolei i na mnie, choć, dzięki bogu, nikt mnie nie zwolnił. Mimo tego szukałam czegoś na miarę tego, co miałam w kieszeni. Tu, na Ostropie znaleźliśmy pomieszczenia na wynajem, na które było nas stać. Wynajmujemy je zresztą do dzisiaj.

Od pierwszych dni w działalność ciastkarni byli zaangażowani wszyscy, poświęcając się temu w 100%. Agnieszka, będąc w 7 klasie, już sama stała za ladą, a Arek najlepiej czuł się na produkcji. Gdy skończył 17 lat, zdał na prawo jazdy i przed szkołą oraz po szkole jeździł z towarem do sklepów, z którymi już wtedy współpracowaliśmy. Arkadiusz to obecnie nasz główny mistrz cukierniczy, z niepowtarzalnym talentem do smaku i szczegółów. Te modelowane dzieła sztuki i niezapomniany smak to zawsze praca Arka. Agnieszka, będąc menagerem ciastkarni, wprowadziła jako pierwsza na śląski rynek słodkie bufety. Dokładnej daty nie pamiętam, lecz z pewnością robiliśmy je już w 2008 roku.

Przez te 32 lata wyszkoliliśmy wielu dzisiejszych cukierników. Naszą misją było kształcenie i edukowanie nowego pokolenia. Zależało nam na tym, aby Marysieńka była czymś więcej, niż producentem ciast i tortów.

Czas i koniunktura pozwalała nam, abyśmy się rozwijali, wprowadzali nowe produkty i usługi. Dokładaliśmy wszelkich starań, aby nasza oferta była unikalna. Każde z dzieci miało swój wkład w tę cukiernię, a ja jestem z tego bardzo dumna” – ciągnie opowieść Maria Strzoda.

A potem przyszła pandemia

„To był trudny czas, który zmusił nas do szukania rozwiązań. Wtedy też postanowiliśmy lepić pierogi. Chociaż wiele rzeczy było dla nas wyzwaniem, udało nam się przetrwać ten okres, dzięki determinacji i ciężkiej pracy. Pandemia nas nie załamała a jedynie zmieniła. Generalnie zmieniła nas wszystkich” – kontynuuje właścicielka.

Chwilę później dociera do mnie jednak, jakim kamieniem milowym dla Marysieńki był czas pandemii. „Pandemia była czasem refleksji i rewizji naszych celów. Gastronomia to praca 24/7. Jako mama wtedy 6-latki zrozumiałam, że ważny dla mnie jest czas z rodziną. Dlatego też zdecydowałam spróbować swoich sił w korporacji, w której się odnalazłam. Na miarę swoich możliwości do dziś wspieram jednak rodzinny biznes – włącza się do rozmowy Agnieszka

Agnieszka podkreśla, że nie żałuje niczego – jest ponad miarę zorganizowana, bardzo konkretna, skupiona i zdyscyplinowana. Przekonuje mnie, że jak poświęca czas rodzinie, to nawet jeśli jest go niewiele, jest ze swoimi bliskimi całą sobą.

„Z czasem zauważyliśmy, jak rynek nieodwracalnie zmienił się. Nasi klienci organizowali coraz to mniejsze przyjęcia, poszukując coraz to bardziej innowacyjnych rozwiązań. Nasza oferta, którą już sami oceniliśmy na zbyt rozbudowaną, stała się poważnym wyzwaniem. Wprowadziliśmy wiele zmian, starając się dostosować do nowych popandemicznych realiów, aczkolwiek nie było to proste.

To, co najbardziej nas wyróżniało, to indywidualne podejście do każdego klienta. Ludzie przychodzili nie tylko po ciasta czy torty, ale także po rozmowę, po chwile spędzone w naszej cukierni. To miejsce tworzyło więzi, a nawet łączyło małżeństwa” – mówi z uśmiechem Agnieszka.

Chcemy odpocząć

Niestety, zdrowie właścicieli Marysieńki zaczęło się pogarszać. To była jedna z głównych przyczyn decyzji o zawieszeniu działalności.

„Po tylu latach pracy bez wytchnienia, chcemy znaleźć czas dla siebie, dla rodziny, dla zdrowia” – wyjaśnia Agnieszka. Jak dodaje, decyzja o zamknięciu cukierni nie była łatwa. – „To jest nie tylko miejsce pracy – to nasze życie, nasza historia, nasze wspomnienia” – mówi.

Zapytana o to, czy to definitywny koniec historii Marysieńki, odpowiada: „Zachowaliśmy cały park maszynowy i receptury. Nie sprzedaliśmy marki, bo wierzymy, że to jeszcze nie koniec. Być może w przyszłości wznowimy działalność, ale w innej, mniejszej formie. Chcemy odpocząć, przemyśleć wszystko i zobaczyć, co przyniesie przyszłość”.

Pani Maria wsłuchuje się w słowa córki. Po chwili dopowiada: „Dla mnie osobiście największą radością jest to, że pozostawiamy po sobie coś, co było ważne dla tylu ludzi. Patrząc wstecz, jestem wdzięczna za te lata. Jestem dumna z tego, co osiągnęliśmy, i z tego, że mogliśmy być częścią życia naszych klientów. Mam nadzieje, że historia Marysieńki będzie dalej żyła w sercach tych, którzy ją znają” – podsumowuje właścicielka.

Przy znakomitym serniku, historii właścicielek Marysieńki wysłuchała: Adriana Urgacz-Kuźniak

Galeria

wstecz

Komentarze (2) Skomentuj

  • Gliwicki włóczykij 2025-01-12 13:13:48

    Najlepsze torty w mieście! Co ja mówię w mieście... W powiecie, w regionie, na Śląsku! Odpoczywajcie i...Wracajcie kochani z Waszymi tortami ;)

  • Gosienka 2025-01-14 20:46:15

    Ciasta smaczne, atrakcyjne cenowo ale najfajniejsza sprawa było szczere Dzień dobry z rana. W tym miejscu zawsze usłyszałam … Mołego dnia … od właściciela nawet jeśli zajęty był rozmowa z kim innym. To dziś mało spotykane podejście do klienta. Nie czułam się intruzem. Powodzenia i duuuużo zdrówka♥️