Rzecz o człowieku teatru. A teatr to i przestrzeń twórczości, i dziedzina działalności gospodarczej. Leszek Styś jest aktorem, reżyserem, dyrektorem artystycznym Teatru A. Niekiedy również św. Mikołajem.

Na co dzień nasz bohater grywa poważne role. Raz jest Adamem – Pierwszym Człowiekiem, innym razem Azariaszem – tajemniczym przewodnikiem biblijnego Tobiasza, a jeszcze kiedy indziej ks. Karolem Wojtyłą. Ale czasami, w okolicy świąt Bożego Narodzenia, sięga po nieco zakurzony worek z kostiumem, brodą i butami.

Jak to z biskupem było 
Świętego Mikołaja w interpretacji Teatru A niewiele łączy z popkulturowym symbolem świąt. Wzorowany jest, również w odzieniu, na pierwowzorze jakże różnym od rubasznego staruszka z Laponii, rozwożącego dzieciom prezenty. Zamiast czapki z pomponem mamy więc nakrycie głowy na wzór biskupiej mitry i strojną, liturgiczną szatę, jaką – w świetle ikonografii – nosił żyjący w pierwszych wiekach chrześcijaństwa biskup historycznej Miry (na terenie obecnej Turcji). 

Okazją do odnowienia znajomości ze świętym są spektakle dla dzieci wystawiane specjalnie z okazji pamiątki przyjścia Boga na świat. 
– Tworzymy teatr repertuarowy, z autorską ofertą przedstawień. Rzadko zdarza się nam udział w przedsięwzięciach czysto komercyjnych. Chętnie za to uczestniczymy w wydarzeniach kulturalnych, spotykamy i bawimy widzów – choćby w organizowanych z naszym udziałem mikołajkowych spotkaniach w kinie Amok. Mogą się zdarzyć: zabawa, baloniki, czapeczki, tort (i tak dalej) na imprezie zamkniętej, ale zawsze pilnujemy, by nie ucierpiał na tym teatr, wartość artystyczna przedstawienia, z którym przyjeżdżamy – mówi Styś.

Jak trafić do dzieci  
Postać świętego Mikołaja ożywa najczęściej w związku z trzema spektaklami dla najmłodszych – „Bajką o smoku Kubie”, który na przekór gadziej tradycji nie chce być zły, „Początkiem” – gdzie psotliwe aniołki przybliżają najmłodszym widzom boskie dzieło stworzenia świata oraz „Sennikiem Józefa”, opartym o biblijny motyw zdradzonego przez braci pasterza, który, po tym jak zostaje możnowładcą, nie szuka zemsty. 

- Wszystkie te opowieści afirmują postawę czynienia dobra i w tym znaczeniu doskonale dopowiadają postać i legendy o świętym biskupie, który bronił słabszych i pomagał biednym – wyjaśnia Styś. – Może zabrzmi to nieskromnie, ale przedstawienia cieszą się niesłabnącym powodzeniem młodej publiczności. Kluczem do serc i wyobraźni małych widzów jest nie tylko wybór tematu, ale i sposób opowiadania. Wychowani na kreskówkach i grach komputerowych chętniej odnajdują się w narracji o szybkim toku, zmontowanej z atrakcyjnych obrazów. Dziś przyciągnięcie uwagi najmłodszych „literacko” rozwlekłą opowieścią, opartą na słowie, to zadanie tyleż piękne, co karkołomne.

Swego czasu teatr miał w planach – może jeszcze kiedyś dojrzeją do realizacji – poszerzyć repertuar, właśnie ten dla najmłodszych, o przedstawienie ze świętym Mikołajem w roli głównej. Jest jednak małe „ale” – miałaby to być opowieść z „dreszczykiem”, jakie dzieci uwielbiają. Punktem wyjścia stałaby się kryminalna afera z relikwiami świętego...

- Pogłębiając znajomość z postacią Mikołaja, natknąłem się na ciekawy epizod jego pośmiertnej historii. Otóż, w związku z kultem relikwii, doszło do rywalizacji między Myrą, miejscem śmierci świętego, a włoskim Bari, gdzie ostatecznie znalazł wieczny spoczynek. Nie zapominajmy, że w średniowieczu posiadanie uświęconych szczątków dawało też zupełnie ziemskie korzyści – odgrywały rolę kamienia węgielnego dla lokowania miast i opactw.

Zmiana miejsca pochówku dokonała się w sensacyjnych okolicznościach – kupcy z Bari, pod pozorem ratowania doczesnych szczątków św. Mikołaja przed profanacją ze strony zbliżających się do Miry wojsk tureckich, mimo ogromnych oporów mieszkańców wywieźli relikwie do Włoch, a na statku miało dojść do kradzieży części zwłok. Zatem awanturnicza fabuła nie uchyla pytań o związki religii ze światem pieniądza, świętego – ze świeckim. Kwestie jak najbardziej współczesne.

Jak mówić o Bogu    
Teatr A w ogóle chętnie sięga w swojej twórczości do skarbnicy świata biblijnego, tradycji, obrzędów i legend chrześcijańskich. Dobrych kilka lat wstecz, na długo zanim stało się to masowym widowiskiem, reaktywował na przykład obyczaj procesji Trzech Króli. Do tych religijnych wyobrażeń, bliskich świętom Bożego Narodzenia, odwołuje się ciepła, kameralna „Pastorałka” jak i widowiska plenerowe: „Kolaż Bożonarodzeniowy”, „Peregrynacje”, „Agape”. Wszystkie te tytuły miały w swoim czasie gliwickie premiery, ale w tym roku w naszym mieście na święta nie zagoszczą. Aby je zobaczyć, trzeba się wybrać do Ostrowa Wielkopolskiego, Opola czy Polskiej Cerekwi.

Ciekawostki z dziejów europejskiej kultury, judeochrześcijańskich korzeni naszej cywilizacji, to jeden z koników naszego bohatera. Solidną porcję wiedzy na ten temat wyniósł ze studiów kulturoznawczych na Uniwersytecie Śląskim. Ale o jego życie „upomniał się” szczególnie teatr. Dlatego na specjalizację wybrał teatrologię. 

Dwadzieścia lat temu trafił w idealne dla siebie miejsce. Teatr A pełnymi garściami czerpie z tradycji biblijnej, a swoją praktyką sceniczną sięga w głąb historii. Korzysta m.in. ze wzorców znanego przynajmniej od średniowiecza teatru ulicznego – bliskiego życiu i widzom, nie stroniącego od dydaktyki, operującego prostym, zrozumiałym dla wszystkich, językiem obrazów. 

Jak zarobić na sztuce 
I tak dochodzimy do drugiej twarzy naszego bohatera. Oprócz tego, że reżyseruje, występuje na scenie, pisze scenariusze i układa repertuar, od pięciu lat zarządza teatrem jako jego dyrektor. Słysząc w stosunku do siebie nazwy manager i przedsiębiorca, Styś czuje się jak molierowski pan Jourdain, który odkrył, że mówi prozą. – Mój trud sprowadza się do troski o to, by pięknie współtworzyć z przyjaciółmi Teatr A – podkreśla.

Przestawiając jednak język na biznesową tonację – kieruje przedsiębiorstwem, które zatrudnia osiem osób, produkuje kilka premier i wiele wydarzeń artystycznych w ciągu roku, a w swoim portfolio ma ponad 30 repertuarowych przedstawień. Zajmuje siedzibę… No właśnie, tutaj znów przekładamy zwrotnicę.

- Teatr A nie ma stałej siedziby, w której moglibyśmy gościć widzów. Sceną stają się dla nas ulice, przestrzeń miejska, sale i salki dowolnej instytucji kultury przez duże i mniejsze „k”, która zaprosi nas w swoje progi – to los teatru impresaryjnego, jak lubimy się określać, „teatru w drodze”. Taka działalność artystyczna bez stałego adresu dla widzów, w ramach teatru otwartego, ma też oczywiście minusy, jak życie na walizkach. Ale ile też w ten sposób można zaoszczędzić na kosztach, na przykład ogrzewania i prądu, których wymagałaby stała scena? – mówi szef Teatru A. I nie wiadomo – na serio czy żartuje?

Adam Pikul 
          
     
     
wstecz

Komentarze (0) Skomentuj