-Nie mam nic przeciwko nowoczesnemu systemowi zarządzania ruchem, pod warunkiem, że służy on wszystkim użytkownikom miasta. Nasz gliwicki system w ogóle nie bierze pod uwagę pieszych i rowerzystów, on ich nawet nie monitoruje, do czego otwarcie przyznają się osoby odpowiedzialne za sterowanie ruchem. Tak urbanistka dr Agata Twardoch podsumowuje działania miasta.
Trwa dyskusja o najnowszej inwestycji - wartej 30 mln zł tzw. zielonej fali dla autobusów i samochodów. Z tą ideą nie zgadzają się miejscy aktywiści z Ośrodka Studiów o Mieście i Gliwickiej Rady Rowerowej, którzy dwukrotnie organizowali akcje społeczne, chcą w ten sposób "przypomnieć" urzędnikom o tym, że w przestrzeni miejskiej liczy się nie tylko kierowca , ale także pieszy i rowerzysta. 15 i 17 października wyszli w miasto z hasłami "Druga strona ulicy" i "Pieszych nie lubię" ( to nawiązanie do kontrowersyjnej wypowiedzi rzecznika prezydenta Gliwic).
Rozmowa z urbanistką dr Agatą Twardoch, wykładowczynią z Katedry Urbanistyki i Planowania Przestrzennego Wydziału Architektury Politechniki Śląskiej.
Zielona fala dla samochodów to oczko w głowie władz miasta. W ten sposób samochód podniesiono do rangi najważniejszego użytkownika. Ale urzędnicy dość chętnie szermują hasłem zrównoważonego rozwoju. Czy w Gliwicach mamy do czynienia z takimi rozwiązaniami?
O ile takie hasło rzeczywiście pojawia się w wypowiedziach osób zarządzających miastem, o tyle jest zupełnie niewidoczne w ich działaniach. To smutne, ale nie potrafię przywołać ani jednej gliwickiej inwestycji, zrealizowanej w ciągu ostatnich lat, w duchu zrównoważonego rozwoju. Co więcej, wszystkie nowe są zaprzeczeniem tych zasad. Począwszy od DTŚ, biegnącej przez centrum miasta, skończywszy na zieleni miejskiej. W mieście wycina się bardzo dużo drzew, ale urzędnicy uspokajają i mówią – przecież nasadzamy, w myśl zasady „sztuka za sztukę". Znikają jednak cenne dla miejskiego klimatu okazy, a w ich miejsce pojawiają się w głównie odmiany kuliste, tak zwane kulki na patyku, które praktycznie nie spełniają funkcji miejskiej zieleni: nie dają cienia, nie produkują tlenu, nie filtrują powietrza, nie wspomagają retencji wody, nie stanowią siedlisk dla ptaków. Do tego są zwyczajnie brzydkie i, co widać na przykładzie placu nad DTŚ, sadzone są w nieodpowiednich warunkach – bo usychają.
Kiedy patrzy pani na Gliwice okiem urbanistki, co pani widzi, biorąc pod uwagę różnych użytkowników miejskiej przestrzeni: kierowców, pieszych i rowerzystów?
Wyraźne faworyzowanie kierowców. Wszystkie inwestycje infrastrukturalne ostatnich lat dotyczyły usprawniania potoczystości ruchu kołowego: likwidacja wielu przejść dla pieszych, wprowadzenie barierek zapobiegających przechodzeniu w niedozwolonych miejscach, przyciski, które sprawiają, że pieszy na zielone światło zawsze musi czekać, wydłużony okres czekania na światłach związany z wprowadzeniem zielonej fali dla samochodów. Rzeczywiście, chwilowo jeździ się łatwiej – ale jest to działanie bardzo krótkowzroczne. Zwiększenie przepustowości ruchu powoduje generowanie coraz większej liczby samochodów. To problem tzw. popytu indukowanego: lepszy i szybszy przejazd przez miasto sprawia, że na drogach pojawia się więcej samochodów, więc problemy, które poszerzanie dróg i zwiększanie przepustowości miało rozwiązać, pojawią się ponownie – tylko w większej skali. Nie mam nic przeciwko nowoczesnemu systemowi zarządzania ruchem, pod warunkiem, że służy on wszystkim użytkownikom miasta.
Nasz gliwicki system w ogóle nie bierze pod uwagę pieszych i rowerzystów, on ich nawet nie monitoruje, do czego otwarcie przyznają się osoby odpowiedzialne za sterowanie ruchem. 30 milionów przeznaczonych na kolejny etap usprawniania zielonej fali ma, teoretycznie rzecz biorąc, służyć także usprawnieniu komunikacji autobusowej, ale autobusy w Gliwicach nie mają wydzielonych buspasów, nie da się więc usprawnić ich przejazdu w oderwaniu od ruchu samochodowego. Zresztą z prezentowanego w gliwickim BIP raportu o układzie komunikacyjnym wyraźnie wypływa obrany kierunek działań: samochody są coraz bardziej dostępne, liczba użytkowników komunikacji publicznej będzie z roku na rok spadała, w związku z tym można likwidować nierentowne linie. Samospełniająca się przepowiednia…
Ale miasto, inwestując w drogi i zielone fale, wysyła mieszkańcom jasny sygnał: kupujcie samochody.
Tak można odczytać zespół prowadzonych działań. Poruszanie się po mieście, powiecie czy województwie jest nie tylko znacznie łatwiejsze własnym samochodem, ale praktycznie bez niego w ogóle niemożliwe i to skutek decyzji infrastrukturalnych: żeby raczej budować drogi niż modernizować i usprawniać komunikację publiczną. Pierwszą decyzją z tej serii była likwidacja tramwajów, które na całym świecie traktowane są jako ważny czynnik miastotwórczy. Jeszcze gorzej jest z komunikacją w powiecie: z podgliwickiej wsi, w której obecnie mieszkam, a która stanowi w lokalnej skali ważny ośrodek satelitarny i kiedyś połączona była z Gliwicami kolejką wąskotorową, odjeżdża dziennie jedynie osiem autobusów PKS.
A rowery?
Na obrzeżach Gliwic mamy dość dobre ścieżki rekreacyjne, jednak rower nie jest zupełnie brany pod uwagę jako alternatywa w codziennej komunikacji. Poruszanie się po centrum jest niewygodne i zwyczajnie niebezpieczne. Ponieważ znam wiele osób, które mimo wszystko starają się zamieniać samochód na rower, w zasadzie co tydzień słyszę historie o konfliktach z kierowcami czy mandatach za jazdę po chodniku. No i uważam, że to również wina decyzji infrastrukturalnych: dla rowerzystów po prostu nie przewidziano miejsca, co smutne, nawet na nowo remontowanych drogach. A piesi i rowerzyści są dla miasta bardzo cenni – nie tylko dlatego, że nie jeżdżą samochodami, ale także w związku z ożywieniem, jakie przynoszą do miasta.
Prowadzę ostatnio badania terenowe. Otóż stoję sumiennie na czerwonym świetle i czekam na zmianę – czasami bardzo długo – tak jest na przykład przy placu Piastów i na Dworcowej. Kiedy zapali się zielone, idę normalnym krokiem i zawsze kiedy dochodzę do drugiego paska zebry, zapala się czerwone. Tak, jakby mnie z tych pasów przeganiano.
Tak. I do tego eufemistycznie nazywane „azyle”, czyli wysepki, na środku jezdni, na których trzeba czekać na kolejną zmianę świateł. To są właśnie odczuwane przez pieszych skutki zielonej fali. Nie potrafię się pogodzić z dysproporcjami w traktowaniu użytkowników miasta Gliwice. Z jednej strony kolejna duża inwestycja wspomagająca ruch samochodowy, a z drugiej strony – dla poprawy jakości życia w mieście, która objęłaby znacznie większą część użytkowników, bo przecież kierowcy też czasem są pieszymi – nie robi się nic, a wystarczyłoby na początek kilka prostych rozwiązań.
Na przykład nie utrudniać pieszym przejścia przez pasy, likwidując żółte przyciski, by to pieszy mógł czasami trafić na zielone światło. Zadbać o bezpieczeństwo pieszego, zwężając ulice w centrum – po co ulica Wieczorka ma szerokość trzech pasów, gdy pieszym oddano do dyspozycji tylko bardzo wąski chodnik, zawężony dodatkowo słupkami? Wyremontowano starówkę, ale jakość jej użytkowania wcale się nie zmieniła, pieszy niby ma pierwszeństwo, ale nie widać go zza parkujących tam samochodów. Znowu nie uwzględniono potrzeb osób starszych i niepełnosprawnych: po naszej wyremontowanej starówce utrudnione jest poruszanie się, nawet z dziecięcym wózkiem.
Małgorzata Lichecka
Rozmowa z urbanistką dr Agatą Twardoch, wykładowczynią z Katedry Urbanistyki i Planowania Przestrzennego Wydziału Architektury Politechniki Śląskiej.
Zielona fala dla samochodów to oczko w głowie władz miasta. W ten sposób samochód podniesiono do rangi najważniejszego użytkownika. Ale urzędnicy dość chętnie szermują hasłem zrównoważonego rozwoju. Czy w Gliwicach mamy do czynienia z takimi rozwiązaniami?
O ile takie hasło rzeczywiście pojawia się w wypowiedziach osób zarządzających miastem, o tyle jest zupełnie niewidoczne w ich działaniach. To smutne, ale nie potrafię przywołać ani jednej gliwickiej inwestycji, zrealizowanej w ciągu ostatnich lat, w duchu zrównoważonego rozwoju. Co więcej, wszystkie nowe są zaprzeczeniem tych zasad. Począwszy od DTŚ, biegnącej przez centrum miasta, skończywszy na zieleni miejskiej. W mieście wycina się bardzo dużo drzew, ale urzędnicy uspokajają i mówią – przecież nasadzamy, w myśl zasady „sztuka za sztukę". Znikają jednak cenne dla miejskiego klimatu okazy, a w ich miejsce pojawiają się w głównie odmiany kuliste, tak zwane kulki na patyku, które praktycznie nie spełniają funkcji miejskiej zieleni: nie dają cienia, nie produkują tlenu, nie filtrują powietrza, nie wspomagają retencji wody, nie stanowią siedlisk dla ptaków. Do tego są zwyczajnie brzydkie i, co widać na przykładzie placu nad DTŚ, sadzone są w nieodpowiednich warunkach – bo usychają.
Kiedy patrzy pani na Gliwice okiem urbanistki, co pani widzi, biorąc pod uwagę różnych użytkowników miejskiej przestrzeni: kierowców, pieszych i rowerzystów?
Wyraźne faworyzowanie kierowców. Wszystkie inwestycje infrastrukturalne ostatnich lat dotyczyły usprawniania potoczystości ruchu kołowego: likwidacja wielu przejść dla pieszych, wprowadzenie barierek zapobiegających przechodzeniu w niedozwolonych miejscach, przyciski, które sprawiają, że pieszy na zielone światło zawsze musi czekać, wydłużony okres czekania na światłach związany z wprowadzeniem zielonej fali dla samochodów. Rzeczywiście, chwilowo jeździ się łatwiej – ale jest to działanie bardzo krótkowzroczne. Zwiększenie przepustowości ruchu powoduje generowanie coraz większej liczby samochodów. To problem tzw. popytu indukowanego: lepszy i szybszy przejazd przez miasto sprawia, że na drogach pojawia się więcej samochodów, więc problemy, które poszerzanie dróg i zwiększanie przepustowości miało rozwiązać, pojawią się ponownie – tylko w większej skali. Nie mam nic przeciwko nowoczesnemu systemowi zarządzania ruchem, pod warunkiem, że służy on wszystkim użytkownikom miasta.
Nasz gliwicki system w ogóle nie bierze pod uwagę pieszych i rowerzystów, on ich nawet nie monitoruje, do czego otwarcie przyznają się osoby odpowiedzialne za sterowanie ruchem. 30 milionów przeznaczonych na kolejny etap usprawniania zielonej fali ma, teoretycznie rzecz biorąc, służyć także usprawnieniu komunikacji autobusowej, ale autobusy w Gliwicach nie mają wydzielonych buspasów, nie da się więc usprawnić ich przejazdu w oderwaniu od ruchu samochodowego. Zresztą z prezentowanego w gliwickim BIP raportu o układzie komunikacyjnym wyraźnie wypływa obrany kierunek działań: samochody są coraz bardziej dostępne, liczba użytkowników komunikacji publicznej będzie z roku na rok spadała, w związku z tym można likwidować nierentowne linie. Samospełniająca się przepowiednia…
Ale miasto, inwestując w drogi i zielone fale, wysyła mieszkańcom jasny sygnał: kupujcie samochody.
Tak można odczytać zespół prowadzonych działań. Poruszanie się po mieście, powiecie czy województwie jest nie tylko znacznie łatwiejsze własnym samochodem, ale praktycznie bez niego w ogóle niemożliwe i to skutek decyzji infrastrukturalnych: żeby raczej budować drogi niż modernizować i usprawniać komunikację publiczną. Pierwszą decyzją z tej serii była likwidacja tramwajów, które na całym świecie traktowane są jako ważny czynnik miastotwórczy. Jeszcze gorzej jest z komunikacją w powiecie: z podgliwickiej wsi, w której obecnie mieszkam, a która stanowi w lokalnej skali ważny ośrodek satelitarny i kiedyś połączona była z Gliwicami kolejką wąskotorową, odjeżdża dziennie jedynie osiem autobusów PKS.
A rowery?
Na obrzeżach Gliwic mamy dość dobre ścieżki rekreacyjne, jednak rower nie jest zupełnie brany pod uwagę jako alternatywa w codziennej komunikacji. Poruszanie się po centrum jest niewygodne i zwyczajnie niebezpieczne. Ponieważ znam wiele osób, które mimo wszystko starają się zamieniać samochód na rower, w zasadzie co tydzień słyszę historie o konfliktach z kierowcami czy mandatach za jazdę po chodniku. No i uważam, że to również wina decyzji infrastrukturalnych: dla rowerzystów po prostu nie przewidziano miejsca, co smutne, nawet na nowo remontowanych drogach. A piesi i rowerzyści są dla miasta bardzo cenni – nie tylko dlatego, że nie jeżdżą samochodami, ale także w związku z ożywieniem, jakie przynoszą do miasta.
Prowadzę ostatnio badania terenowe. Otóż stoję sumiennie na czerwonym świetle i czekam na zmianę – czasami bardzo długo – tak jest na przykład przy placu Piastów i na Dworcowej. Kiedy zapali się zielone, idę normalnym krokiem i zawsze kiedy dochodzę do drugiego paska zebry, zapala się czerwone. Tak, jakby mnie z tych pasów przeganiano.
Tak. I do tego eufemistycznie nazywane „azyle”, czyli wysepki, na środku jezdni, na których trzeba czekać na kolejną zmianę świateł. To są właśnie odczuwane przez pieszych skutki zielonej fali. Nie potrafię się pogodzić z dysproporcjami w traktowaniu użytkowników miasta Gliwice. Z jednej strony kolejna duża inwestycja wspomagająca ruch samochodowy, a z drugiej strony – dla poprawy jakości życia w mieście, która objęłaby znacznie większą część użytkowników, bo przecież kierowcy też czasem są pieszymi – nie robi się nic, a wystarczyłoby na początek kilka prostych rozwiązań.
Na przykład nie utrudniać pieszym przejścia przez pasy, likwidując żółte przyciski, by to pieszy mógł czasami trafić na zielone światło. Zadbać o bezpieczeństwo pieszego, zwężając ulice w centrum – po co ulica Wieczorka ma szerokość trzech pasów, gdy pieszym oddano do dyspozycji tylko bardzo wąski chodnik, zawężony dodatkowo słupkami? Wyremontowano starówkę, ale jakość jej użytkowania wcale się nie zmieniła, pieszy niby ma pierwszeństwo, ale nie widać go zza parkujących tam samochodów. Znowu nie uwzględniono potrzeb osób starszych i niepełnosprawnych: po naszej wyremontowanej starówce utrudnione jest poruszanie się, nawet z dziecięcym wózkiem.
Małgorzata Lichecka
Komentarze (1) Skomentuj
Tak głupiego zarządzania ruchem to chyba nigdzie nie ma. Z perspektywy pieszego to trzeba swoje odczekać, przejść przez Bojkowską wzdłuż Pszczyńska to test na cierpliwość. Każde sygnalizowane przejście dla pieszych to parę minut czekania. Ruchu samochodów nie ma, kierowcy mają zielone. Dojeżdża grupa samochodów i cyk czerwone. Jakby na złość wszystkim zrobić, bo pieszy stoi jak ulica pusta, a kierowca jak dojeżdża do świateł. I z perspektywy kierowcy to przejechać przez miasto to gwarancja, że na każdych możliwych światłach złapiesz czerwone. Szczególnie złośliwe przejścia dla pieszych, które na ostatnią chwilę cię wyhamują (mimo że nie ma pieszych w okolicy) żeby włączyć zielone. Ekologia? Żadna,hamowanie przyspieszanie na okrętkę. Światła jedynie dobrze działają między 22 a 6. A do tego jeszcze trzeba pochwalić pomysłowość projektanta skrzyżowań np Czesława + Hutnicza + Zabrska albo Jagiellońska + Dworcowa + Bohaterów Getta i placu Piastów. No gorzej skomplikować się nie da. Nie da się chyba więcej sygnalizatorów nastawiać. Gościa mocno poniosło