23 kwietnia świętowała 60 lat pracy w swoim zawodzie, a mowa o fryzjerstwie, które kocha nad życie i poświęca mu się bez reszty. W październiku minie dwadzieścia lat, od kiedy pani Basia jest na zasłużonej emeryturze, jednak nie wyobraża sobie życia bez pracy.

Rozmawiamy z panią Barbarą Wieczerzak, prawie 80-letnią mieszkanką Nieborowic w gminie Pilchowice, która od 60 lat para się fryzjerstwem.  

Dlaczego to właśnie fryzjerstwo stało się planem na życie?
Pamiętam, że już jako mała dziewczynka uwielbiałam czesać lalki, układać im piękne fryzury, a z czasem szkoliłam się na koleżankach. Wybrałam się do trzyletniej szkoły zawodowej, gdzie uczyłam się zawodu fryzjerki, by następnie nabyte umiejętności wykorzystywać w swojej pierwszej pracy. Dwa lata pracowałam w zakładzie fryzjerskim w Żernicy. Szef często zostawiał mnie samą w pracy, było to dla mnie spore wyzwanie, któremu podołałam. Szef bardzo mnie chwalił, a to dodawało jeszcze więcej  motywacji do pracy. Z czasem jednak postanowił zamknąć swoją działalność, dlatego pojawiła się myśl o swoim własnym salonie fryzjerskim, który założyłam trochę dalej niż moje pierwsze miejsce pracy, a było to w starym budownictwie. Były tam bardzo ciężkie warunki, ponieważ wodę nosiłam wiadrami. Był to 1964 rok. Z czasem miejsce zostało wyremontowane, wykonano nowe tynki, założono prąd, dałam sobie ze wszystkim radę, bo tak bardzo chciałam mieć swój własny kąt.

Spore wyzwanie, by w tak młodym wieku, mając niespełna 20 lat, otworzyć własny salon fryzjerski. Trudna decyzja?  
Tak bardzo chciałam mieć swój własny zakład fryzjerski, że nie wahałam się ani chwili. Pamiętam, że kiedy tylko miałam przygotowany salon, pojechałam na rowerze do gminy, by zarejestrować zakład. Całą drogę się modliłam, by wszystko się powiodło. Zapukałam do drzwi przewodniczącego w urzędzie ze strachem, przyjął mnie i zapytał – Co Cię do mnie sprowadza dziołszko? A ja bez zawahania odpowiedziałam, że 23 kwietnia 1964 roku chciałabym w Żernicy otworzyć własny zakład fryzjerski. Usłyszałam od niego, że nie dam rady, że jestem zbyt młoda, są trudne czasy, a fryzjerstwo to nie jest łatwy kawałek chleba. Odpowiedziałam mu, że ja bardzo chcę mieć swój zakład i w końcu się zgodził. Okazało się, że za dwa dni jego syn się żenił, dlatego zapytał, czy bym go nie ostrzygła. Przewodniczący gminy był moim pierwszym klientem w salonie. Ostrzygłam, a gdyby tego było mało, widząc w urzędzie kilkudniowy zarost przewodniczącego, byłam przygotowana, by ogolić go brzytwą. Kiedy tylko się obejrzał w lusterku, stwierdził, że będę naprawdę dobrą fryzjerką, bo nikt wcześniej go tak nie ostrzygł i nie ogolił. Stał się moim pierwszym stałym klientem, bo co drugi dzień przyjeżdżał na golenie zarostu.  

Jak wyglądały początki w swoim własnym, wymarzonym salonie? 
To był pierwszy zakład w Żernicy, miałam ogromnie dużo klientów i szkoliło się u mnie pięć uczennic. Praca bardzo mnie pochłaniała, salon otwierałam rano o godz. 8.00, a wracałam do domu po 21. Przez te 60 lat cały czas jeździłam do pracy rowerem, zima, śnieg, upał, a ja na moich dwóch kółkach. Mieszkam w Nieborowicach, codziennie pokonywałam trasę siedmiu kilometrów. 25 lat temu zwolnił się pokój, w którym obecnie pracuję i przeniosłam się z całym swoim dobytkiem. Proszę się rozejrzeć, jest przytulnie, w samym centrum, mam moich stałych klientów, jest bardzo fajnie i co najważniejsze dalej mogę realizować się zawodowo.

Czy przez te 60 lat były jakieś trudności, z którymi trzeba było się zmierzyć? 
Z pewnością było ciężko zdobywać kosmetyki, by robić trwały, koki, loki. Co tydzień jeździłam do Częstochowy, gdzie była hurtownia płynów do fryzury trwałej, niestety w sklepie nie można było kupić takich rzeczy w 1964 roku. Teraz po latach myślę, jakie było to niebezpieczne, by młoda dziewczyna wyruszała w taką podróż sama, by wracać do domu po nocy z kosmetykami. Wówczas także maszynki były ręczne, to wszystko było zupełnie inaczej, niż tak jak to teraz wygląda. Wszystkiego sama się uczyłam, ale dawałam sobie radę.

Dużo osób, kiedy doczeka się upragnionej emerytury, postanawia cieszyć się życiem i w końcu odpocząć. Pani od prawie 20 lat jest na zasłużonej emeryturze, jednak się na nią nie wybiera. Dlaczego? 
Mam bardzo fajnych stałych klientów, dobrze mi tutaj jest i póki co, nie wyobrażam sobie życia bez pracy. Po obowiązkach zawodowych nie mogę narzekać na nudę, bo mam duży dom, a także ogród, o który uwielbiam dbać, a pomaga mi przy tym mój mąż.

Jest gdzieś w planach na przyszłość zasłużony odpoczynek na emeryturze?
Podobno jeszcze 10 lat będę pracować. Nieraz do zakładu przychodzi cyganeczka, ja we wróżby nie wierzę, dlatego nigdy nie byłam tym zainteresowana. Cyganka chciała mi powróżyć z ręki, choć nie zgodziłam się na to, więc powiedziała mi co mnie czeka patrząc w oczy. Powiedziała wówczas, że będę pracować do 90-tki, a żyć będę do 100. Zatem jeszcze 10 lat pracy przede mną. (śmiech)

Nigdy nie pojawiła się myśl, by wspólnie z mężem cieszyć się jesienią życia?
Pamiętam, to było 15 lat temu, kiedy przeszła mi taka myśl, by zamknąć zakład. To był czas, kiedy pojawił się pierwszy wnuk na świecie, pomyślałam, że ja się nim zajmę, pomogę w wychowaniu. Jednak moja synowa postawiła na rodzinę, zamiast powrotu do pracy postanowiła, że będzie w domu wychowywać dzieci, a moje wnuki. Skoro tak, to podjęłam decyzję, by dalej pracować, bo uwielbiam się realizować zawodowo.

Niejedna młoda osoba mogłaby Pani pozazdrości energii i zapału do pracy. 
Nie wiem, jak to nazwać, ale ta praca we mnie wrosła. Nie wyobrażam sobie, by nie pracować. Dopóki starczy mi sił, będę, strzyc, golić i układać włosy. Nieraz mąż mi mówi: Dziewczyno, jak Tobie się chce do tej pracy chodzić! Ja to po prostu uwielbiam, a na emeryturę przyjdzie jeszcze czas.
/c

Galeria

wstecz

Komentarze (1) Skomentuj

  • Stenia 2024-05-04 10:16:30

    Oby młodzi ludzie z takim zapałem jak ta pani podchodzili do swojej pracy