Artur Barciś to jeden z najwybitniejszych polskich aktorów. Stworzył wiele znakomitych ról teatralnych i filmowych. Popularność zyskał dzięki występom w programie „Okienko Pankracego”. Pod koniec lat 90. wcielił się w postać Tadeusza Norka w kultowym serialu telewizyjnym „Miodowe lata”, a potem utożsamiany był z przebiegłym Arkadiuszem Czerepachem z niezapomnianego „Rancza”. Rozmawiamy z nim o narodowej kwarantannie, sytuacji ludzi kultury podczas pandemii, walce z hejtem oraz niesłabnącej popularności „Miodowych lat”.
Już w blokach startowych?
Nie rozumiem. Do czego pan nawiązuje?
Od poniedziałku, 18 maja (rozmawialiśmy w piątek, 15 maja – przyp. autora) zaczyna się trzeci etap „odmrażania kraju”. Dozwolona będzie działalność kin plenerowych, a aktorzy mogą wrócić na plany filmowe oraz brać udział w próbach teatralnych.
Ostatnio nie oglądałem żadnych programów informacyjnych, więc zaskoczył mnie pan tą wiadomością. I nie wiem, szczerze mówiąc, jak się do tego odnieść. Bo z jednej strony bardzo się cieszę, ale z drugiej jestem pełen obaw. Bo pandemia się przecież jeszcze nie skończyła.
To prawda.
Pan dzwoni do mnie ze Śląska, czyli rejonu, w którym codziennie ujawnia się 200-300 nowych przypadków osób zarażonych koronawirusem. A przecież także w innych częściach Polski wirus nie zniknął zupełnie. W ostatnim czasie stałem się pesymistą, wiele spraw widzę czarno. Boje się, że zbyt wcześnie przywracamy tę normalność. Oczywiście, to jest zrozumiałe, bo ludzie nie chcą już siedzieć w domach, chcą tego świata sprzed trzech miesięcy, ale czy czasem nie jesteśmy w gorącej wodzie kąpani?
Jak Artur Barciś spędził okres narodowej kwarantanny?
W swoich czterech kątach. Mam dom z ogrodem, za oknem do życia budziła się przyroda, więc nie było źle. Wreszcie miałem czas na odpoczynek, bo od ośmiu lat nie byłem na żadnym urlopie. Nadrobiłem różne domowe zaległości, przeczytałem czekające książki, pisałem wierszyki. Tęskniłem za wnukami i przyjaciółmi. Na szczęście okres izolacji przypadł w dobie internetu, więc kontakty były częste. Nie wyobrażam sobie, jakby to było w czasach mojego dzieciństwa.
Wspomniał pan o wierszykach. Rymowanki, udostępniane na pana facebookowym fanpage'u, robiły w sieci furorę!
Zaczęło się od „Apelu profilaktycznego” Szymona Marhwiaka Barabacha z Oławy. Ten wiersz podsunęła mi żona. Poprosiła, bym go nagrał, bo może ludziom przemówi do rozumu i zostaną w domach. I zrobiłem to, ale nie spodziewałem się, że będzie miał taki oddźwięk. Nagranie zyskało ogromną popularność, na obecną chwilę ma sześć milionów odsłon.
Po sukcesie „Apelu” zaczęli do mnie pisać rodzice i nauczyciele, prosząc, abym wymyślił i nagrał jakąś fraszkę skierowaną do najmłodszych. Bo dzieciom szczególnie trudno jest zrozumieć sytuację, w jakiej się nagle znalazły. Dlatego napisałem „Wierszyk dla dzieci”. Zwracam się w nim do ukochanego wnuka, tłumacząc, czym jest koronawirus i wyjaśniam, jak ważne jest, by podczas epidemii zostać w domu.
I się posypało. Kolejne grupy społeczne zaczęły domagać się własnych wierszyków!
Do tej pory udostępniłem 20 rymowanek. Większość jest mojego autorstwa, ale nie wszystkie. Niedawno zgłosiło się nawet wydawnictwo, które chce je wydać, więc prawdopodobnie powstanie książka z pandemicznymi wierszykami.
Odpowiedział pan na hejt wobec pracowników medycznych. Też wierszem.
Tak już mam, że łatwo mi się układa rymy. Dotychczas większość wierszy pisałem do szuflady, a teraz, z racji tego, że siedzę w domu na kwarantannie i nie mogę pracować, staram się być aktywny w inny sposób. I mam drobną nadzieję, że to komuś pomaga. Przez to medium, jakim jest mój fanpage na Facebooku, staram się ludzi głaskać po głowie, ale też zwracać uwagę na różne problemy pojawiające się w czasach kryzysu, jak wspomniany hejt na lekarzy i pielęgniarki. O tym opowiada rymowanka „Dwa bloki”.
Jak się spisaliśmy w okresie największych rygorów? Zdaliśmy egzamin z odpowiedzialności?
Ludzie wysłuchali apeli o pozostanie w domach. Nie wyjeżdżali na święta, nie spotykali się ze znajomymi, więc nie powtórzył się u nas wariant włoski. Ale nie wszędzie sytuacja wraca do normy. Przecież już mówiliśmy o Śląsku…
Bo rząd, zamiast zajmować się kopalniami, będącymi tykającą bombą, od samego początku epidemii zajmował się wyborami.
Absolutnie się z panem zgadzam. I dlatego mówię, że generalnie, dzięki właściwej postawie społeczeństwa, zdaliśmy egzamin. To znaczy my, zwykli ludzie. Nie mówię o kierujących państwem. Inna rzecz, że tak naprawdę nie wiemy, jaka jest skala epidemii w Polsce. Mam przyjaciół wśród lekarzy i oni powątpiewają w prawdziwość podawanych statystyk. Szczególnie tych dotyczących zgonów.
Wracając do pańskiej aktywności w sieci. Kilka dni temu miała miejsce premiera klipu duetu Barciś – Żak w ramach akcji #Hot16Challenge. Czyżby zainspirowało was rapowanie prezydenta Andrzeja Dudy?
Nie, aktywność pana Andrzeja Dudy nie miała żadnego wpływu na nasz akces do tej akcji. Nominował mnie raper Loko z Białegostoku. A że szczytny cel inicjatywy, to zaangażowałem się wraz z Czarkiem.
Nazwa duetu nawiązuje do kultowej produkcji sprzed 20 lat.
Zagraliśmy wtedy razem w „Miodowych latach”, dlatego teraz podpisaliśmy się Kanalersi. Przypomnę, że tak nazywał się zespół muzyczny założony w serialu przez głównych bohaterów – tramwajarza Karola Krawczyka i kanalarza Tadeusza Norka.
Ale nie tylko w ten sposób nawiązujecie do hitowego serialu. Na początku nagrania słyszymy charakterystyczny urywek czołówki sitcomu.
Bo ludzie wciąż wspominają tę produkcję, zresztą, cały czas w telewizji lecą jej powtórki. Mało tego, ostatnio tatuażystka Dagwra w swojej ofercie umieściła… portrety Karola i Tadzika. Dostałem od niej zdjęcia naszych podobizn, ulokowane na ludzkich ciałach. (śmiech) Dobrze, że Norek znalazł się na łydce damskiej…
W swoim tekście zawarliście apel do Polaków. Nie stronicie też od nawiązań do polityki. Kto jest autorem słów?
Ja.
Proszę zatem o interpretację.
W pewnym momencie akcja, jaką wymyśliło środowisko raperskie, stała się nadto polityczna. Szczytna idea zamieniła się w poletko rywalizacji kandydatów na prezydenta. Artyści poczuli się wykorzystani. Byli i tacy, którzy mówili, że inicjatywa jest już spalona, że nie warto w niej brać udziału, bo zagarnęli ją dla swoich celów politycy. Dlatego w naszym kawałku padają słowa:
To reaktywacja
bo super ta akcja
Jednocześnie apelujemy o opamiętanie się do polityków i hejterów:
To nie jest zabawa
to nasza obawa
że nas ta nienawiść zaleje
Ale na koniec dajemy też nadzieję, że mogą jeszcze nadejść miodowe lata. Wszystko zależy od nas samych.
Przyjaźni się pan z Cezarym Żakiem?
Oczywiście. Ale nie jest to taka przyjaźń, że bez przerwy ze sobą przebywamy. Lubimy się, cenimy, znamy od wielu lat. Bardzo lubię grać z Czarkiem, czy to na scenie, czy w filmie.
Czas pandemii dla ludzi kultury jest szczególnie trudny. Nie ma, póki co, przedstawień teatralnych, filmów w kinach, koncertów.
Bardzo tęsknię za pracą. Czuję wielki głód grania, bo przed pandemią robiłem to codziennie, a bywało, że i dwa razy dziennie. Kiedy z powodu wirusa z Chin świat zwalniał, zaczynaliśmy próby do spektaklu „Porwanie”.
Co to za sztuka?
Kryminalna komedia autorstwa Francisco Nortesa, hiszpańskiego aktora i dramaturga. Reżyserem jestem ja, a obsada – istne marzenie! Wymienię tylko kilka nazwisk: Agnieszka Więdłocha, Łukasz Simlat, Antoni Pawlicki, Damian Kulec. Premiera planowana była na wrzesień, teraz wiem, że przesunięto ją na luty.
Ludzie kultury i sztuki dostali od pandemii po kieszeni. Nie grają, nie zarabiają. Wielu aktorów się przebranżowiło.
Nie jestem na etacie żadnego teatru. Kiedyś związany byłem z Ateneum, ale dzisiaj łączy mnie z nim tylko luźna umową o współpracy. Dlatego finansowo też dostałem po tyłku. Ale nie chcę narzekać, lamentować, bo są osoby w dużo gorszej sytuacji. Żyję z oszczędności, bo jako człowiek roztropny coś tam odkładałem na tak zwaną czarną godzinę.
Rząd chwali się, że zaoferował tarczę antykryzysową. W jej ramach po pomoc mogą sięgać również aktorzy.
Dlatego ja też skorzystałem. Wystąpiłem o czasowe zwolnienie z płacenia składek ZUS. Ale czy moje podanie zostało pozytywnie rozpatrzone, tego nie wiem. Musiałbym zapytać księgową.
Kilka tygodni temu zmarł Paweł Królikowski. Razem spotykaliście się na planie „Rancza”.
Aktorzy, jak i cała ekipa pracująca przy tym serialu, byli jak jedna wielka rodzina, więc śmierć Pawła mocno mnie dotknęła. Odszedł ktoś z nas. W sumie na planie „Rancza” spędziliśmy 10 lat. Co prawda z Pawłem miałem akurat mało ujęć, bo nasze wątki krzyżowały się raczej rzadko, ale na samym planie widywaliśmy się często. I bardzo się lubiliśmy. Smutne, że już go nie ma. Postać „Kusego” pozostanie jednak na zawsze.
Rozmawiał: BŁAŻEJ KUPSKI
Komentarze (0) Skomentuj