Policjanci z Gliwic mają patent na to, jak „zachęcić” sprawców, by sami się do nich zgłaszali.
Internet obiegły niedawno cztery zdjęcia z monitoringu. Umieszczone w autobusie miejskim kamery zarejestrowały moment przywłaszczenia. Kiedy jedna z pasażerek wysiadała na przystanku, na siedzeniu zostawiła telefon komórkowy. Fakt ten zauważyła inna pasażerka, przesiadła się, nakryła telefon torbą, po czym go schowała. Nie wiedząc bądź nie myśląc o tym, że właśnie jest filmowana.
Policja zabezpieczyła nagranie. Zdjęcia opublikowano. Były jednak zanonimizowane, czyli twarz kobiety została zasłonięta tak, że nikt, prócz niej samej, nie mógł jej rozpoznać. Podejrzanej postawiono warunek: jeśli nie zgłosi się w określonym czasie na komisariat, wizerunek opublikowany zostanie w całości.
Na efekt długo nie trzeba było czekać. Kobieta z nagrania zobaczyła zdjęcia w Sieci, rozpoznała się i natychmiast zgłosiła do kryminalnych, wraz z przywłaszczonym telefonem.
Podobnych skutecznych przypadków było więcej. Na początku września kobieta w średnim wieku i towarzyszący jej młody mężczyzna zabrali telefon, który przy bankomacie w centrum handlowym zostawił wypłacający pieniądze człowiek. Policyjna technika była ta sama: opublikowanie zanonimizowanych wizerunków z apelem i przestrogą. Skąd pomysł?
- Do podstawowych zadań policji należą ochrona życia i zdrowia, bezpieczeństwa i porządku publicznego, ale także inicjowanie działań mających na celu zapobieganie popełnianiu przestępstw czy wykroczeń. Mówiąc wprost: publikujemy te zdjęcia, bo w ten sposób wypełniamy nasze ustawowe zadania. Publikacje w znaczący sposób pomagają nam ścigać i wykrywać sprawców – mówi nadkom. Marek Słomski, oficer prasowy KMP Gliwice.
Na publikowanie wizerunków w taki sposób, by złapać sprawców, ale jednocześnie dać im szansę na dobrowolne przyznanie się i oddanie przywłaszczonej rzeczy, wpadli właśnie policjanci z Gliwic. Prawdopodobnie inne komendy w Polsce dotąd tego nie robiły.
Można powiedzieć, że nasi śledczy kierują się pewnego rodzaju humanitaryzmem w stosunku do „złodziei z przypadku” - nie poważnych przestępców, recydywistów, ale ludzi, którzy do tej pory żadnego czynu zabronionego nie popełnili, a złodziejami uczyniła ich okazja.
Czyli tych, którzy przywłaszczają sobie pozostawione na przystankach, w sklepach, przychodniach, parkach rzeczy. Policjanci traktują ich nieco łagodniej i choć mają prawo opublikować wizerunki, zamazują je. Po czym czekają, aż sprawcy się zreflektują. W 2015 roku gliwiccy śledczy opublikowali takie zanonimizowane wizerunki 26 razy, a wykrytych w ten sposób zostało 16 osób.
- Może to mało, biorąc pod uwagę kilka tysięcy prowadzonych postępowań rocznie, ale publikowanie wizerunków i informowanie o zatrzymaniach ma też wymiar prewencji ogólnej – tłumaczy nadkom. Słomski. - Jeśli ktoś nie wyniósł z domu odpowiedniego wychowania, tego przekonania, że nie zabiera się cudzej rzeczy, to gdy widzi taką publikację w lokalnych mediach, być może, przynajmniej mamy taką nadzieję, narodzą się w nim obawy przed podobnym postępowaniem.
Ale dzięki publikacjom mogą się też w potencjalnym sprawcy rodzić obawy przed ujrzeniem swojego wizerunku w internecie. I właśnie ten strach może być prewencyjny – potencjalny sprawca trzy razy pomyśli, zanim coś ukradnie.
Pomysł gliwickiej policji jest prosty, dobry i sprawdza się. Zresztą nie miałoby sensu inwestowanie w miejski monitoring, gdyby organy ścigania nie mogły korzystać z możliwości, jakie on daje.
(sława)
Komentarze (0) Skomentuj