Przypominamy tekst o Profesorze, który ukazał się w „Nowinach" w 2016 roku.
Zmarł dzisiaj prof. Mieczysław Chorąży, wybitny naukowiec specjalizujący się w biologii nowotworów, powstaniec warszawski, społecznik, nauczyciel i autorytet dla kilku pokoleń lekarzy. Gliwicjusz 2014.
Urok rodzinnego domu. Prof. Mieczysław Chorąży i jego "Z Janówki w świat" w gliwickim muzeum
Najpierw robił to w czasie powstania, opisując każdy szczegół potyczek i wojennego życia. Ołówek trzymał w lewej ręce, bo prawa była unieruchomiona z powodu rany postrzałowej. Powstańcze zeszyty spłonęły, ale kronikarski zapał pozostał. Na początku traktował to jako rodzaj rodzinnej pamiątki, domowej roboty na prywatny użytek. Ale zapisanych kalendarzy, które woził wszędzie ze sobą, było coraz więcej, notował w nich najważniejsze rzeczy, spostrzeżenia przydatne w wykładach.
Można powiedzieć, że „Z Janówki w świat” narodziła się w samolocie. Był rok 1994, może 1995, prof. Mieczysław Chorąży leciał na wykłady do USA i jak zwykle miał ze sobą kalendarze. 17 listopada o godz. 17.00 w Willi Caro, siedzibie gliwickiego muzeum, spotkanie autorskie z prof. Mieczysławem Chorążym, autorem biograficznej opowieści „Z Janówki w świat".
Ta dwójka, to protoplaści rodu, a z małżeństwa Tomasza i Zuzanny urodziło się ośmioro dzieci: czterech synów i cztery córki. Cała ósemka rozjechała się po Polsce i świecie, a jeden z synów zawędrował aż do Chin, gdzie prowadził skład z herbatą. W Janówce, na ojcowiźnie, został Franciszek, ojciec profesora. Dom rodzinny Chorążych stał pośrodku wsi, był drewniany, jak większość tamtejszych. Wybudował go Tomasz Chorąży, a jeszcze dziś na szczycie ganku można odczytać wyrzeźbioną datę: 1905 rok. Tutaj 31 sierpnia 1925 roku urodził się Mieczysław Chorąży.
Pierwszym uniwersytetem małego Mieczysława był rodzinny dom. Tam nauczył się czytać i pisać, tam poznał najprostsze działania na liczbach. Dzięki ojcu, który znał rosyjski, czytał „bukwy”, a z kolei dzięki tej umiejętności trafił do jego rąk piękny zbiorek opowiadań. Książeczka, oprawiona w szare półsztywne okładki, bogato ilustrowana, przetrwała wojnę i wszystkie nieszczęścia, jakie spadły na dom rodzinny Chorążych. Miał ją jeszcze długo po wojnie, aż ktoś pożyczył i przepadła bez śladu.
Nauka szkolna, taka z prawdziwego zdarzenia, rozpoczęła się w Wyczółkach, wsi położonej niedaleko Janówki. Potem Chorąży musiał dojeżdżać do odległego o siedem kilometrów Piszczaca. Mieszkał tam na stancji, w domku należącym do starszego posterunkowego policji. – Nauka nie sprawiała mi trudności. Mieliśmy respekt dla nauczycieli, których zresztą lubiliśmy. W szkole byliśmy wychowywani w duchu patriotycznym: miłość do ojczyzny, poszanowanie symboli polskości – flagi narodowej i orła białego, szacunek dla pana prezydenta i pana marszałka były wyrażane i podkreślane w codziennym życiu szkoły – relacjonuje w książce.
Rodzice, pod niemałym wpływem najstarszego brata Mieczysława, Janka, zdecydowali, że dalej będzie się uczył w gimnazjum w Białej Podlaskiej. Jego samego ciągnęło w świat, szczególnie ten poza Janówką, więc wiadomość o wyjeździe na egzaminy aż do Białej przyjął z wielkim podnieceniem. Zdał je dobrze i już w 1938 roku został uczniem pierwszej klasy gimnazjum.
Był w drugiej, gdy wybuchła wojna. Wspomnienia z okupacji, tajnego nauczania, walk w powstaniu warszawskim, epizodu z partyzantki, potem czasu, jaki przesiedział w niemieckim oflagu, zajmują w książce wiele miejsca. Tamte, wojenne chwile, podobnie jak lata spędzone w Janówce, żyją w pamięci profesora nieustannie, tak, jakby zdarzyły się ledwie wczoraj, choć od dat, zdarzeń, dramatów, minęło ponad siedemdziesiąt lat. Tragedią pierwszych dni wojny była śmierć ukochanego brata, Janka. - O tym, że wówczas zginął, dowiedzieliśmy dopiero w 1994 roku! Syn Janka uzyskał w Polskim Czerwonym Krzyżu informację, że PCK posiada odpis niemieckiego dokumentu, który jednoznacznie wskazuje miejsce i datę śmierci: Gąbin, 17 września 1939 roku – mówi profesor.
Mimo wojny Chorąży kontynuował naukę, a namawiała go do tego Hanka, jego bratowa. W 1941 roku pojechał do Łowicza, zamieszkał w podmiejskim osiedlu i rozpoczął edukację na tajnych kompletach, zajmował się także rozprowadzaniem bibuły. W działalność konspiracyjną w ruchu ludowym była także zaangażowana jego bratowa. Niestety, w Łowiczu robiło się coraz goręcej i późną jesienią 1941 roku Mieczysław razem z Hanką przenieśli się do Warszawy. Tam nadal uczył się na tajnych kompletach w IV Państwowym Gimnazjum i Liceum im. Adama Mickiewicza.
Jego drogi z medycyną przecięły się, bo tak zdecydował los: na początku grudnia 1941 roku z Janówki nadeszła niedobra wiadomość – zachorowała mama, a kiedy Chorąży przyjechał na miejsce, okazało się, że to tyfus: mama zaraziła się, zajmując się chorymi. Czuwali przy niej na zmianę z bratową. – W tych dniach niepewności i lęku przed nieszczęściem postanowiłem, że będę studiował medycynę, aby potem zwalczać najgroźniejsze choroby – zapisze w notatkach z tamtego czasu. 9 grudnia, nad ranem, gdy na chwilę zasnął zmęczony dyżurowaniem, obudził go głos bratowej. Powiedziała cicho: „wstawaj, mama umarła”.
W 1942 roku za przykładem starszych kolegów z bursy, żołnierzy Armii Krajowej, a wcześniej ZWZ (Związku Walki Zbrojnej) młody Chorąży wstąpił w szeregi AK i znalazł się w batalionie „Baszta”. Uczył się też w tajnej podchorążówce, którą ukończył w stopniu kaprala, po czym przydzielono mu nawet własną drużynę. Zbliżały się dni powstania warszawskiego, w całym mieście organizowano magazyny broni, spotykano się w tajnych mieszkaniach. Po wybuchu powstania jego batalion walczył na Mokotowie. Podczas jednej z akcji coś poszło nie tak:
- Ciepło pod prawą pachą, chyba zostałem ranny – pomyślał wtedy szybko. Poruszył prawą ręką. Była. Potem lewą. Zupełnie jej nie czuł. Pierwsza trzeźwa myśl: „urwało mi rękę, już po mojej medycynie”. Potem, już w szpitalu pułkowym, dostał zastrzyk przeciwbólowy, a lekarz w pośpiechu zdejmował opatrunek, a raczej krwawy strzęp, jaki po nim pozostał. Okazało się, że ma wielki ubytek w mięśniu lewej dłoni. Nie było czasu na operację, bo w szpitalu masy umierających, a jego przypadek nie był najpilniejszy, zaaplikowano więc tylko zastrzyk z morfiny. Uśmierzył ból i mógł spokojnie zasnąć.
Nadszedł koniec wojny i marzenia o studiach medycznych stały się całkiem realne. Wydział lekarski na nowo otwartym Uniwersytecie w Łodzi dopiero się organizował, zaś Chorąży, żeby zarobić na życie, pracował jako ankieter badań socjologicznych. Martwił się niewładną ręką, nawet radził się w tej sprawie specjalisty ortopedy, ten jednak odradzał interwencję chirurgiczną, bo przyniosłaby niewielką poprawę. Widząc jednak jego determinację, zachęcał do studiowania, przekonując, że w medycynie jest wiele dziedzin, w których bardziej niż sprawne ręce liczy się głowa. I tak, jesienią 1945 roku, wpisano Mieczysława Chorążego na listę studentów Uniwersytetu Warszawskiego.
Do Gliwic i tamtejszego Instytutu Rakowego trafił z przydziału. Wojsko miał już za sobą, teraz trzeba było do pracy z nakazu. Z tym się nie dyskutowało, mimo to Chorąży pisał odwołania. Bezskutecznie – wymarzona praca w warszawskim Instytucie Onkologii pozostawała w sferze marzeń. Miał jechać do Szczytna, do tamtejszego szpitala, ale znów pisał odwołania, które przyniosły jedynie taki skutek, że Szczytno zamienili na Brzozów na Rzeszowszczyźnie. Jego były szef z Instytutu Gruźlicy, w którym Chorąży pracował przed wojskiem, podsunął myśl, by starać się o przydział do Zakładu Biopatologii Raka w Państwowym Instytucie Rakowym w Gliwicach. Był rok 1951 i ten szpital dopiero powstał. Chorąży stawał na głowie, żeby zdobyć nakaz pracy właśnie tam, ale pojawiła się kolejna przeszkoda: owszem, może zacząć, o ile będą go tam chcieli. Na szczęście chcieli. W Gliwicach w tamtym czasie wylądowało kilku kolegów lekarzy, akowców, dlatego żartobliwie nazywali to nowe miejsce „małą polską Syberią”.
Na początku pracy w zakładzie biopatologii zajmował się opracowaniem metody izolowania jąder komórkowych z wątroby szczura. Frapowało go, dlaczego w miarę wzrostu nowotworu następuje wyniszczenie organizmu nosiciela. Tak właśnie zrodził się pomysł badań nad bilansem azotowym u szczurów zdrowych i nosicieli nowotworów, który przyniósł Chorążemu tytuł doktora nauk medycznych.
W instytucie spędził całe swoje zawodowe życie, a po przejściu na emeryturę nie zarzucił pracy – nadal można go spotkać w starym budynku instytutu. Bardzo nie lubi, kiedy nazywa się go legendą polskiej nauki. Uczony musi być skromny – podkreśla, ale imponujący dorobek naukowy sytuuje go właśnie w takiej sferze. Autor ponad 150 publikacji naukowych, promotor 18 doktorantów, kilkoro jego współpracowników obroniło habilitacje, a pięcioro ma dziś tytuły profesorów. Nie sposób wymienić wszystkich funkcji akademickich i nagród.
Profesor jest człowiekiem ujmującym, z ogromną wiedzą, nie tylko medyczną. Jego podejście do życia, zainteresowanie dla spraw innych, ogromna chęć poznania, ciekawość świata, która zaowocowała licznymi podróżami, czynią z jego bogatego życia doskonały materiał na książkę. Dlatego dobrze się stało, że dał się namówić na jej napisanie.
Małgorzata Lichecka
Prof. Mieczysław Chorąży, rocznik 1925, absolwent warszawskiej Akademii Medycznej, w 1951 roku przyjechał do Gliwic współtworzyć Instytut Onkologii. Jest uznanym w świecie naukowcem, zajmującym się badaniami biologii nowotworów, autorem tysięcy artykułów, ukazujących się w pismach medycznych w Polsce i na świecie, i setek publikacji. Jego naukowa droga prowadzi przez wszystkie znaczące ośrodki – odbywał bowiem liczne staże naukowe w Stanach Zjednoczonych i krajach Europy Zachodniej. Członek rzeczywisty Akademii Nauk, polskich i zagranicznych towarzystw naukowych, wyróżniony wieloma nagrodami i wyróżnieniami.
Z „Janówki w świat", autobiograficzna relacja w formie wspomnień, obejmuje siedemdziesiąt lat – od dzieciństwa spędzonego w Janówce, przez czasy wojny, Powstania Warszawskiego, pierwsze lata studiów, po przeprowadzkę do Gliwic i lata pracy naukowej w instytucie. To opowieść o człowieku, który w młodzieńczych latach postanowił, że będzie leczył ludzi i tak się stało. Dzięki niebywałej pracowitości, ale też niezwykłej chęci poznania i talentowi do zjednywania ludzi.
Książka jest frapująca opowieścią o Człowieku, o tym , jak można przejść przez życie, pozostając sobą. Jest także barwnym, pełnym anegdot kalejdoskopem zdarzeń z życia osoby, której ciekawości świata nigdy dość.
Pierwsze wydanie „Z Janówki w świat” ukazało się w 2005 roku, w 2016 roku trafia do rąk czytelników wydanie trzecie, uzupełnione.
Komentarze (0) Skomentuj