Życiową pasję dzieli pomiędzy architekturą a żeglarstwem. W pracy zawodowej bierze udział w dużych projektach, związanych m.in. z rewitalizacją obiektów lub obszarów o znaczeniu historycznym. Odskocznią od pracy zawodowej jest prowadzenie jednego z najstarszych klubów żeglarskich w naszym kraju.

- Wspaniali ludzie i cudowne przygody w jednym miejscu - mówi. - Mam szczęście dzielić pasję wraz z rodziną. Satysfakcja płynąca z tego zajęcia jest moim panaceum. 

Urodził się w Gliwicach, a dorastał przy ul. Łokietka, w bliskim sąsiedztwie ówczesnej Operetki Śląskiej. - Większość czasu spędzało się na podwórku, tym bardziej, że na nowym wówczas osiedlu mieliśmy fajny plac zabaw – opowiada. - Tuż za operetką, w kierunku Sikornika zaczynały się z kolei Wilcze Doły, dziki pagórkowaty teren, idealny zimą do zjeżdżania na sankach. Pamiętam też nasze traperskie wyprawy wzdłuż koryta płynącego nieopodal potoku. Pięknie, zielono, dziewiczo… W podstawówce (SP 23) byłem podobno dobrym uczniem, ale jak to się mawiało „zdolnym, acz leniwym”.

Choć myślał o nauce w LO nr 2 to po podstawówce, za namową ojca inżyniera teletechniki i telekomunikacji, wylądował w technikum łączności przy ul. Warszawskiej. - Czas szkoły średniej to okres usamodzielniania się młodych ludzi, takie pierwsze wypuszczanie się w dorosłość. Tak było i w moim przypadku – przekonuje.
Na okres szkoły średniej przypadają też jego pierwsze związki z żeglarstwem, które tak naprawdę miał w genach, bo dziadek, mama mieli zacięcie w tym kierunku. On kurs żeglarski zrobił w wieku 16 lat. - Wstawałem o 5 rano, żeby zdążyć na zajęcia – wspomina. - Nabyte umiejętności i patenty przeorganizowały moje życie, głównie weekendowe i wakacyjne. Co roku zaliczałem jeden lub dwa rejsy po jeziorach mazurskich.

Po maturze próbował studiować, ale też pracować na własny rachunek. Trudno było to pogodzić, postawił na rozwój zawodowy. Dziś związany jest z branżą budowlaną. Praca pochłonęła go bez reszty, co spowodowało, że na wiele lat zarzucił żeglarstwo.

Wrócił do niego przez przypadek. - Pojechałem odwiedzić „stare śmieci” nad Jeziorem Dzierżno - opowiada. - Okazało się, że Śląski Yacht Clubie, w którym swoją przygodę z żeglarstwem zaczynało kilka pokoleń gliwiczan i mieszkańców naszej aglomeracji, ma kłopoty i potrzebuje pomocy. Postanowiłem się zaangażować. Był rok 2010… Po pięciu latach ciężkiej pracy udało nam się ŚYC ponownie wyprowadzić na szerokie wody. Znowu oferujemy duży wachlarz kursów i szkoleń. Mamy certyfikat licencjonowanej szkoły Polskiego Związku Żeglarskiego.  Organizujemy rejsy. Naszą sztandarową akcją jest „Żagiel Nadziei”, skierowana do osób niepełnosprawnych, które zabieramy na wyprawy.

Poznajcie ulubione miejsca Grzegorza Kuźniaka, komandora Śląskiego Yacht Clubu przy Politechnice Śląskiej w Gliwicach.
(s)

Grzegorz Kuźniak
49-letni gliwiczanin. Zawodowo związany z architekturą, rewitalizacją i wizualizacją miejską Gliwic. Od dwóch dekad współorganizator działań żeglarskich w stowarzyszeniu Śląski Yacht Club przy Politechnice Śląskiej w Gliwicach, gdzie pełni funkcję komandora. Koordynował liczne żeglarskie akcje prospołeczne, głównie z udziałem osób z niepełnosprawnościami. Do ciekawszych należy zaliczyć rejsy Odrą z portu w Gliwicach do portu w Szczecinie z osobami niewidomymi i niedowidzącymi, czy też warsztaty terapeutyczne dla osób z niepełnosprawnościami intelektualnymi w Stanicy Żeglarskiej SYC - Dzierżno Duże. Od lat pielęgnuje tradycje stowarzyszenia w zakresie szkolenia nowych żeglarzy oraz promowania tej wspaniałej pasji wśród dzieci i młodzieży. Przykładem jest zaangażowanie w coroczny festiwal piosenki żeglarskiej dla dzieci „Szancik”. Zagorzały orędownik idei klubów żeglarskich ziemi gliwickiej. 

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj