Z Przemysławem Gliklichem, prezesem Szpitala Miejskiego nr 4, Gliwicjuszem 2022 w kategorii indywidualnej i internautów, rozmawia Małgorzata Lichecka.

Skąd na pana ścieżce zawodowej wzięła się ochrona zdrowia? To świadomy wybór, a może osobiste doświadczenia?
Wszystko po trochu. Może to zabrzmi nieprofesjonalnie, ale w moim życiu dużą rolę odgrywa przypadek czy nietypowe, zaskakujące propozycje, z których staram się korzystać. Rzeczywiście, ważną rolę odegrały też moje osobiste przeżycia. W 2002 roku, kiedy zajmowałam się zupełnie czymś innym, okazało się, że jestem chory onkologicznie. Najpierw operacja, a potem karta „stałego klienta” w Instytucie Onkologii w Gliwicach. Korzystałem z niej przez dziesięć lat i przez ten czas miałem okazję poznać ochronę zdrowia od strony pacjenta, jego rodziny, bo my bardzo często zapominamy o tym, że to nie tylko ja choruję, ale też cała moja rodzina. Tak się zaczęło, a potem … zdecydował przypadek. Powstały szpitalne spółki pracownicze – w Gliwicach był to szpital przy Radiowej. W tym czasie zajmowałem się analizą ekonomiczną, a moja żona miała okazję współpracować z ówczesną prezes szpitala przy Radiowej – Barbarą Zajączkowską. Okazało się, że szukają kogoś, kto przeprowadzi analizę spółki Vito-Med. Zaproszono mnie na spotkanie właścicieli i, nie wchodząc w szczegóły, kiedy zacząłem ją prezentować, dr Adam Wędrychowicz, nota bene mój późniejszy mentor, powiedział, że mam wyjść, bo nie mówiłem dobrych rzeczy. Ale skończyło się na przyjęciu analizy, co więcej rozpoczęto remonty, a mnie poproszono, żebym je nadzorował i tak, po roku, wybrano mnie na prezesa zarządu tego szpitala.

Z całą świadomością wchodził pan w ochronę zdrowia: poznał ją pan jako pacjent, potem zajmował się ekonomiką i zarządzaniem, nie tylko majątkiem, ale przede wszystkim ludźmi. Nie bał się pan takiego kroku, a może lubi pan wyzwania?
Moje zawodowe życie kręci się wokół słów: wiem, że nie wiem. Nigdy więc nie powiem, że się nie boję, że mam pewność, zawsze zdaję sobie sprawę z ograniczeń. Dlatego staram się systematyzować i rozwiązywać problemy krok po kroku. I owszem, nie boję się wyzwań. Wymieniała pani trzy aspekty związane z ochroną zdrowia, a ja powiem tak: ona dotyczy wszystkich sfer życia i jest bardzo ściśle powiązana z prawodawstwem. Taki przykład: jeżeli szpitale prowadzą radioterapię, to podlegają ustawie o prawie atomowym. Nie ma dziedziny życia, która nie łączy się z medycyną. Dla mnie to najbardziej fascynujące. Z drugiej strony, praca w ochronie zdrowia uczy pokory. Wprawdzie jestem osobą zarządzającą, ale nie mogę nie pamiętać o pacjentach, uciec od chorób, od dobrych, ale, niestety, także od złych rzeczy dziejących się w szpitalach. Od 2007 roku, kiedy wszedłem na ścieżkę z napisem ochrona zdrowia, medycyna dokonała wielkiego skoku jeśli chodzi o metody leczenia, diagnostykę, sprzęt. Widać to w Szpitalu Miejskim nr 4, gdzie na przykład wprowadziliśmy zabiegi z wykorzystaniem robota chirurgicznego.

Nie jest pan osobą, która pracuje w zaciszu gabinetu, odgradza się od ludzi, od pracowników i pracowniczek. A ja nie wyobrażam sobie by osoba zarządzająca już teraz trzema szpitalami nie miała kontaktu z załogą. Czy dużo pana kosztuje takie otwarte prezesowanie?
Mój najważniejszy cel to dobra współpraca z ludźmi. Stres towarzyszy nam w każdej minucie. Lekarzom, lekarkom, pielęgniarkom, ratownikom, ale też informatykom, czy pracownikom administracji. Szpital to taka organizacja, w której nie ma niepotrzebnego ogniwa. Współpraca, ale też zaufanie są konieczne bez względu na pełnione funkcje. Ja ufam moim współpracownikom i mam nadzieję, że oni ufają także mnie. Bywa, że toczymy bardzo trudne rozmowy, szczególnie ze związkami zawodowymi. Zdarzają się ciężkie chwile, ale osiągamy porozumienie, bo sobie ufamy. I wszyscy wiedzą, że jeśli się na coś umówimy to, jeśli nie nastąpią jakieś nieprzewidziane okoliczności, słowa dotrzymuję. Staram się również podążać za pomysłami pracowników i pracowniczek. Gdy ordynatorzy zgłaszają się do mnie prosząc o wsparcie, gdyż chcą wprowadzać najnowsze metody leczenia, wykorzystywać lepsze rozwiązania dla pacjentów to moją rolą jest znalezienie dofinansowania, zapewnienie sprzętu, zorganizowanie przetargów. Finanse szpitala: rok 2019 – 30 mln straty, rok 2023 – wykonuję, i tu się uśmiecham, polecenie prezydenta Gliwic Adama Neumanna, który, kiedy mnie zatrudniono, powiedział, że chce, aby wynik finansowy był „na zero”. Myślę, że w 2023 ten wynik zero z małym plusem osiągniemy. W czasie pandemii szpital organizował drugi co do wielkości punkt szczepień w regionie. Podaliśmy w nim ponad 250 tysięcy szczepionek. Jego organizacja nie byłaby możliwa bez wsparcia prof. Arkadiusza Mężyka, rektora Politechniki Śląskiej, który dosłownie w dwie godziny udostępnił halę lodowiska, prof. Krzysztofa Czapli, który czuwał nad wszystkim, prezydenta Adama Neumanna, wojewody Jarosława Wieczorka i Piotra Nowaka ze śląskiego NFZ. To pokazało, że jeśli dzieje się coś złego, potrafimy się zjednoczyć.

Jak bardzo czeka pan na budowę nowego szpitala?
Mam przed sobą książkę Jacka Schmidta „Historia służby zdrowia i opieki społecznej w Gliwicach”. Na stronie 132 jest zdjęcie szpitala z ul. Kościuszki z lat 1911- 1912.

I to jest odpowiedź na moje pytanie?
W zasadzie tak. Budynki są zabytkowe, bo nie lubię słowa stare, ale oczywiście przez te wszystkie lata zmieniły się. Mamy nowoczesny sprzęt, ale nie jesteśmy w stanie doprowadzić do tego, by w tych zabytkowych budynkach osiągnąć standardy, jakich dziś oczekuje pacjent. Moim marzeniem jest, aby w każdej sali była toaleta, żeby były szerokie szpitalne korytarze, odpowiednie zaplecze. Marzą mi się bardzo dobre warunki pracy dla personelu. Pracowałem w jednym z największych szpitali w Polsce z SOR-em liczącym 29 łóżek. Jeśli w czasie nocnego dyżuru zjawiało się tam 185 pacjentów - rano ogłaszano „armagedon”. Izba przyjęć w naszym szpitalu ma pięć stanowisk, a dochodzimy do 156 pacjentów. Zawsze w takim krytycznych momentach powtarzam publicznie: przepraszam pacjentów za to, co ich spotyka. Bo to olbrzymia frustracja cierpiącego człowieka, a z drugiej strony personelu, który przy takim natłoku jest na granicy wytrzymałości.

A nowy szpital?
Mamy bardzo dobry zespół, dobre finansowanie, które udało się wypracować, a teraz potrzebujemy miejsca. Gliwice to nie tylko Szpital Miejski, mamy inne dobre ośrodki. Pozwoliłem sobie na telefony do szefowych i szefów tych szpitali, ciekawiło mnie ilu przyjmujemy pacjentów i pacjentek. Szpital Wielospecjalistyczny – i tu kłaniam się pani prezes Beacie Sadownik, która ze swoim zespołem robi świetną robotę – rocznie przyjmuje 60 tys. pacjentów, Szpital Miejski nr 4 – 150 tysięcy, Radiowa – 15 tys., Narodowy Instytut Onkologii – 390 tysięcy. Sumując – w Gliwicach leczy się czy korzysta ze szpitalnej porady aż 615 tysięcy osób. Jesteśmy miastem stojącym medycyną. Wszyscy współpracujemy. Być może pacjenci tego nie widzą, ale ta współpraca to naprawdę kluczowa rzecz. Chciałbym, żeby ochrona zdrowia stała się znakiem firmowym Gliwic. A nowy szpital, nowy budynek, jeszcze bardziej to podkreśli. Sprawi także, że zacieśni się współpraca między szpitalami i wejdzie ona na nowe tory.

Czym jest dla pana i dla zespołu, którym pan zarządza, tytuł Człowieka Ziemi Gliwickiej?
Dużym stresem i zobowiązaniem. Czuję ciężar Gliwicjusza. Dla mnie to najważniejsza nagroda, jaką może otrzymać osoba związana z Gliwicami. Trzeba będzie dalszą pracą pokazać, że się na nią zasługuje. Osoba z takim tytułem ma też prawo i obowiązek wypowiadać się o tym, co się w mieście dzieje - dobrego i złego. To nagroda indywidualna, ale w grze zespołowej. Podziękowanie dla całego zespołu. Gratuluję pozostałym laureatom i laureatkom. To zaszczyt wygrać w tak znakomitym gronie.

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj