Miasto często staje się dla niej literackim tworzywem, natchnieniem, lekcją życia, przy czym liczy się ciekawość mieszkanki i kobiecy punkt widzenia.
„Ciotka Hilda była siostrą mojej babki Trudy. Zaniemówiła w 1945 roku, w wieku dwudziestu trzech lat”. Tak zaczyna się najnowsza powieść Justyny Wydry. Przedstawiona przez nią historia rodzinna pokazuje, jak istotną rolę w literaturze może odgrywać miejsce - konkretne budynki, mieszkania, ulice, skwery czy ławki. Justyna Wydra choć, z wykształcenia jest biologiem - entomologiem, z zamiłowania i wykonywanego zawodu twórczynią słowa. Pracuje jako copywriter, autorka i redaktorka tekstów.
Radość z Góry Chełmskiej
Mamy szczęście, pogoda do spaceru wymarzona i nawet budynek urzędu skarbowego wygląda mniej urzędowo, zaś elewacja żyletkowca czyni go architektonicznym klasykiem. - Nim urządziła się w nim „skarbówka”, był siedzibą biura projektowego Miastoprojekt - Wydra schodzi z ażurowych schodków i prowadzi mnie w stronę ulicy.
Rejon Góry Chełmskiej jest, jak mówi, jej magicznym miejscem, skrzyżowaniem szczęśliwych dróg dzieciństwa i wczesnej dorosłości. Stojąc przed „skarbówką” i obracając się wokół własnej osi, widzimy po kolei: park - dawny cmentarz - prowadzący na aleję Majową, Kozielską – dochodzącą do osiedla Gwardii Ludowej, ulicę Góry Chełmskiej, która poza zasięgiem naszego wzroku krzyżuje się z Gagarina, wreszcie bramę, zza której wyłania się spacerowa ścieżka wśród drzew - ogródki działkowe Radość.
Młode, anonimowe, z wielkiej płyty
Nie pamięta już, ile razy przemierzyła te trasy na własnych, małych, nogach. W dzieciństwie mieszkała na Gwardii Ludowej. Młodym anonimowym osiedlu bloków z wielkiej płyty. W pustej, księżycowej przestrzeni, pozbawionej cienia i drzew. Chętnie więc uciekała na cudownie zieloną aleję Majową, do babci Krysi i dziadka Adama. Dziadek, mama i tato pracowali w Miastoprojekcie.
- Dziadek był tam szefem jednej z architektonicznych pracowni. Potem, gdy został emerytem, niemal codziennie przechodził obok swego dawnego zakładu pracy - z alei Majowej przez park, który wtedy częściowo wciąż był jeszcze poniemieckim cmentarzem, z ruinami nagrobków z napisami w obcej mowie. Udawał się wolnym krokiem w stronę bramy ogródków działkowych. Przekraczał ją, szedł dalej, mijał zarośnięty trzciną staw i docierał do ostatniej odnogi - otwierał kluczem bramkę i wkraczał w świat kolorów oraz aromatów wszelkiego kwiecia, jakie bujnie porastało ścieżynkę wiodącą do dziadkowej działki. Ja oczywiście z nim. Albo z mamą, prosto z mieszkania na Gwardii. Paradoksalnie z dzieciństwem na pustynnym osiedlu kojarzy mi się przede wszystkim… zieloność – opowiada Wydra.
Demoniczny kamieniarz i jego domek
Inną stałą trasą była część ulicy Kozielskiej, a konkretnie fragment wiodący do kościoła Podwyższenia św. Krzyża. By dotrzeć na mszę albo religię, dzieciaki, w tym Justyna, przechodziły koło domku kamieniarza. Gdyby nie zburzono go podczas renowacji parku, widzielibyśmy go sprzed wejścia do dzisiejszego urzędu skarbowego. Był to niski, parterowy budyneczek, wkomponowany w cmentarny mur. W pogodne dni jedno okno domku pozostawało otwarte, a kamieniarz zwykł w nim tkwić, wygodnie oparty o parapet. Mężczyzna był wielki, czarnowłosy i czarnobrody, nic nie mówił, tylko patrzył. - My, dzieciaki, baliśmy się go śmiertelnie i straszyliśmy się nim nawzajem. Sądzę, że był bogu ducha winny, ale jednak urósł do rozmiaru naszej miejskiej smarkatej legendy – dodaje Wydra.
Gagarina zielone kusiło mnie
Gdy mieszka się na Gwardii Ludowej, najprostsza droga do V LO prowadzi wzdłuż Kozielskiej. Tylko że nastoletnia Justyna jej nie lubiła. Wolała nieco dłużą trasę, zbaczała więc z głównego traktu w Gagarina i szła w dół, ku Góry Chełmskiej. Przez zieloność. Pośród czteropiętrowych bloków osiedla o tej samej nazwie. Szła i marzyła, by tu mieszkać. No i spełniło się: w bloku u skrzyżowania tych dwóch ulic, na czwartym, ostatnim, piętrze mieli z mężem swoje pierwsze dorosłe mieszkanie. Popołudniami, już po pracy, brało się psa, koc, książkę i szło na działki, nad staw. W czasach jej dzieciństwa zarośnięty i niemal wyschnięty, teraz pięknie oczyszczony z mułu i nadmiaru trzciny. Znowu stał się miejscem relaksu dla ludzi i gniazdowania dla ptaków - kaczek, łysek i innego powietrzno-wodnego drobiazgu. Gdy przeprowadzili się do bloku przy alei Majowej, Justyna chętnie przychodziła nad ten staw z córeczką.
Wstać, sąd idzie
Wydra lubi to miejsce z dwóch powodów: ciekawie zaaranżowanej przestrzeni i Najmrodzkiego. Siedzimy na parklecie przy Wieczorka/Siemińskiego, jemy lody i gapimy się na sąd, w którego budynku dwadzieścia lat temu mieściło się technikum samochodowe. Za nim skrywa się miejski areszt, słynny na cały kraj z powodu ucieczki Zdzisława Najmrodzkiego. Nakręcono nawet o tym dokument, a ona była taka dumna, że ogląda rodzinne miasto w telewizji. Justyna przywołuje jeszcze jedną „sądową” historię: podczas Gliwickich Dni Dziedzictwa Kulturowego zwiedzała budynek i przypomniała sobie powieść Johna Sacka „Oko za oko”. Książka i miejsce wyzwoliły iskrę twórczą i w 2015 ukazał się jej literacki debiut - powieść „Esesman i Żydówka”, której akcja rozgrywa się także w gliwickim sądzie.
W auli z Magdą Kumorek
W „piątce” wylądowała przez tatę. Jej serdeczna przyjaciółka chciała iść do zawodówki i zostać fryzjerką. Justyna zakomunikowała w domu, że wybrała tę samą szkołę. Wybij to sobie z głowy, usłyszała od zwykle tolerancyjnego dla jej szaleństw taty. Który zaraz dodał: masz do wyboru: „jedynka” albo „piątka”. Pierwsza odpychała z powodu opinii szkoły dla ścisłowców, wybrała więc drugą, bo wydawała się bardziej hipisowska i humanistyczna.
Liceum wspomina dobrze. Przyjacielska, luźna atmosfera, mówi Wydra. Dużo sportu: przez trzy lata trenowała karate, jeździła konno, była siatkówka, aerobic, bieganie. Wiele zawdzięcza polonistce, profesor Szocie, która nauczyła ją miłości do literatury. Była wymagająca, ale to dobrze, dzięki temu Justyna do dziś lubuje się w słowach.
No i zapamiętuje piękne głosy. Pod samym dachem liceum z Górnych Wałów jest duża aula, w której regularnie odbywały się konkursy poetyckie, literackie, muzyczne. Pewnego dnia uczniów zgoniono na kolejne tego typu wydarzenie. Wydra, jak zawsze z książką pod pachą. Chyba z „Potopem”, który czytała w młodości na okrągło. Kiedy się nudziła i nie miała pomysłu na lekturę, brała się za Sienkiewicza. Podczas konkursu w auli skupiła się na książce, rejestrując to, co dzieje się na sali jednym uchem. Próby śpiewacze w większości nieudane, aż nagle – perełka: piękny, głęboki dziewczęcy głos. Zwróciła na niego uwagę, zapamiętała też imię i nazwisko wykonawczyni. A była nią Magdalena Kumorek, dziś znana i ceniona aktorka oraz piosenkarka (w 2014 roku ukazał się jej debiutancki album „Śmiercie”).
Pociąg do literatury
Na pierwsze spotkanie autorskie Justyny, prowadzone przez Agnieszkę Batóg, przyszło sporo ludzi. Powieść „Esesman i Żydówka” wzbudziła zainteresowanie, była również dobrym pretekstem do dyskusji o historii wojennej i powojennej. Podobało jej się w Stacji Artystycznej Rynek i tak, od słowa do słowa, zaczęła współpracę, tworząc, wspólnie z Katarzyną Cupiał, cykl spotkań z pisarzami i poetami - Literatura na Stacji. Spontaniczna inicjatywa skupiła lokalsów, a na spotkaniach prezentowano różne rodzaje twórczości.
Herstoria na kartach
Współtworząc Literaturę na Stacji, Wydra rozsmakowała się w organizowaniu kulturalnych wydarzeń. W 2016 roku wydała drugą powieść – dobrze przyjętą „Ponieważ wróciłam”. Ze stacji powędrowała do księgarni, i to nie tylko w sensie dosłownym, jako autorka na półkę. Dzięki przychylności Szymona Szwajgera, byłego szefa byłej księgarni „Mercurius”, udało się przemodelować wnętrze na pięterku i wydzielić miejsce spotkań. Odbywały się tam wieczorki poetyckie, autorskie, zdarzały się koncerty, wykłady, warsztaty i teatr. Na początku trzeba było zachęcać publiczność, a potem gliwiczanie coraz częściej pytali: „kiedy kolejne spotkania w Mercuriusie”. I w 2017 roku właśnie na księgarskim pięterku, z inicjatywy Małgorzaty Tkacz-Janik, Katarzyny Szoty- Eksner, Ani Liszewskiej, Katarzyny Cupiał oraz Justyny powstał Klub Książki Kobiecej - ważna instytucja kultury i platforma dyskusji o roli kobiet w literaturze. Po likwidacji Mercuriusa klub musiał zmienić miejsce, ale niezmienna pozostała jego idea.
Małgorzata Lichecka
Komentarze (0) Skomentuj