Amerykańskie zgorszenie, mówili o Haus Oberschlesien pobożni gliwiczanie. Horst Bienek bardzo dobrze zapamiętał tę budowlę. Przyglądał się jej od wczesnego dzieciństwa, słuchał opowieści o wyprawach do „kamiennego pudła”, widział też, jak obraca się ono w wypaloną ruinę. Pamiątkę z rodzinnych Gliwic nosił w sercu na tyle długo, by stała się literacką inspiracją

Zewsząd przybywali ludzie, aby przyjrzeć się temu kolosowi, najwyższemu w okolicy; ci, którzy pochodzili z miasta i najbliższych okolic, stawali przed budynkiem z mieszaniną dumy i lęku, a gdy już przedefilowali przed nim ze trzy razy, zbierali się na odwagę i przynajmniej zasiadali na parterze kawiarni, żeby zamówić filiżankę kawy i kawałek śląskiego placka z kruszonką albo fałszywego czekoladowego tortu Sachera lub francuskiego ciasta. Podziwiali biało ubranych kelnerów, którzy poruszali się jak w pantomimie, zdumiewały ich czarne lśniące marmurem stoliki i długie, drapowane muślinowe firanki, zwisające aż do podłogi, wpuszczające do środka jedynie stłumione światło i dźwięki, czyniące wszystko nierzeczywistym”.


Horst Bienek bardzo dobrze zapamiętał tę budowlę. Przyglądał się jej od wczesnego dzieciństwa, słuchał opowieści o wyprawach do „kamiennego pudła”, widział też, jak obraca się ono w wypaloną ruinę. Pamiątkę z rodzinnych Gliwic nosił w sercu na tyle długo, by stała się literacką inspiracją. Wizerunek atakował go wspomnieniami, domagając się uwiecznienia dobrych, młodzieńczych lat, dlatego zasiadając do pierwszej z czterech powieści o końcu rodzinnego miasta, wiedział, że kolos zajmie w nim ważne miejsce.


Luty 2016 r.


Zostawiamy niemieckiego pisarza i jego literackie wizje. Jeszcze do nich wrócimy. Jest początek tygodnia, na ratuszowym zegarze wybija 8.00, za kilka sekund otworzą się automatyczne drzwi i do budynku wpłynie mrowie ludzi: interesantów, urzędników i gości, przemieszczających się między parterem a piątym piętrem. Oszklone wejście, nazywane z drwiną „zemstą hydraulika”, prowadzi do głównego holu. Możemy pójść w lewo, trasą do dawnego kina Amok, następcy klubu studenckiego Sedno, który z kolei zajął miejsce Empiku. Możemy również wybrać trasę na prawo. Wtedy dostaniemy się do pomieszczeń zajętych dziś przez stanowiska wydziału komunikacji.

Przestronna klatka schodowa prowadzi na pierwsze piętro – z dawną salą sesyjną i dość sporym holem. A potem wpadamy już w wir korytarzy. Przemieszczając się między piętrami możemy, w chwili wytchnienia, zajrzeć na podwórze i wyobrazić sobie niedoszłe atrium.


Rok 1922


Spory plac w centrum miasta doskonale nadawał się pod budowę ratusza. Planowano ją od końca XIX wieku aż do 1914 roku, lecz nigdy nie doczekała się realizacji. Przeszkodziła I wojna światowa, postanowienia traktatu wersalskiego i podział Górnego Śląska po powstaniach z lat 1919 – 1921. W 1922 roku, czyli w czasie rozbudowy polskich Katowic, niemieckie Gleiwitz stało się areną walki o prymat gospodarczo-architektoniczny. To wówczas podjęto decyzję o budowie dużego nowoczesnego hotelu, potrzebę tę argumentując rozsądnie: do miasta coraz częściej zjeżdżały światowe delegacje, oficjele z Rzeszy, wielcy politycy i celebryci. Niby mogli zatrzymywać się w innych, wciąż unowocześnianych hotelach, ale – zdaniem decydentów – żaden nie nadawał się na miejsce, w którym można by należycie podjąć na przykład koronowane głowy. Zrezygnowano z budowy ratusza i zdecydowano, że nad Kłodnicą powstanie najbardziej reprezentacyjny hotel na Śląsku.


Nad projektem usiedli urzędnicy wrocławskiej firmy B.D.A. Gaze und Bother, nad wszystkim czuwał gliwicki architekt Reimann, zaś inwestorem zostało przedsiębiorstwo Hotels und Burohaus Aktiongesellschaft, nazywane pieszczotliwie Hubagiem.


Rok 1923


Kiedy jednak projektanci przeprowadzili dokładne badania gruntu, okazało się, że grząski teren to pułapka i nie bardzo nadaje się na wzniesienie tak dużego obiektu. Innej lokalizacji nie było, a ze względów propagandowych nie chciano wycofać się z inwestycji. Dlatego postanowiono wzmocnić podłoże 476 żelbetowymi palami wbitymi w mulistą ziemię. Takie rozwiązanie rzutowało także na finanse. Palowanie znacznie podrażało inwestycję, zdecydowano więc, jeszcze przed wbiciem pierwszej łopaty, że budynek będzie na siebie zarabiał.


Część hotelowego gmachu, tę od strony Kłodnicy, przeznaczono na biura do wynajęcia, licząc przede wszystkim na duże firmy. Przyszłym oferentom udostępniono plany, by mogli wybrać dogodne pomieszczenia i – oczywiście – wpłacić zaliczki, z których choć po części sfinansowano by inwestycję. Ten zabieg nie przyniósł oczekiwanych zysków, Hubag zbankrutował, a budowę wstrzymano.


Rok 1925


Na pewno interesował się nią Karl Schabik, miejski radca budowlany, piastujący tę funkcję od 1919 do 1945 roku. Twórca wielu cennych rozwiązań architektonicznych, autor projektu nowego ratusza i osi widokowej rozciągającej się od dzisiejszego placu Piłsudskiego, poprzez Wyszyńskiego, aż do Dworcowej, współautor wydanej w 1925 roku monografii Gliwic, w której znalazł się wizerunek przyszłego hotelu o nazwie „Gleiwizter Hof”.


Lata 1926 – 1928


W 1926 roku budowę przejęło Deutsche Land und Baugesellschaft. Czteroskrzydłowe „kamienne pudło” zaplanowano w modnym wówczas w Europie stylu narodowym, opierającym się na formach specyficznych dla danego państwa. Hotel miał mieć pięć kondygnacji, 110 pokoi do wynajęcia, meble ze słynnych nyskich zakładów robiono na specjalne zamówienie.


W gliwickim archiwum zachowały się plany hotelu, który był popularnym motywem pocztówek i najlepiej obfotografowanym obiektem. Główne wejście mieściło się przy ul. Markgrafenstrasse (Konstytucji). Jego środkową część zajmowały obrotowe drzwi, tzw. wiatrołap, hit techniczny tamtych czasów. Po prawej stronie od wejścia znajdowała się portiernia, po lewej – normalne wejście, zaś tuż obok niego – winda. Małgorzata Kaganiec w swoim obszernym opracowaniu dotyczącym gliwickich hoteli daje taki opis hotelowego wnętrza: ogromny hol naprzeciw wejścia miał półkolistą przeszkloną ścianę, w prawą stronę biegł szeroki korytarz z główną klatką schodową. Naprzeciw niej znajdował się sekretariat i pokoje dyrekcji hotelu, dwa sklepy i modny salon fryzjerski z osobnym wejściem od ulicy.


Od Wilhelmstrasse – kawiarnia z przeszkloną werandą, wychodzącą na zadbany trawnik. Jego główną ozdobą była fontanna z figurami trzech tańczących faunów. Na rogu Schillerstrasse (Wybrzeże Wojska Polskiego) i Miethe Allee (Berbeckiego) w pomieszczeniach frontowych mieściły się: cukiernia, piwiarnia i obsługująca je tzw. zimna kuchnia. Z kolei róg Miethe Allee i Markgrafstrasse należał do ogromnej hotelowej kuchni z zapleczem i podręcznymi składami trunków, przywożonych z piwnicy windą. Tuż obok kuchni znajdowały się magazyny do czyszczenia i przechowywania naczyń stołowych i srebrnej zastawy. Na parterze mieściła się też jadalnia o powierzchni 158 m2, a w jej sąsiedztwie pokoje: muzyczny i z maszynami do pisania, które można było wynająć, czytelnia prasy oraz herbaciarnia.


Pierwsze piętro, oprócz pokoi i apartamentów z łazienkami i przedpokojami, zdominowały: kwiaciarnia z otwartym tarasem (od strony Wilhelmstrasse) i słynna sala Munzera, tzw. lustrzana (od Miethe Allee). Cóż to było za cudo! 257 m2 powierzchni, specjalny przedsionek i garderoba na 620 wieszaków. Ściany, do wysokości dwóch metrów, wyłożono boazerią, powyżej niej znalazły się alegoryczne malowidła Adolfa Munzera. Ten znany i ceniony artysta niemiecki był absolwentem monachijskiej Akademii Sztuk Pięknych i specjalizował się w muralach, ściennych malowidłach. Kiedy rozpoczynał przygodę z Gliwicami, miał 58 lat, ugruntowaną pozycję zawodową i artystyczną. Zapewne sam nadzorował dekorowanie sali balowej, zaś malowidła zatytułował: „Życie”, „Taniec”, „Muzyka”, „Romans” i „Ballada”.

Fronton budynku wieńczyła nazwa hotelu i potężna rzeźba półleżącej kobiety uosabiającej Germanię, symbol Niemiec. Gliwiczanie bardzo szybko przechrzcili ją na frau Hubag, nawiązując w ten sposób do skrótu nazwy inwestora budowy.


Rok 1928


Haus Oberschlesien, Dom Górnośląski, bo na taką nazwę hotelu ostatecznie się zdecydowano, hucznie otwarto 29 czerwca 1928 roku. Było to wielkie wydarzenie, nie tylko w Gliwicach, ale też w całych Niemczech. Na uroczystości przybyli przedstawiciele władz prowincji i miasta, był minister spraw zagranicznych Rzeszy, a relacje z otwarcia zamieściły wszystkie polskie i niemieckie gazety górnośląskie. Jesienią hotel odwiedził nawet prezydent Hindenburg – rano podjęto go śniadaniem, wieczorem na jego cześć wydano koncert.


Pierwszym dyrektorem hotelu był Hans Elster, a po jego nagłej śmierci w 1931 roku funkcję tę objął Josef Bonn. Po nim, w 1935 r., Karl Gohring, który pozostał na tym stanowisku do 1941 roku.


HO bardzo szybo stał się miejscem modnym, centrum życia towarzyskiego i kulturalnego. Do historii przeszły słynne bale sylwestrowe, na które rezerwowano stoliki z półrocznym wyprzedzeniem, występy kabaretów, koncerty, turnieje tańca towarzyskiego. Jak pisze w swoim opracowaniu Małgorzata Kaganiec, w latach wojennych sale Haus Oberschlesien były jednym z nielicznych miejsc, w których aż do połowy 1944 roku odbywały się imprezy kulturalne. Huczne bale i występy kabaretowe zastąpiły koncerty muzyki poważnej, tylko czasem przeplatane programem operetkowym i operowym. Na zebraniach w hotelowym zaciszu spotykali się członkowie NSDAP, a pod koniec II wojny światowej na górnych piętrach znajdował się skład materiałów propagandowych tej organizacji.


Rok 1945


Piętnastoletni Josel Piontek, syn Valeski Piontek, głównej bohaterki „Pierwszej polki”, tak wyobrażał sobie hotelowe życie : „(…) wysiadają z aut ci hrabiowie i hrabiny z wielkich majątków, ci bogacze, do których należą kopalnie i huty w naszej okolicy, ci baronowie, szlachta i książęta, ci wszyscy „von”. Wyobrażam sobie, jak zapełniają wielką salę balową, muzyka, świece, dziewczęta w bieli, mężczyźni w czerni, a potem ustawiają się w długich szeregach do polki lub poloneza”.


Kres temu hotelowemu życiu położyła mroźna styczniowa noc 1945 roku. W wielu pomieszczeniach pozostawiono mnóstwo nazistowskich insygniów: flag, portretów Hitlera, jeszcze nieodpakowanych mundurów, propagandowych broszur i dokumentów. Gdyby nie one, być może hotel ocalałby, jak wiele innych „wrogich” budynków. Rosjanie oczywiście splądrowali go, jednak gdy zajrzeli do pokojów na piątym piętrze i zobaczyli flagi, mundury, portrety, z zemsty podpalili budynek. To jedna z wersji zagłady Haus Oberschlesien. Druga jest bardziej przyziemna: czerwonoarmiejcy dopadli piwnicy z trunkami, nieźle się popili i wypuścili na pokoje. Tam, zamroczeni alkoholem, przysnęli, zapominając o zgaszeniu papierosów. Ogień szybko się rozprzestrzenił, sprawcy pożaru uciekli, a do ratowania niemieckiego hotelu nikt się nie kwapił. Budynek płonął przez trzy dni, a kiedy ogień ustał, z hotelu zostały mury. I monumentalna frau Hubag.


Rok 1945



Wypalone wnętrza straszyły przez kilka miesięcy. Dopiero pod koniec 1945 roku nowa władza zdecydowała o odbudowie gmachu. Gliwice w tamtym czasie pretendowały do roli stolicy przemysłu, potrzebowały więc biurokratycznej maszynerii – biur projektowych, centrali i zjednoczeń oraz odpowiednio reprezentacyjnego miejsca. Dawny hotel nadawał się do tego wręcz idealnie.


Zadanie powierzono znanemu architektowi Tadeuszowi Teodorowiczowi Todorowskiemu.

Lwowiak z urodzenia, gliwiczanin z konieczności, był absolwentem Wydziału Architektury Politechniki Lwowskiej. Studia skończył z bardzo dobrym wynikiem i prawie natychmiast rozpoczął tam pracę jako starszy asystent. Nie tylko prowadził zajęcia, sam chętnie zdobywał szlify w różnych architektonicznych pracowniach. W 1935 roku zrealizował we Lwowie projekt własnej willi, w koncepcji na wskroś nowatorskiej. Willa przetrwała do dziś i jest przykładem architektury z ponadczasowym przesłaniem.


W 1945 roku wylądował w Gdańsku, gdzie spotkał Władysława Kuczewskiego, ówczesnego rektora nowo tworzonej Politechniki Śląskiej. Namówił on Todorowskiego na pracę w Gliwicach, bo tam ostatecznie znalazło się miejsce dla politechniki. Wzięty architekt miał 38 lat i zaczynał nowy, gliwicki, rozdział swego życia. Od listopada 1945 do 1953 roku kierował katedrą zabudowy osiedli na wydziale inżynieryjno-budowlanym. To w tym czasie dostał zlecenie na przygotowanie przebudowy dawnego hotelu. Jego wizja nie zatracała charakterystycznych cech budynku: miał pozostać monumentalnym kolosem w szarych barwach.


Miejsce hotelowych pokoi zajęły pokoje urzędników, frontonu nie wieńczyła już żadna figura – frau Hubag zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Jej miejsce zajął olbrzymi napis CZPH (Centralny Zarząd Przemysłu Hutniczego), widniejący na wielu zdjęciach z tamtych lat. Z tym napisem to zresztą dziwna sprawa – w oficjalnych dokumentach stwierdzano, że pierwszym powojennym użytkownikiem budynku był Centralny Zarząd Przemysłu Chemicznego, nie Hutniczego. Błąd ortograficzny czy może rzeczywiście w tamtym czasie ulokowały się w gmachu dwie różne centrale?


Lata 1954 – 1965


W 1954 r. Todorowski skończył odbudowę „kamiennego pudła”, a do kilku pomieszczeń przy Zwycięstwa 21 sprowadzili się miejscy urzędnicy. Od tego czasu dawny Haus Oberschlesien staje się siedzibą władz, choć przez co najmniej dekadę Miejska Rada Narodowa dzieliła to miejsce z instytucjami związanymi z przemysłem chemicznym. Ich lista była bardzo długa i wystarczyła do zamontowania w 1965 roku na frontonie wielkiego neonu – „Chemia żywi, leczy, buduje”. Będzie on wieńczył gmach do końca lat 80.


Dr Ryszard Nakonieczny, pracownik naukowy wydziału architektury Politechniki Śląskiej poświęcił Todorowskiemu rozprawę habilitacyjną. Architekt był postacią nietuzinkową, wymykającą się wszelkim ramom, wolnym umysłem i awangardowym twórcą, a jego dorobek łączy w sobie wielokulturowe dziedzictwo Kresów Wschodnich z pragmatycznymi cechami śląskiej kultury. – Będąc socjalistą z przekonania, Todorowski nigdy nie związał się z partią, zawsze pozostawał wolny od polityki. Jego budynki – podobnie jako on sam – zawsze są suwerenne i wielowątkowe. Łączą w sobie różne pierwiastki w spójną całość. Tylko z pozoru ulegają dyktatowi czasów PRL-u, ale tak naprawdę operują przywiązaniem do ponadczasowych wartości opartych na głębokim szacunku wobec przestrzeni ponad podziałami historii – twierdzi Nakonieczny.


Todorowski przechadzając się ulicą Zwycięstwa, tysiące razy spoglądał na „swój” gmach, dawny hotel i uważał, że nie ma się czego wstydzić, bo jego projekt nie zeszpecił budynku, zachowując – o czym mówi dziś dr Nakonieczny – ducha historii. Wybitny architekt zmarł w 2001 roku, w wieku 94 lat.


Lata 1989 – 1995


W początkach lat 90. kamienne pudło na dobre stało się siedzibą urzędu miejskiego. Zdemontowano neon (nie wiadomo, gdzie się podział), zaczęto myśleć o gruntownym remoncie wnętrza i elewacji. Do nowych wizji nie bardzo pasowało masywne kamienne wejście, miasto chciało bowiem nowoczesnego rozwiązania. W 1994 roku zleciło tyskiej pracowni Andrzeja Krzysztofa Barysza zaprojektowanie przebudowy frontowej elewacji wraz z wejściem. Koncepcja zakładała przeszklenie budynku na całej wysokości, poprowadzenie rur w formie konstrukcji nośnych, „schowanych” za szklaną taflą. Architekt przewidywał również zamknięcie dziedzińca dachem i stworzenie w tym miejscu biura obsługi klientów.


Projektu Barysza, niestety, nie zrealizowano. Podobno zabrakło pieniędzy. Na nieszczęście dla monumentalnej bryły, oszczędzonej przez wojnę i genialnie przeprojektowanej przez Todorowskiego, urzędnicy wprowadzili własne poprawki do koncepcji tyskiego architekta. I tak, zamiast pierwszoplanowej szklanej przestrzeni, wyeksponowano szpetne rury, niszcząc ciekawą architektoniczną wizję. „Zemsta hydraulika” straszy przy Zwycięstwa już od 20 lat.


Luty 2016


Kilka lat temu urzędnicy przekonywali, że potrzebują nowego urzędu, bo dawny hotel opiera się próbom przerobienia go na standardowy biurowiec. Warto wydać miliony na nowy budynek, zamiast pompować je w stary, argumentowali. Sporządzono nawet oficjalną listę możliwych lokalizacji, z ulubioną, czyli tą obejmującą tereny ogródków działkowych na tyłach urzędu. Z budowy jednak zrezygnowano, bo okazała się znacznie kosztowniejsza niż najgruntowniejszy remont.


Wybrano modernizację. Miasto chce na nią wydać ok. 6 mln zł. Zaplanowano wymianę stolarki okiennej, instalacji centralnego ogrzewania, docieplenie części dachu (nad skrzydłem północnym) i ścian zewnętrznych. W zakres prac wchodzi wykonanie elewacji oraz przebudowa wejścia głównego. Betonowy portal z podwójnym wejściem zastąpi przeszklona część fasady z metalową instalacją. Zamysł przebudowy historycznego budynku posiada aprobatę wojewódzkiego konserwatora zabytków. Koncepcja architektoniczna wraz z dokumentacją projektową kosztowała 95 tys. zł. Autorem opracowania jest gliwicka pracownia Bud Serwis RDK. Rozpoczęcie prac związanych z termomodernizacją zaplanowano na pierwszy kwartał 2016 roku, a zakończenie całości inwestycji na drugą połowę 2017.


Projekt podzielił gliwiczan, którzy dyskutują o nim na żywo i wirtualnie, pytając, dlaczego „nowe” nie nawiązuje do „starego”. Tak więc w historii „kamiennego pudła” z widokiem na Kłodnicę otwiera się kolejny rozdział.


Małgorzata Lichecka


Bibliografia:

Małgorzata Kaganiec, Hotele gliwickie do 1945 r., Rocznik Muzeum w Gliwicach, t. XVII;

Gliwice znane i nieznane, zabytki Gliwickich Dni Dziedzictwa Kulturowego, t. I;

Horst Bienek, Pierwsza polka, wydawnictwo Wokół nas, Gliwice 1994;

Gliwice na ich drodze. Miasto przez pryzmat twórczości architektów. Gliwice 2013

.

Galeria

wstecz

Komentarze (0) Skomentuj