We wtorek, 25 kwietnia zmarła Stefania Grzegorzyca. Pedagog, nauczycielka, założycielka słynnego zespołu "Wrazidloki". Ślązaczka duchem, sercem i mową. Ostatnie pożegnanie odbędzie się w piątek, 28 kwietnia o godz. 13.00 w kościele M.B. Częstochowskiej w Knurowie.
Knurowianka z dziada pradziada. Przez trzy dekady pracowała jako nauczyciel języka
polskiego. W ramach zajęć pozalekcyjnych prowadziła w szkole teatr
poezji. Była nieocenioną skarbnicą wiedzy na temat strojów, obyczajów i
gwary śląskiej. W 1995 roku założyła dziecięcy zespół folklorystyczny
„Wrazidloki”, w którym była
kierownikiem artystycznym. Reprezentowała Knurów i powiat
na licznych festiwalach oraz konkursach.
Dwukrotnie nominowano ją do tytułu Człowiek Ziemi Gliwickiej.
Autorka słów hymnu miasta Knurów. Wydała tomik poezji „A jak się urodzisz”. W 1997 została Ślązaczką Roku, rok później nagrodzono ją Laurem Knurowa. W 2007 r. odebrała statuetkę Bene Meritus, a w 2009 zdobyła tytuł Diany w plebiscycie organizowanym przez redakcję "Nowin Gliwickich" i Forum Kobiet Ziemi Gliwickiej.
Przez 11 lat w centrum jej zainteresowania były „Wrazidloki”. To ona wyłowiła z tłumu chętne do tańca i śpiewu dzieci, wlała w ich serca wiarę, że warto interesować się kulturą oraz folklorem swoich rodzinnych stron, że gwary nie trzeba się wstydzić i można z dumą obnosić swoją śląskość.
Autorka słów hymnu miasta Knurów. Wydała tomik poezji „A jak się urodzisz”. W 1997 została Ślązaczką Roku, rok później nagrodzono ją Laurem Knurowa. W 2007 r. odebrała statuetkę Bene Meritus, a w 2009 zdobyła tytuł Diany w plebiscycie organizowanym przez redakcję "Nowin Gliwickich" i Forum Kobiet Ziemi Gliwickiej.
Przez 11 lat w centrum jej zainteresowania były „Wrazidloki”. To ona wyłowiła z tłumu chętne do tańca i śpiewu dzieci, wlała w ich serca wiarę, że warto interesować się kulturą oraz folklorem swoich rodzinnych stron, że gwary nie trzeba się wstydzić i można z dumą obnosić swoją śląskość.
Nie wiadomo, jak potoczyłyby się losy Stefanii Grzegorzycy, gdyby znalazło się miejsce w internacie, o które zabiegała (zdawała na geologię - z egzaminu otrzymała piątkę). Skończyło się
na rocznym przeczekaniu w liceum, a potem – już docelowo – na liceum
pedagogicznym w Rybniku. W dwa miesiące musiała nauczyć się gry na skrzypcach. Zaległości
nadrobiła i we wrześniu trafiła do szkolnej
orkiestry. Praktyki odbywała w knurowskiej Szkole Podstawowej nr 2 i… już została (tutaj dostała swoją pierwszą pracę). Awansowała dość szybko,
bo już po sześciu latach zaproponowano jej funkcję zastępcy dyrektora. Kilka lat później padła nowa propozycja – kierowanie szkołą w
Krywałdzie.
– Kiedy ją pierwszy raz zobaczyłam, to się załamałam, w tak opłakanym stanie był budynek – wspominała kilka lat temu "Nowinom". - Ale dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych. Przyjęłam tę propozycję. Byłam najmłodsza z całego grona pedagogicznego i… przewróciłam szkołę do góry nogami. Po raz pierwszy zawisły w szkolnych oknach firanki, a w ubikacjach pojawił się papier toaletowy. Dzisiaj może to dziwić, ale wtedy ja – z tymi moimi pomysłami – byłam po prostu dziwadłem.
Grzegorzyca szefowała „dwójce” przez 12 lat. Potem przyszła kolej na funkcję zastępcy inspektora w Wydziale Oświaty i Wychowania Urzędu Miasta Knurów. Po czterech latach pracy na tym stanowisku i trzy lata przed przejściem na emeryturę, na własne życzenie, wróciła do SP 2 – tym razem jako nauczycielka.
I to były najwspanialsze lata spędzone w tym zawodzie. Miała już wystarczająco dużo doświadczenia i praktyki, by pracować spokojnie, a jednocześnie nie czuła presji, jaka była, gdy pełniła funkcję dyrektora.
W "międzyczasie" skończyła studia polonistyczne na Uniwersytecie Śląskim. Zresztą na uczelnie wypychała wszystkie koleżanki z pokoju nauczycielskiego. Na prośbę koła emerytów przy dawnych Zakładach Krywałd-Erg podjęła się prowadzenia koła śpiewaczego, w którym realizowały się starsze panie.
– Kiedy ją pierwszy raz zobaczyłam, to się załamałam, w tak opłakanym stanie był budynek – wspominała kilka lat temu "Nowinom". - Ale dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych. Przyjęłam tę propozycję. Byłam najmłodsza z całego grona pedagogicznego i… przewróciłam szkołę do góry nogami. Po raz pierwszy zawisły w szkolnych oknach firanki, a w ubikacjach pojawił się papier toaletowy. Dzisiaj może to dziwić, ale wtedy ja – z tymi moimi pomysłami – byłam po prostu dziwadłem.
Grzegorzyca szefowała „dwójce” przez 12 lat. Potem przyszła kolej na funkcję zastępcy inspektora w Wydziale Oświaty i Wychowania Urzędu Miasta Knurów. Po czterech latach pracy na tym stanowisku i trzy lata przed przejściem na emeryturę, na własne życzenie, wróciła do SP 2 – tym razem jako nauczycielka.
I to były najwspanialsze lata spędzone w tym zawodzie. Miała już wystarczająco dużo doświadczenia i praktyki, by pracować spokojnie, a jednocześnie nie czuła presji, jaka była, gdy pełniła funkcję dyrektora.
W "międzyczasie" skończyła studia polonistyczne na Uniwersytecie Śląskim. Zresztą na uczelnie wypychała wszystkie koleżanki z pokoju nauczycielskiego. Na prośbę koła emerytów przy dawnych Zakładach Krywałd-Erg podjęła się prowadzenia koła śpiewaczego, w którym realizowały się starsze panie.
Opowiadała: - Moja kariera skrzypaczki skończyła się, gdy zaczęłam pracę zawodową i smyczek połamałam komuś na głowie. Moją poezję i teatry poezji pożarły remonty, w które musiałam się zaangażować, ale na śpiewające babcie zawsze znalazł się czas
– Z tamtych lat,
gdy koło dopiero się rodziło, pamiętam anegdotę, w której
występowałam jako „upierdliwa, ale skuteczna baba” . Bo też zawsze wystarałam się osobiście o to, czego
potrzebowałam dla prowadzonej przeze mnie placówki, w myśl zasady, że
przez telefon się pewnych spraw nie załatwia, tylko trzeba jeździć
osobiście, i do skutku - mówiła Grzegorzyca.
Z umiłowania do muzyki, śpiewu i folkloru śląskiej ziemi narodziły się „Wrazidloki”. Jednak zanim doszło do założenia zespołu, który powstał przy knurowskiej SP 7, Grzegorzyca skupiła wokół siebie grupę ponad 80 rozśpiewanych i roztańczonych dzieciaków w SP 2. Jej przygoda z tym zespołem skończyła się, gdy przeszła na emeryturę.
Z umiłowania do muzyki, śpiewu i folkloru śląskiej ziemi narodziły się „Wrazidloki”. Jednak zanim doszło do założenia zespołu, który powstał przy knurowskiej SP 7, Grzegorzyca skupiła wokół siebie grupę ponad 80 rozśpiewanych i roztańczonych dzieciaków w SP 2. Jej przygoda z tym zespołem skończyła się, gdy przeszła na emeryturę.
Czas na „Wrazidloki” przyszedł nieco później, gdy
zaproponowano jej – już na emeryturze – zastępstwo w „siódemce”. Zespół
zaczął działać na dobre w 1995, a już rok później odniósł pierwszy sukces, zajmując III miejsce w Śląskim Śpiewaniu.
– I tak zaczęło się szaleństwo, w którym żyliśmy przez kolejnych dziesięć lat – mówiła "Nowinom" Grzegorzyca. - Udzielaliśmy wywiadów, kręcono o nas i z nami programy telewizyjne, mieliśmy profesjonalne sesje fotograficzne, występowaliśmy na setkach uroczystości, w setkach miejsc, zarówno w kraju, jak i za granicą. Aż nadszedł moment, kiedy poczułam, że pałeczkę musi przejąć ktoś młodszy, bo zdrowie zaczęło mi poważnie szwankować . I odeszłam, w styczniu 2007 r. „Wrazidloki” pozostały jednak w mym sercu na zawsze i zawsze znalazłam siłę, czas, by wybrać się na ich koncert. W końcu tak wiele dały mi te moje kochane dzieci… Mogę śmiało powiedzieć, że wyciągnęły mnie z depresji, w którą wpadłam po przejściu na emeryturę.
– I tak zaczęło się szaleństwo, w którym żyliśmy przez kolejnych dziesięć lat – mówiła "Nowinom" Grzegorzyca. - Udzielaliśmy wywiadów, kręcono o nas i z nami programy telewizyjne, mieliśmy profesjonalne sesje fotograficzne, występowaliśmy na setkach uroczystości, w setkach miejsc, zarówno w kraju, jak i za granicą. Aż nadszedł moment, kiedy poczułam, że pałeczkę musi przejąć ktoś młodszy, bo zdrowie zaczęło mi poważnie szwankować . I odeszłam, w styczniu 2007 r. „Wrazidloki” pozostały jednak w mym sercu na zawsze i zawsze znalazłam siłę, czas, by wybrać się na ich koncert. W końcu tak wiele dały mi te moje kochane dzieci… Mogę śmiało powiedzieć, że wyciągnęły mnie z depresji, w którą wpadłam po przejściu na emeryturę.
Komentarze (0) Skomentuj