Z Mirosławem Hajdukiem, dyrygentem Orkiestry Ochotniczej Straży Pożarnej w Przyszowicach, rozmawia Patrycja Lis.
Obecnie jest Pan dyrygentem orkiestry dętej, ale pewnie nie zawsze pełnił Pan taką funkcję. Jak zatem rozpoczęła się Pana przygoda z muzyką?
Nie miałem jeszcze pięciu lat, kiedy zacząłem grać na akordeonie. Mój tata zawiózł mnie do mojego wujka, który był organistą w Gierałtowicach. Nazywał się Emmanuel Smołka. Ukończył konserwatorium muzyczne w Katowicach. Do dzisiaj odbywają się w Gierałtowicach koncerty organowe jego imienia. To był taki początek, nauka u wujka, potem poszerzona o ognisko akordeonowe w Zabrzu. Ta szkoła trwała siedem lat. Skończyłem ognisko muzyczne w 1981 r. W 1984 r. założyłem rodzinę, a moi synowie też poszli w moje ślady, ukończyli szkołę muzyczną. Z zawodu jestem geodetą. Przepracowałem na kopalni dwadzieścia dziewięć lat, a w 2013 przeszedłem na emeryturę. Zawsze marzyłem, żeby się dalej kształcić, ale ożeniłem się, pojawili się synowie i na to nigdy nie było czasu, bo pracowałem, jednak cały czas grałem w zespole na weselach, sylwestrach i różnych imprezach. Od 1990r. prowadziłem zespół kościelny Charyzmat w Przyszowicach, który zakończył swoją działalność w 1998 r. W 2000 r. postanowiłem „coś” zrobić, żeby się po prostu dokształcić i wybrałem prywatną szkołę muzyczną, o profilu jazzowym, w Katowicach. Byłem na wydziale aranżacji i kompozycji, bo zawsze mnie to interesowało. W 2002 r. postanowiłem spróbować dostać się na Akademię Muzyczną w Katowicach. Udało mi się. To były studia niestacjonarne, kierunek jazz i muzyka estradowa. Po trzech latach skończyłem licencjat, potem miałem rok przerwy i zdałem egzaminy na studia magisterskie na tym samym wydziale, które zakończyłem obroną pracy magisterskiej i egzaminem dyplomowym. Ten egzamin to był występ na estradzie z big bandem Akademii Muzycznej.
Podjął Pan studia w późniejszym czasie, niż zazwyczaj się to robi. Jak wyglądało takie studiowanie? Byli tam młodsi od Pana studenci?
Różnica wieku była ogromna, około 15 do 20 lat i to nie jest łatwe dla osoby starszej. Musiałem wszystko nadrabiać. Moje życie wyglądało przez półtora roku tak. Pracowałem na kopalni na dole. Wykłady były w piątek, sobotę i niedzielę, więc na przykład w piątek wyjechałem z dołu, zjadłem obiad i jechałem na studia. Przyjeżdżałem koło godziny dziewiątej, dziesiątej wieczorem. W sobotę i niedzielę jechałem już rano na zajęcia. Potem, żeby nadrobić wszystko, przychodziłem z pracy, odpoczywałem pół godziny i siadałem do fortepianu, do robienia wszystkich zadań. Siedziałem do pierwszej, drugiej w nocy, a o piątej wstawałem znowu do pracy. Tak było codziennie. Miałem momenty, że myślałem, że nie dam rady, ale potem się znowu mobilizowałem. Nie żałuję ani jednej chwili z tego okresu, mimo że to było niesamowicie trudne. Powiedziałem na obronie pracy profesorom, że Akademia Muzyczna była dla mnie tylko budynkiem, koło którego mogę tylko przejść, nie mogę do niego wejść, bo jestem niegodny. Moje myślenie się jednak zmieniło po tym jak się dostałem na studia.
Wspomniał Pan o akordeonie i fortepianie, na jakich instrumentach potrafi Pan jeszcze grać?
Teraz uczę się grać na trąbce. Oprócz tego akordeon, instrumenty klawiszowe i gitara, na której gram od piętnastego roku życia.
W jakich okolicznościach rozpoczęła się Pana współpraca z orkiestrą w Przyszowicach?
Po ukończeniu studiów magisterskich, miałem marzenia, żeby coś zrobić, bo nie na darmo je kończyłem. Były występy, kolędowania z moimi synami. Potem zostałem dyrygentem w orkiestrze w Ostropie. Następnie bardzo ważną decyzją było podjęcie się stworzenia podwójnego kwartetu smyczkowego z orkiestrą dętą. Byli to uczniowie ze szkoły muzycznej z Gliwic i osoby z orkiestr z Przyszowic i z Ostropy. W 2010 i 2011 r. zorganizowaliśmy koncerty kolęd, takie naprawdę ważne koncerty. To przyczyniło się do przejęcia przeze mnie przyszowickiej orkiestry. W 2011r. jej ówczesny dyrygent orkiestry Henryk Mandrysz przypadkiem zobaczył ogłoszenie o tym koncercie kolęd i na niego poszedł. Następnego dnia zadzwonił i powiedział, że chciałby się spotkać. Na tym spotkaniu, powiedział mi, że chciałby oficjalnie przekazać mi orkiestrę, bo ma już za dużo obowiązków. Zgodziłem się i zostałem dyrygentem Orkiestry Dętej Ochotniczej Straży Pożarnej w Przyszowicach. Na walnym zebraniu, gdzie byli strażacy, prezes, przekazano mi przysłowiową batutę. Musiałem nauczyć się wtedy nowych rzeczy, przyjąć wiele wskazówek, też od młodych ludzi. Musiałem stać się pokornym. Działanie w orkiestrze nie polega tylko na tym, że człowiek wszystko wie. Młodym też trzeba dać się wypowiedzieć. Przede wszystkim trzeba szanować drugiego człowieka.
Kierowanie orkiestrą nie ogranicza się zapewne do dyrygowania podczas prób i koncertów. Co jeszcze należy do Pana obowiązków jako dyrygenta?
Szczerze mówiąc, wszystko. O nuty dbam ja od pewnego czasu, uzupełniam je, przeglądam, zdobywam nowe partytury i aranżuję nowe utwory. Dobieram repertuar na koncerty. Dbam o organizowanie koncertów, dostarczanie zaproszeń. Nie mogę jednak pominąć tego, że niektórzy członkowie orkiestry mi pomagają, ale główną odpowiedzialność ponoszę ja. Chociaż nie narzekam, taka moja rola. Lubię mieć „zapięte wszystko na ostatni guzik” i dlatego staram się o wszystko zadbać.
Orkiestra posiada w swoim repertuarze bardzo różnorodne utwory, jakie zasady kierują ich doborem?
Jeśli chodzi o repertuar, mam jakąś swoją wizję i dotychczas się to sprawdzało. Zasada jest taka, że jak dobieram repertuar, patrzę na umiejętności wszystkich muzyków. Utwory muszą być do nich dostosowane, żeby nie było wpadki na koncertach, i które da się wyćwiczyć. Dla ludzi nie jest istotne, czy utwór był ambitny. Ludzie chłoną to, co jest fajne, melodyjne dla ucha. Utwór ambitniejszy, jazzowy, też jest wskazany, ale to wszystko musi mieć ręce i nogi.
Jakie są Pana ulubione gatunki muzyczne? Czy wpływają one na dobór repertuaru?
Trudno mi mówić o gatunkach muzyki jakie lubię, to szeroki zakres, ale chcę dostosować grę orkiestry do publiczności, bo to jest najważniejsze.
Jakie napotyka Pan trudności podczas prowadzenia orkiestry?
Na pewno to, że obecnie wszystko jest na mojej głowie, ale myślę, że potrzeba trochę czasu, żeby wszystko pozmieniać, ale obowiązki, o których wspominałem, muszą przejąć osoby, na które można liczyć.
Jakie są plany orkiestry?
Będę robić wszystko, żeby orkiestra dalej istniała, ale to nie zależy tylko ode mnie, a od wszystkich muzyków. Chciałbym, żeby orkiestra szła cały czas do przodu. Nie trzeba wielkich przewrotów, możemy iść nawet małymi kroczkami, bo jesteśmy orkiestrą amatorską. Jeśli chodzi o plany koncertowe, zamierzam w przyszłości rozwinąć współpracę z chórami naszej gminy. Moim marzeniem jest pozyskanie młodych ludzi do gry na różnych instrumentach, a zapewniam że w naszej orkiestrze znajdzie się dla nich miejsce, nauka i wsparcie. W młodych talentach nadzieja i gwarancja istnienia orkiestry.
Komentarze (0) Skomentuj