Kiedyś żołnierz i sportowiec, teraz nauczyciel, wychowawca i społecznik. Urodził się 54 lata temu w Szubinie, niedaleko Bydgoszczy, w rodzinie weterynarzy. Nie poszedł w ich ślady, chociaż rodzice w pewnym sensie przyczynili się do tego, że został sportowcem.
- Tuż przed podstawówką przeprowadziliśmy się do Rogowa Żnińskiego,
które słynie z hokeja na trawie – wspomina. - Musiałem więc zostać
hokeistą. Trenując w LKS Rogowo, zdobyłem mistrzostwo Polski juniorów
młodszych. Byłem usportowionym dzieckiem. Wygrywałem systematycznie
rozmaite szkolne rankingi, szczególnie lekkoatletyczne. Taka
ciekawostka: skoki w dal i trójskok ćwiczyłem w ogródku dziadka, który
wyszykował mi skocznię.
Po podstawówce rozpoczął naukę w liceum sportowym Zawiszy Bydgoszcz i stał się lekkoatletą tego klubu. Po maturze stanął przed wyborem ścieżki zawodowej.
Po podstawówce rozpoczął naukę w liceum sportowym Zawiszy Bydgoszcz i stał się lekkoatletą tego klubu. Po maturze stanął przed wyborem ścieżki zawodowej.
- Zawisza był klubem
wojskowym, więc pomyślałem, że może pójdę do szkoły oficerskiej i dalej
będę mógł łączyć naukę ze swoją sportową pasją - mówi. - Wybrałem
Wrocław, bo mówiono, że w tamtejszej Wyższej Szkole Oficerskiej Wojsk
Zmechanizowanych mogę też równolegle studiować kierunek sportowy na
wrocławskim AWF-ie. Kiedy pojechałem do „zmechu” na egzaminy, okazało
się, że to już nieaktualne.
W 1988 roku młody podporucznik dostał przydział do rodzinnej Bydgoszczy, do kompanii reprezentacyjnej Pomorskiego Okręgu Wojskowego. W armii przepracował zaledwie 1,5 roku. Odszedł na własną prośbę.
Mając 26 lat, zastanawiał się, co będzie robił w cywilu, a że lubił sport i pracę z dziećmi, został „wujkiem”, czyli wychowawcą w domu dziecka w Rypinie. - Przepracowałem tam pięć lat. Fajny czas, jeździliśmy na różne spartakiady sportowe, dzieciaki zdobywały medale.
Za namową siostry w 1996 roku przeniósł się do Gliwic i podjął pracę w Domu Dziecka nr 2 przy ul. Zygmunta Starego. Nadał temu miejscu zupełnie inny wymiar. On, zapalony sportowiec, zaczął zarażać swoją pasją kolejnych wychowanków.
W 1988 roku młody podporucznik dostał przydział do rodzinnej Bydgoszczy, do kompanii reprezentacyjnej Pomorskiego Okręgu Wojskowego. W armii przepracował zaledwie 1,5 roku. Odszedł na własną prośbę.
Mając 26 lat, zastanawiał się, co będzie robił w cywilu, a że lubił sport i pracę z dziećmi, został „wujkiem”, czyli wychowawcą w domu dziecka w Rypinie. - Przepracowałem tam pięć lat. Fajny czas, jeździliśmy na różne spartakiady sportowe, dzieciaki zdobywały medale.
Za namową siostry w 1996 roku przeniósł się do Gliwic i podjął pracę w Domu Dziecka nr 2 przy ul. Zygmunta Starego. Nadał temu miejscu zupełnie inny wymiar. On, zapalony sportowiec, zaczął zarażać swoją pasją kolejnych wychowanków.
- Coraz częściej
zaczęliśmy wyjeżdżać na rozmaite zawody. Pojawiły się pierwsze sukcesy.
Podobało im się to, a medale motywowały do treningów. Pojechaliśmy na
pierwsze mistrzostwa Polski domów dziecka w piłce nożnej i koszykówce.
Wróciliśmy z naręczem medali. Potem były kolejne czempionaty i znowu to
samo – chwali się.
Założył w „dwójce” sekcję unihokeja. Wsparli go dobrzy ludzie, wyposażając dom dziecka w niezbędny sprzęt. Pomógł też gliwicki samorząd. I znowu pojawiły się sukcesy.
Założył w „dwójce” sekcję unihokeja. Wsparli go dobrzy ludzie, wyposażając dom dziecka w niezbędny sprzęt. Pomógł też gliwicki samorząd. I znowu pojawiły się sukcesy.
- Co ciekawe, moi
podopieczni nauczyli urzędników tej gry! - szczyci się. - Doszło do
tego, że na samorządowych mistrzostwach Polski pracownicy magistratu
sięgnęli po złoto.
Zawsze marzyło mu się, aby jego dzieci mogły być blisko swoich sportowych idoli. Stworzył więc w „dwójce” klub piłkarza, do którego zapraszał ważne postaci świata sportu, głównie piłki nożnej, jak Piechniczek czy Lato. Pierwszą z nich był były reprezentant Polski Henryk Bałuszyński, który okazał się być dobrym duchem dla jego wychowanków. - Prowadził piekarnię i hurtownię sprzętu sportowego, zawsze nam pomagał . Od chwili jego przedwczesnej śmierci organizujemy mecze poświęcone pamięci „Balu”. Ostatni odbył się w czerwcu 2017 roku w ramach Tygodnia dla Hospicjum.
Otwórzcie galerię zdjęć i poznajcie miejsca ważne w Gliwicach dla Wojciecha Kijewskiego – człowieka orkiestry.
Zawsze marzyło mu się, aby jego dzieci mogły być blisko swoich sportowych idoli. Stworzył więc w „dwójce” klub piłkarza, do którego zapraszał ważne postaci świata sportu, głównie piłki nożnej, jak Piechniczek czy Lato. Pierwszą z nich był były reprezentant Polski Henryk Bałuszyński, który okazał się być dobrym duchem dla jego wychowanków. - Prowadził piekarnię i hurtownię sprzętu sportowego, zawsze nam pomagał . Od chwili jego przedwczesnej śmierci organizujemy mecze poświęcone pamięci „Balu”. Ostatni odbył się w czerwcu 2017 roku w ramach Tygodnia dla Hospicjum.
Otwórzcie galerię zdjęć i poznajcie miejsca ważne w Gliwicach dla Wojciecha Kijewskiego – człowieka orkiestry.
Komentarze (0) Skomentuj