Chilijską epopeję narodową przetłumaczył w wolnych chwilach. Za przekład „Araukany”, perły hiszpańskiej renesansowej poezji epickiej, otrzymał prestiżową Nagrodę Instytutu Cervantesa. 
Rozmawiamy z Czesławem Ratką (rocznik 1952), gliwiczaninem, inżynierem po Politechnice Śląskiej, który język hiszpański opanował samodzielnie. Silną motywacją do nauki była chęć poznawania w oryginale relacji uczestników konkwisty Ameryki. Ratka od lat fascynuje się bowiem historią odkrycia i podboju Nowego Świata. Z czasem podjął próby translatorskie. Kilkanaście lat temu przełożył relację Álvara Núñeza Cabeza de Vaca „Naufragios”.

Chodzi pan w glorii sławy? Nagroda Instytutu Cervantesa w Polsce to najbardziej cenione z wyróżnień związanych z popularyzacją literatury iberyjskiej.
Nie czuję się osobą sławną. I wcale mi na tym nie zależy. Myślę, że szum wokół mojej osoby przeszkadzałby mi tylko w pracy. Podjąłem się tłumaczenia „Araukany” nie dla splendoru. Również nie dla finansowych profitów. Tłumaczenie wydałem własnym sumptem. Redakcję zrobiła moja córka, która mieszka w Salamance, zakładka to dzieło syna, historyka i rysownika, a za opracowanie graficzne i projekt okładki odpowiada jego dziewczyna – grafik wydawniczy. Tłumaczyłem dla własnej satysfakcji.  „Araukana” Alonsa de Ercilla y Zúñigi jest dziełem dość hermetycznym, praktycznie nieznanym poza wąskim kręgiem filologów języka hiszpańskiego. Moje tłumaczenie nie spotkało się z zainteresowaniem wydawców. Podejrzewam, że nie wiedzieli, z jaką perłą mają do czynienia. Cervantes uważał „Araukanę” za arcydzieło.

Jakie odniesienie znalazłby pan dla „Araukany” w literaturze powszechnej, bliskiej przeciętnemu czytelnikowi?
To klasyczny poemat epicki, wywodzący się w prostej linii z kanonicznej dla gatunku „Iliady”. Wpływ dzieła Homera jest bardzo widoczny. Użyte środki poetyckie, struktura z otwierającą inwokacją, przenikanie się świata fantastycznego z rzeczywistym, opisy przyrody, charakterystyka postaci, homeryckie porównania, przenośnie, wyliczenia itd. To typowy zestaw cech eposu.

O czym opowiada poemat?
„Araukana” to relacja autora, hiszpańskiego szlachcica, który uczestniczył w wyprawie konkwistadorów przeciw ludowi Mapuczów (Ercilla nazwał ich Araukanami). Plemię zamieszkiwało tereny obecnego Chile. Dzięki waleczności i biegłości w wojennym rzemiośle lud ten zachował swoją niepodległość przez blisko trzy i pół stulecia, niemal do końca XIX wieku. Ale fabuła jest szczątkowa. Na pierwszy plan wybijają się opisy – zdarzeń, ich przyrodniczej scenerii i towarzyszących im emocji.

Co w relacji z walk toczonych w XVI wieku na antypodach ówczesnej cywilizacji jest na tyle intrygującego, by oddać się zgłębianiu i tłumaczeniu eposu kilka lat życia?
Z dawien dawna interesuję się historią odkrycia i podboju Ameryki. Na początku poznawałem relacje tylko w polskich przekładach, których nie ma za wiele. Opanowanie ojczystego języka autorów służyło uzyskaniu szerokiego dostępu do świadectw z tych czasów. W źródłach natykałem się często na odniesienia do dzieła Ercilli i cytaty z niego. Sięgnąłem po oryginał, by zbliżyć się do perspektywy autora i świadka zdobywania Nowego Świata. Chciałem wejść w jego skórę, spojrzeć na wydarzenia oczami uczestnika. Intryguje mnie sytuacja „obcego”. W jaki sposób hiszpański szlachcic odnajduje się w całkowicie egzotycznej dla niego rzeczywistości, jak zetknięcie z „dzikimi” wpłynęło na świat emocji, wyobrażeń, refleksji Europejczyków.

Nauczył się pan hiszpańskiego samodzielnie. Ile czasu zajęło dojście do biegłości, która pozwala na pracę translatorską?
Poznawaniem języka hiszpańskiego zajmuję się od 35 lat. Zaczęło się od językowego kursu radiowego. Ale nie powiedziałbym, że doszedłem do mistrzostwa. Na osiągnięcie tego celu nie starczy mi pewnie życia.

Język „Araukany” daleko odbiega od współczesnej odmiany języka hiszpańskiego. Pochodzi z epoki Cervantesa. Podobny opór stawia Polakom lektura dzieł pisanych staropolszczyzną. Jakie jeszcze, oprócz archaiczności słownika i gramatyki, trudności sprawiało tłumaczenie?
Największe związane było z rygorem formy. Tekst podzielony jest na oktawy, zwrotki z 8 wersami, po 11 sylab każdy, rymami abababcc. Przekład następował dwuetapowo. Najpierw tłumaczyłem treść na formę wierną sensowi oryginału, a jednocześnie zrozumiałą dla współczesnego polskiego czytelnika. Na tym zwykle kończy się praca translatora. W moim przypadku goła treść stanowiła wstęp do poetyckiej obróbki. Musiałem trzymać rytm, rym, melodykę wiersza z podziałem na akcenty. Autor bawi się słowem, popisuje sprawnością we władaniu piórem, pilnuje, by tekst nie popadł w monotonię. Weźmy taki przykład. Sprawdzam, ile nazwisk da się zawrzeć w oktawie. Przebrnąłem zwrotkę zawierającą ich 17, by kilka stron dalej znaleźć ośmiowiersz z 19. Samego siebie Zúñiga przeszedł w części drugiej. Ułożył oktawę, z zachowaniem wszystkich prawideł, w której zmieścił 23 nazwiska!

Finezyjne figury retoryczne służą Ercilli do budowania wielopoziomowych konstrukcji. Nie wszystkie z tych zwrotów zna język polski. W tłumaczeniu należało oddać ich sens, zachować rym, utrzymać ewokowany środkami poetyckimi nastrój. Przepełniony grozą w scenach bitewnych, liryczny przy miłosnych uniesieniach, pełen zachwytów w opisach przyrody. Przeciętny wynik tempa tłumaczenia – jedna oktawa na cztery godziny – uważam za całkiem niezły. 

Tłumacz w swojej pracy podobny jest rzemieślnikowi czy twórcy?
Przekładanie wierszy jest sztuką. Nie bez powodu starożytni Grecy oddali poezję epicką pod opiekę jednej z muz – Kalliope. Dobre tłumaczenie wymaga zanurzenia się pod powierzchnię znaczeń, do poziomu, który sprawia, że „słowa się sobie dziwują”. Tam, gdzie tekst staje się poezją. Ale praca translatora to również, oczywiście, rzemiosło. Nie chodzi tylko o opanowanie literackich chwytów. Zajęcie ćwiczy benedyktyńską cierpliwość. Rekordowo przełożyłem w ciągu dnia pięć oktaw, był tydzień, kiedy przetłumaczyłem ich aż 25! Ale były też dni lub ciągi dni, kiedy nie przełożyłem ani jednej. Tłumaczenie I części, 15 z 37 pieśni, które składają się na całość, zajęło mi 4,5 tysiąca godzin na przestrzeni 3 lat. Obecnie, mając za sobą kolejne 1,5 roku pracy, zbliżam się do końca drugiej. Na swoją kolej czeka ostania.

Który z artystów słowa jest dla pana wzorem?
Nad prozę przedkładam, co już chyba stało się oczywiste, poezję. Poezję w jej klasycznej formie, w której ożywa muzyczna tradycja liryki. Niedościgłym wzorem w tej dziedzinie są romantycy. Z twórczości translatorskiej nie ma sobie równych kanoniczny przekład „Iliady”, dokonany przez Franciszka Ksawerego Dmochowskiego ponad dwa stulecia temu. Pozwala on zajrzeć pod podszewkę epopei jako konwencji literackiej. Jak w operze. Przedstawiony świat nie jest światem serio, ale prawdziwe są emocje, uczucia, namiętności, które nim rządzą.

Wspomniał pan o fascynacji sytuacją „obcego”. Czy nie jest to również w pewnym sensie pana przypadek? Inżynier elektronik tłumaczący renesansową poezję hiszpańską. Rzeczy, wydawałoby się, nie do pogodzenia.
I tak jest. To dwie nieprzystające sfery życia. Wykonuję zawód elektronika. Poza godzinami pracy hobbystycznie zająłem się przekładem literackim tekstu, jak wyraziła się o nim dr Ewa Palka z Zakładu Iberystyki UJ, dotąd uważanego za jeden z tych, które nigdy nie zostaną przetłumaczone na język polski. Praca ta stanowiła (i dalej stanowi) dla mnie nie lada wyzwanie, ale też satysfakcja jest tym większa. Zresztą decyzję, czy się za to zabierać, podejmowałem przez półtora roku, nie rzuciłem się w to na ślepo i bez rozeznania. Inni ludzie rozwiązują krzyżówki, ja rozbieram strofy w jednym języku, by złożyć je na powrót w innym.

Sam pan jednak zauważył, że tłumaczenie jest czymś więcej niż rozwiązywanie lingwistycznych rebusów. W którym z tych światów – kultury czy nauki stosowanej – czuje się pan bardziej swojsko?
Naprawdę odnajduję się w dziedzinie literackiej. W moim przypadku tłumaczenie to działalność, która nie przynosi żadnych dochodów, tylko wydatki. A z czegoś trzeba żyć. Pensja inżyniera pozwoliła utrzymać moją czteroosobową rodzinę, wykształcić dwójkę dzieci. Nie żałuję obranej drogi. A całkowicie na marginesie. Techniczne wykształcenie nauczyło mnie dyscypliny i precyzji wyrażania myśli. Obie cechy są niezwykle przydatne w pracy tłumacza. Na przykład wtedy, gdy chce się zmieścić bogatą treść oryginału w rygorystycznej formie oktawy.   

Rozmawiał: Adam Pikul


Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj